Wiercenie i odstrzał nie odbywały się codziennie, nigdy również nie robiono tego w kilku tunelach jednocześnie. Alexander zastanawiał się nad kompresorem zasilanym prądem elektrycznym, ale było to rozwiązanie na przyszłość, kiedy silniki elektryczne będą już efektywnie funkcjonować. Na razie jedynym rozwiązaniem była para, w związku z tym kompresor, którego używano w Apokalipsie, był jednym z największych na świecie.
– Twoja prywatna rozmowa może zaczekać – powiedział Alexander na powitanie. – Najpierw chcę pójść do tunelu numer jeden i coś sprawdzić.
Wsiedli do windy i zjechali czterdzieści pięć metrów pod ziemię do głównej galerii, która była jasno oświetlona prądem. Co chwila spotykali ludzi, którzy pchali po szynach niewielkie wózki z rudą w stronę towarowej części galerii, gdzie znajdował się piętnastometrowy zsyp. Tam urobek zjeżdżał do dużych wagonów w głównej sztolni. Mały wózek po dotarciu na miejsce przechylało się za pomocą dźwigni, a wówczas wyrzucał swoją zawartość do znajdującego się poniżej wagonu. Silnik na zewnątrz sztolni ciągnął wagony za pomocą stalowej liny aż do miejsca, gdzie można było przyczepić je do lokomotywy i odholować do sortowni oraz kruszarni. Pył wisiał w powietrzu, które zazwyczaj było świeże, zasilane przez ogromne wentylatory. Stąd rozchodziły się obudowane z trzech stron tunele, które przecinały górę. Prowadziły one poziomo albo w dół i rzadko miewały jakieś rozgałęzienia.
Wszystkie łączyły się z korytarzem numer jeden – najstarszym i najbardziej eksploatowanym – wszystkie oświetlone były prądem elektrycznym. Ponieważ niczego tu już nie wydobywano, Alexander i Lee nikogo nie spotkali. Tunel był zabezpieczony masywnymi dźwigarami, chociaż Lee wiedział, że granit w tej części góry zawierał zbyt mało szarogłazu, by możliwe było tąpnięcie.
Gdy pokonywali trzystumetrowy odcinek, słychać było jedynie chlupotanie ich butów i powolne, miarowe kapanie wody wyciskanej pod naporem góry. W australijskim klimacie nie ma groźby, że woda zamieni się w lód i rozsadzi skały – coś takiego mogło się zdarzyć tylko podczas odstrzału, najtrudniejszej i najbardziej niebezpiecznej spośród górniczych prac. Dlatego też jeżeli trzeba było oderwać grubszą warstwę ściany albo w nietypowy sposób wiercić otwory, Alexander wolał zająć się tym osobiście.
Gdy dotarli do ślepego końca korytarza numer jeden, dostrzegli oznaki przygotowań do odstrzału: szpulę izolowanego drutu, świder pneumatyczny na trójnogu, ostatni kawałek stalowej rury, która doprowadzała sprężone powietrze z cylindra, skrzynię z narzędziami. Jeden koniec grubego gumowego węża był wsunięty na stalową rurę i zaciśnięty stalowymi obręczami, drugi został przymocowany do świdra. Dynamit i detonatory zostaną dostarczone na miejsce dopiero wtedy, gdy trzeba będzie zakładać ładunki – a i to w odpowiedniej kolejności. Magazyn z materiałami wybuchowymi znajdował się w betonowym bunkrze, do którego były tylko cztery klucze: po jednym dla Alexandra, Lee, Summersa i Prentice'a – nadzorcy.
– Ten odstrzał będzie do pewnego stopnia eksperymentalny – powiedział Alexander.
Obaj dotknęli dłońmi stosunkowo gładkiej skalnej ściany. Zrobili to z taką czułością, jakby pieścili kobietę. Od ściany odbijało się światło, ukazując każdą nierówność powierzchni.
– W warstwie grubości przynajmniej sześciu metrów nie ma złota, w związku z tym chcę oderwać większą ilość skały niż zazwyczaj. Zacznę w środku tego zagłębienia, a resztę ładunków odpalę koncentrycznie. Sam wywiercę otwory.
Lee słuchał lekko zdezorientowany; nikt nie znał się na tej sztuce tak dobrze jak Alexander, który tym razem nie był zbyt rozmowny.
– Ile skały chcesz odstrzelić? – spytał Lee, czując, że po kręgosłupie przebiega mu dreszcz strachu.
