– „Zamordowana fasola”?
– Pokrojona na cieniutkie plasterki. Och, mam jeszcze sos.
– Nie mogę się doczekać. Zjadłabym konia z kopytami. Jedzenie było tradycyjnie brytyjskie, ale bardzo smaczne.
Bede nie przesadzał, mówiąc, że jest dobrym kucharzem. Nawet „zamordowana fasola” była pyszna. Nell zjadła prawie tyle samo co gospodarz.
– Czy mam zostawić miejsce na pudding, czy wziąć sobie dokładkę? – spytała, wycierając kawałkiem chleba resztki sosu z talerza.
– Muszę pilnować brzuszka, dlatego możesz dostać dokładkę – powiedział z uśmiechem. – Sądząc po twoim apetycie, nie masz skłonności do przybierania na wadze.
– Nie. Jestem raczej dość koścista, jak mój tata.
Po posiłku i uprzątnięciu stołu – nie pozwolił jej myć ani wycierać naczyń, powiedział, że mogą zaczekać – przygotował dzbanek dobrej herbaty i podał dwie porcelanowe filiżanki, talerzyki i srebrne łyżeczki. Cukierniczka była nieskazitelnie czysta, a mleko zimne dzięki nowej skrzyni z lodem. Potem, przy owsianych ciasteczkach, które upiekła jego sprzątaczka, pani Charlton, rozmawiali o wielu sprawach, chociaż za każdym razem niezmiennie wracali do jego pasji: socjalizmu i robotników. Nell często miała nieco inne spojrzenie na daną sprawę i potrafiła mu to odpowiednio uzasadnić, zwłaszcza gdy chodziło o Chińczyków. Czas biegł niepostrzeżenie, ponieważ oboje należeli do ludzi, którzy mają mnóstwo pomysłów, zwłaszcza że on zdusił to, co nazwałby zwierzęcym pożądaniem, a ona odsunęła na bok romantyczne marzenia.
Gdy w końcu zdali sobie sprawę, że zrobiło się bardzo późno, ośmielił się zadać pytanie, które od dawna go drążyło, a czuł, że ma prawo znać na nie odpowiedź.
– Jak się miewa twoja siostra? – spytał.
– Z tego, co twierdzi matka, bardzo dobrze – mruknęła Nell z ponurą miną. – Z pewnością tego nie wiesz, ale Anna zraziła się do mnie, więc nawet nie próbowałam jechać do domu na ferie. Zamiast tego odbyłam praktykę w fabryce.
– Dlaczego się do ciebie zraziła?
– Trudno powiedzieć. Jej proces myślowy jest nieprzewidywalny. W gazetach swego czasu pisano, że jest nieco ograniczona, niestety prawda wygląda tak, że Anna jest poważnie upośledzona umysłowo. Jej słownik obejmuje około pięćdziesięciu słów, przeważnie rzeczowników, czasem zdarza jej się jakiś przymiotnik, rzadziej czasownik. Ten człowiek mógł nią manipulować z taką samą łatwością jak psem. Anna zawsze jest niezwykle pogodna.
– A zatem wierzysz, że zrobił to Sam O'Donnell?
– Absolutnie – powiedziała zdecydowanie.
– A dziecko?
– Ma na imię Dolly. Anna tak je nazwała, myśląc, że to lalka, więc ojciec zarejestrował małą pod imieniem Dolly. Ma teraz osiemnaście miesięcy i – o ironio – jest bardzo inteligentna. Wcześnie zaczęła chodzić, wcześnie zaczęła mówić i – zdaniem mojej mamy – zaczyna sprawiać kłopoty. – Twarz Nell zrobiła się jeszcze bardziej ponura. – W poniedziałek muszę jechać do domu, ponieważ stało się coś, o czym moja mama nie chce pisać w listach.
– To ogromne obciążenie, prawda?
– Z pewnością. Dotychczas nie wymagano ode mnie, żebym w jakiś sposób pomogła, ale to mi się nie podoba. Inne rzeczy również, ale na razie nie mogę ci o tym powiedzieć, ponieważ nie są to fakty, jedynie dziwne przeczucia. Nie cierpię przeczuć! – mruknęła Nell ze złością.
Zielonkawy blask lampki gazowej tańczył na gęstych, niesfornych włosach, które mieniły się różnymi odcieniami, od miedzi po brąz. Oczy Bede, tak samo czarne jak u Alexandra, były osadzone blisko siebie. Niezgłębione – pomyślała nagle Nell, wyraźnie zaintrygowana. Człowiek może się dowiedzieć o nim tylko tyle, ile sam powie, ponieważ niczego nie można odczytać z jego wyglądu, zwłaszcza z tych enigmatycznych oczu.
