Выбрать главу

Kinross bardzo się zmieniło w ciągu siedmiu lat nieobecności Lee. Zaczął podziwiać miasto już na dworcu kolejowym, gdy zobaczył poczekalnię i toalety, które mieściły się w ładnym, chociaż prostym budyneczku otoczonym żelazną balustradą. Wszędzie stały kosze i ogromne donice z kwitnącymi kwiatami, a pod dwiema ogromnymi tablicami z napisem KINROSS na obu krańcach peronu były kwietniki. Pierwszy gmach opery zamieniono na teatr, a po przeciwnej stronie Kinross Square stanął nowy, znacznie okazalszy budynek. Wzdłuż wszystkich ulic rosły drzewa i stały lampy elektryczne, do każdego prywatnego domu doprowadzono prąd i gaz. Było połączenie telefoniczne z Sydney i Bathurst, nie zabrakło też telegrafu. Mieszkańcy mieli powody do dumy.

– To modelowe miasto – powiedział Lee.

– Mam nadzieję. Kopalnia znów pracuje pełną parą, oczywiście kopalnia węgla kamiennego również. Zaczynam zgadzać się z Nell, że powinniśmy się przestawić na prąd zmienny, chociaż mam zamiar zaczekać, aż Lo Chce opracuje lepszy projekt generatora turbinowego. Lo to bardzo inteligentny chłopak – zapewnił Alexander, ruszając w stronę kolejki. – Ruby jest zaproszona do Kinross House na kolację, więc zostawię cię, żebyś mógł osobiście sprawić jej niespodziankę. Przyprowadź ją później.

Muszę pamiętać – powtarzał sobie Lee, wchodząc do hotelu – że mama ma teraz pięćdziesiąt sześć lat. Nie mogę zdradzić swojego zaskoczenia, bo przecież na pewno będę zaskoczony. Alexander nic na ten temat nie powiedział, przypuszczam więc, że postarzała się bardziej, niż się spodziewał. Piękna kobieta musi się czuć okropnie, kiedy już widać po niej lata, zwłaszcza taka kobieta jak mama, która zawsze była bardzo dumna ze swojej urody – i nie zakonserwowała jej w bryłce bursztynu jak Elizabeth.

Mimo to była taka, jaką ją zapamiętał: zdecydowana, zmysłowa, elegancka. Owszem, miała niewielki podbródek oraz kilka zmarszczek wokół oczu i ust, ale nadal była to Ruby Costevan z burzą złocistorudych włosów i zielonymi oczami. Spodziewając się Alexandra, włożyła na siebie rubinowoczerwoną satynę, gruby rubinowy naszyjnik, który ukrywał pofałdowaną skórę, rubinowe bransoletki i kolczyki.

Kiedy zobaczyła syna, ugięły się pod nią kolana, zachwiała się i ze śmiechem opadła na podłogę, wołając:

– Lee! Lee! Mój chłopczyk!

Łatwiej było opuścić się do jej poziomu, więc Lee przyklęknął, wziął ją w ramiona, mocno przycisnął, pocałował w twarz i włosy. Znów jestem w domu – pomyślał. W pierwszych ramionach, które pamiętam, wciąż czuję w nozdrzach jej perfumy, zapach cudownej kobiety, która jest moją matką.

– Jak ja cię kocham! – wyznał. – Bardzo!

– Zostawię wszystkie opowieści na lunch – oznajmił nieco później, gdy Ruby usunęła ostatnie ślady po łzach radości, a on włożył strój wieczorowy.

– W takim razie przed wyjazdem wypijmy jeszcze drinka. Kolejka zjedzie dopiero za pół godziny – wyjaśniła Ruby, podchodząc do rzędu karafek, syfonu z wodą sodową i wiaderka z lodem. – Nie mam pojęcia, co obecnie pijasz.

– Burbona z Kentucky, jeśli masz. Bez wody sodowej i bez lodu.

– Mam, ale to mocny trunek na pusty żołądek.

– Przywykłem… coś takiego piją moi ludzie, gdy ktoś stawia. Oczywiście, to kraj muzułmański, ale w wielkiej tajemnicy sprowadzam alkohol i pilnuję, żeby nikt nie zaglądał do kieliszka poza obozowiskiem.

Podała mu drinka i usiadła z sherry.

– Twoje słowa brzmią coraz bardziej tajemniczo, Lee. O jakim kraju muzułmańskim mówisz?

– O Persji albo – jak się teraz mówi – Iranie. Do spółki z szachem wydobywam tam ropę naftową.

– Jezu! Nic dziwnego, że nie mogliśmy cię znaleźć. Przez kilka minut popijali w milczeniu, potem Lee spytał:

– Co się stało Alexandrowi, mamo? Nie próbowała kręcić.