– Kilka ton.
– Gdyby powiedział mi to ktoś inny, wydałbym surowy zakaz, ale nie mogę niczego zabronić mistrzowi.
– Z pewnością nie możesz.
– Jesteś pewien, że to najlepszy sposób? Nie omawiałeś tego ze mną.
– To stary, kochany numer jeden. Lubi mnie jak nikt. Odwrócili się i szli z powrotem do galerii.
– Kiedy masz zamiar odpalić ładunek?
– Jutro, jeśli będzie tak ładnie jak dzisiaj, to znaczy, jeśli nie będzie wiatru, który mógłby zniweczyć pracę wentylatorów. – Gestem ręki wskazał na windę. – W górę czy w dół?
– W górę.
Lee uznał, że nie może już dłużej zwlekać. Przełknął ślinę, próbując zwilżyć usta i wydobyć z siebie głos. W nocy tysiąc razy powtarzał w myślach, co ma powiedzieć, wybierał i odrzucał słowa, których chciał użyć. Ćwiczył najważniejszą mowę życia.
– No dobrze, co to za prywatna sprawa? – spytał Alexander z zaciekawieniem.
Silnik parowy, który zasilał kompresor, musiał być wystarczająco duży, by napędzić naładowaną lokomotywę, w związku z tym robił sporo hałasu, kiedy za pomocą kompresora zaopatrywał galerię w powietrze. Silnik na zewnątrz mamrotał o wiele ciszej; jeden człowiek opierał się o łopatę, drugi sprawdzał wskaźniki.
– Chodźmy tam – zaproponował Lee.
Poprowadził Alexandra na wapienną półkę z dala od silników, sztolni i pracowników. Nie było tu gdzie usiąść, więc przykucnął, opierając pośladki na piętach, Alexander zrobił to samo.
Na ziemi leżał liść; Lee wziął go do ręki, jakby chciał mu się bacznie przyjrzeć, potem zaczął odrywać suche kawałki. Oczywiście, wszystkie wcześniej przygotowane słowa uleciały mu z głowy. Mógł zacząć jedynie w taki sposób:
– Kocham cię bardziej niż ojca, Alexandrze, mimo to cię zdradziłem – wyznał, rozrywając liść na strzępy. – Nigdy przeciwko tobie nie spiskowałem i nie planowałem tej zdrady, niemniej jest to zdrada. Nie potrafię kłamać, dlatego chcę, żebyś o wszystkim wiedział.
– O czym mam wiedzieć? – spytał Alexander tak spokojnie, jakby miał usłyszeć od Lee jedynie o jakimś drobnym sprzeniewierzeniu, o niewielkim oszustwie.
Liść zniknął. Lee skierował na Alexandra oczy pełne łez, jego wargi poruszyły się bezdźwięcznie, wyraźnie szukał słów.
– Kocham Elizabeth, a kiedy znalazłem ją osiem dni temu, zdra… zdradziłem cię.
W czarnych oczach na chwilę pojawił się trudny do nazwania błysk, potem zniknął. Twarz Alexandra ani na jotę się nie zmieniła. Milczał przez długą chwilę, która zdawała się trwać wieki. Nadal kucał z nadgarstkami opartymi o kolana i dłońmi rozluźnionymi tak samo jak przed wyznaniem Lee.
– Dziękuję ci za szczerość – powiedział w końcu.
Niezwykła godność, która przed laty przyciągnęła Alexandra do ośmioletniego chłopca i która wciąż była najważniejszą cechą Lee, powstrzymała go przed wyrzuceniem z siebie usprawiedliwień, samooskarżeń i wszelkich możliwych obietnic, które w takiej sytuacji wydukałby człowiek mniejszego formatu. O ile w ogóle człowiek mniejszego formatu zdobyłby się na takie wyznanie wobec Alexandra.
– Doszedłem do wniosku, że łatwiej mi będzie powiedzieć ci o wszystkim niż cię okłamywać – wyznał Lee. – To ja jestem wszystkiemu winien, nie Elizabeth. Kiedy ją znalazłem, nie była sobą, była… potwornie zagubiona. Nie zmienia to jednak faktu, że to się stało i że wczoraj ponownie cię zdradziłem. Elizabeth jest przekonana, że mnie kocha.
– Dlaczego miałaby cię nie kochać? – spytał Alexander. – Sama cię wybrała.