– Z wiekiem zaczniesz traktować przeczucia z większym respektem – powiedział i uśmiechnął się, odsłaniając białe, równe zęby. – Zbudowałaś swój świat na faktach; to całkiem normalne u matematyków. Chociaż – z drugiej strony – wszyscy wielcy filozofowie byli matematykami, dzięki czemu ich umysł był w stanie objąć rzeczy abstrakcyjne. Przeczucie to abstrakcyjne uczucie, ale nie bezmyślne. Ja zawsze traktuję swoje przeczucia jako wynik przeżytych wydarzeń i zdobytych doświadczeń, których sobie nie uświadamiam i ich nie doceniam, a jednak odcisnęły swoje piętno gdzieś na dnie mojej duszy.
– Nie wydaje mi się, by Karol Marks był matematykiem – powiedziała.
– Nie jest również filozofem. Można go raczej uznać za kogoś w rodzaju badacza ludzkich zachowań. Umysłów – nie dusz.
– A wracając do przeczuć, czyżbyś próbował mi powiedzieć, że powinnam jak najszybciej pojechać do domu? – spytała z odrobiną żalu w głosie. – Ty też masz jakieś przeczucia?
– Nie jestem pewien. Nie zmienia to jednak faktu, że będzie mi przykro, gdy wyjedziesz. Było mi bardzo miło, że mogłem coś ugotować dla takiego smakosza jak ty, i z przyjemnością zrobię to w przyszłości.
Mimo tych słów nie wysyłał żadnych typowo damsko – męskich sygnałów, za co była mu wdzięczna.
– To był bardzo miły wieczór – powiedziała, chociaż jej słowa zabrzmiały jak wymuszone.
– Ale jesteś już zmęczona. – Wstał. – Chodź, odprowadzę cię do głównej drogi i złapię dorożkę.
– Mogę jechać tramwajem.
Wyjął z kieszeni zegarek, otworzył przykrywkę i sprawdził godzinę.
– O tej porze tramwaje już nie jeżdżą. Masz pieniądze na dorożkę?
– Oczywiście! – W jej oczach pojawił się dziwny błysk. – Problem w tym, że dorożki w pewnym sensie przypominają przeczucia: nie lubię być zamknięta w małym, śmierdzącym pomieszczeniu. Nigdy nie wiadomo, kto był tam wcześniej.
– Pozwól, że za ciebie zapłacę.
– Nie zgadzam się! Nie dopisuj do mojego konta jeszcze jednego grzechu, wystarczy sprzątaczka i nowa skrzynka z lodem! Ile kosztuje bryła lodu dwa razy tygodniowo? Trzy pensy? Sześć pensów?
– Cztery, ale ostatnio całkiem nieźle mi się powodzi. Członkowie parlamentu, łącznie z laborzystami, mają dobre wynagrodzenie i dużo rzeczy za darmo. Sporo więc oszczędziłem. – Wciągnął powietrze, wsunął jej rękę pod łokieć i podprowadził ją do drzwi. – Prawdę mówiąc, poważnie się zastanawiam nad tym, czy nie spytać właściciela tej posesji, ile chciałby za nią dostać. Jeśli będzie to rozsądna cena, chciałbym kupić ten dom.
Córka Alexandra Kinrossa przez chwilę zastanawiała się nad tym stwierdzeniem z półprzymkniętymi oczami i zaciśniętymi ustami.
– Powinno ci się udać zbić cenę do dwustu. Owszem, to jednoakrowa działka, ale wokół są tereny przemysłowe. Brak kanalizacji. Nie dostałby zbyt dużo od kogoś, kto chciałby zbudować w tym miejscu fabrykę, a spekulanci, których interesują domy, przenieśli się bliżej wybrzeża. Taras jest zniszczony, cegły częściowo powypadały i nie będzie łatwo ich uzupełnić. Zaproponuj mu sto pięćdziesiąt i zobacz, co powie.
Bede wybuchnął śmiechem.
– Łatwo ci mówić, mnie trudniej będzie to wykonać. Nie mam w sobie żyłki handlowca.
– Ja też – wyznała z zaskoczeniem w głosie. – Ale cię lubię, więc targuję się za ciebie.
– Miło mi to słyszeć. Ja też cię lubię, Nell.
– To dobrze – powiedziała, machając ręką na dorożkę. – Mam szczęście! Liczę na to, że zawiezie mnie do Glebe.
– Daj mu trzypensowy napiwek, a zawiezie cię, gdzie zechcesz. Tylko nie pozwól mu jechać Parramatta Road. Grasują tam bandy młodocianych chuliganów.
– Mój ojciec powiedziałby, że to oznaka ciężkich czasów. Młodzież próbuje w jakiś sposób rozładować nadmiar energii. Co oznacza, że to dobra pora na kupno posiadłości. – Wsiadła do maleńkiej kabiny. – Napiszę do ciebie z Kinross.