– Chyba wiem, co cię interesuje. – Westchnęła, wyprostowała nogi i wbiła wzrok w rubinowe sprzączki butów. – Dużo rzeczy… We znaki dała mu się kłótnia z tobą, ponieważ szybko się zorientował, że nie miał racji. Kiedy przeszła mu złość, nie wiedział, jak naprawić błąd. Gdy postanowił ugiąć nieco swój sztywny kark i porozmawiać z tobą, zniknąłeś. Gorączkowo szukał cię po całym świecie. Mniej więcej w tym samym czasie zaczęły się problemy z Anną. O'Donnell, dziecko… i Jade. Był świadkiem egzekucji i bardzo to przeżył. Potem Nell oświadczyła, że nie będzie dłużej robić tego, co on chce, a Anne trzeba było oddzielić od dziecka. Inny mężczyzna mógłby jeszcze bardziej stwardnieć, ale nie mój ukochany Alexander. Wszystko to wyrwało go z odrętwienia, chociaż nie z dnia na dzień, lecz powoli, stopniowo. W dodatku, oczywiście, wciąż się obwinia o to, że poślubił Elizabeth. Była niewiele starsza od Anny – dokładnie w okresie, kiedy wszelkie wrażenia się utrwalają, jakby zostały wyryte w kamieniu, a ona właśnie zamieniła się w kamień.

– Tyle że on ma ciebie, a Elizabeth nie ma nikogo. Dziwisz się, że zamieniła się w kamień?

– Och, pieprzyć to! – warknęła szorstko, dotknięta tam, gdzie ją bolało.

Kieliszek Ruby był pusty, więc wstała, by go napełnić.

– Prawdę mówiąc, wciąż mam nadzieję, że pewnego dnia Elizabeth będzie szczęśliwa. Gdyby spotkała kogoś odpowiedniego, mogłaby się rozwieść z Alexandrem, jako powód podając to, że notorycznie zdradza ją ze mną.

– Wyobrażasz sobie, że Elizabeth zdecydowałaby się na pranie w sądzie rodzinnych brudów?

– Uważasz, że nie zrobiłaby tego?

– Łatwiej potrafię ją sobie wyobrazić na tajemnej schadzce z kochankiem niż przed sądem i w sali pełnej dziennikarzy.

– Nie będzie po kryjomu spotykać się z kochankiem, Lee, ponieważ musi opiekować się Dolly. Dolly zapomniała o Annie i uważa Elizabeth za swoją matkę, a Alexandra za ojca.

– No cóż, w takim razie już samo to przemawia przeciwko rozwodowi, nie sądzisz? Odkopano by cały skandal pod tytułem „Anna i jakiś nieznany mężczyzna”. A tak swoją drogą, ile Dolly ma łat? Sześć? Jest zatem wystarczająco duża, żeby wszystko zrozumieć.

– Tak, masz rację. Powinnam o tym pomyśleć. Cholera! Nastrój Ruby błyskawicznie się zmienił, co często jej się zdarzało.

– A co z tobą? – spytała żywo. – Nie myślisz o małżeństwie?

– Nie. – Opróżnił kieliszek i zerknął na złoty zegarek, który dostał w Londynie od Alexandra. – Pora iść, mamusiu.

– Czy Elizabeth wie, że tu jesteś? – spytała Ruby, również wstając.

– Nie.

Gdy dotarli do kolejki, czekał na nich Sung. Lee stanął jak wryty. Jego ojciec, który zbliżał się do siedemdziesiątki, przeobraził się w czcigodnego stareńkiego Chińczyka: miał cieniuchną bródkę, która opadała mu na klatkę piersiową, długie na dwa i pół centymetra paznokcie, skórę starą, gładką, żółtawą jak kość słoniowa, a jego oczy przypominały szparki z dwoma czarnymi koralikami, które poruszały się zgodnym ruchem. To mój tata – pomyślał Lee – mimo to za swojego ojca uważam raczej Alexandra. Och, jak daleko zaszliśmy w tej niewiarygodnej podróży! Ciekawe, gdzie rzuci nas następny podmuch wiatru.

– Witaj, ojcze – powiedział, kłaniając się i całując rękę Sunga.

– Wspaniale wyglądasz, mój drogi chłopcze.

– Wsiadajcie! – zawołała zniecierpliwiona Ruby z ręką na elektrycznym dzwonku, który sygnalizował w pomieszczeniu na górze, że wszyscy są gotowi.

Chce mieć nas wszystkich razem – domyślił się Lee, pomagając Sungowi wsiąść do kolejki. Moja matka po prostu chce, żeby wszyscy kochali się nawzajem i byli szczęśliwi. Tyle że to niemożliwe.