Выбрать главу

Alexander dopiero następnego dnia poszedł zobaczyć się z żoną. Sir Edward wszystko szczegółowo mu wyjaśnił i poradził, żeby zaczekał, aż Elizabeth obudzi się po proszkach nasennych.

Od razu zauważył, że pokój całkowicie się zmienił. Usunięto zbędne meble, a te, które zostały, okryto czystymi, białymi prześcieradłami. W jednym kącie stał śnieżnobiały parawan.

Jade i Pearl włożyły białe fartuchy, a w powietrzu unosił się słaby zapach karbolu.

Ależ ze mnie tchórz! – pomyślał, podchodząc do łóżka Elizabeth. Unikałem jej całymi tygodniami, jak tylko mogłem. Jej skóra była żółtawa, białka oczu zaczerwienione od popękanych żyłek, a chociaż leżała na lewym boku, pod kołdrą widać było rozdęty brzuch.

– Sir Edward powiedział ci o wszystkim – domyśliła się, oblizując spierzchnięte wargi.

– O swojej hipotetycznej kuracji? Tak.

– Chcę, żeby w razie konieczności ją zastosował, Alexandre. Och, jestem taka zmęczona!

– Nic dziwnego, zostałaś nafaszerowana środkami nasennymi.

– Nie, nie, nie chodzi mi o takie zmęczenie! – zapewniła płaczliwie. – Jestem zmęczona. Zmęczona leżeniem w łóżku, leżeniem na lewym boku, wypijaniem hektolitrów wody, mdłościami i złym samopoczuciem przez całą dobę, dzień po dniu! To prawdziwy koszmar! Dlaczego coś takiego musiało spotkać właśnie mnie? Wśród Drummondów ani Murrayów takie rzeczy się nie zdarzają.

– To nie jest choroba dziedziczna, jak zapewnił mnie sir Edward, więc nie możesz winić o nią swoich przodków – powiedział Alexander beznamiętnie. – Zdaniem twojego doktora dziecko jest zdrowe i silne, ale być może mówi tak, żeby poprawić ci nastrój.

Po policzkach Elizabeth popłynęły łzy.

– Obraziłam Boga!

– To czcze frazesy, Elizabeth – warknął, nim zdołał się opanować. – Sir Edward tłumaczy twoją chorobę długą podróżą morską w kiepskich warunkach, radykalną zmianą klimatu i odmiennym pożywieniem. Dlaczego, do diabła, winić Boga? To nielogiczne!

– Nie winię Boga, winię siebie za to, że nie byłam wobec Niego szczera.

– No cóż – powiedział, odsłaniając zęby. – Mam dla ciebie kilka dobrych wieści. Podarowałem spory kawałek gruntu miejskiego prezbiterianom i mam zamiar wybudować na nim zbór. Jeśli więc będziesz chciała, możesz spędzić resztę życia, modląc się do Boga Johna Knoksa. Otworzyła usta.

– Alexandrze! Dlaczego?

– Ponieważ ta cholerna jędza, Ruby Costevan, bez przerwy wierci mi dziurę w brzuchu!

– Kochana Ruby – westchnęła Elizabeth z promiennym uśmiechem.

– Czy przyszło ci kiedykolwiek na myśl, że może Bóg cię prześladuje z powodu twojej przyjaźni z Ruby?

Wybuchnęła śmiechem.

– Nie bądź głupi – powiedziała.

Odwrócił się na krześle i spojrzał w okno, które wychodziło na południe – na ogród i las. Zacisnął dłonie. Wiedział, że nie powinien być wobec niej szorstki, ale…

– Przyznam, że cię nie rozumiem – powiedział, nie odwracając się od okna. – Nie wiem również, czego oczekujesz od męża. Powoli zaczynam jednak akceptować ograniczenia tego małżeństwa, tak jak ty wyraźnie zaczynasz akceptować moją kochankę. Chyba nawet wiem, dlaczego pogodziłaś się z jej istnieniem: uwalnia cię od obowiązku fizycznej miłości i sprawia, że nasze współżycie seksualne ogranicza się do niezbędnego minimum. Tylko popatrz, jesteś ciężko chora dlatego, że spełniłaś swój obowiązek małżeński! To musi być dla ciebie potwierdzeniem twojego poglądu, dowodem na to, że figlowanie w łóżku to grzech. Jezu, Elizabeth, powinnaś być katoliczką! Wtedy poszłabyś do klasztoru i nic by ci nie groziło. Dlaczego ściągasz na siebie tyle nieszczęścia? Sądzę, że gdybyś zaczęła cieszyć się życiem, nie groziłaby ci żadna rzucawka.

Słuchała jego słów bez bólu, zdając sobie sprawę, że gorzka diatryba męża bierze się z cierpienia, którego nie mogła załagodzić.

– Och Alexandrze, jesteśmy skazani na porażkę! – krzyknęła. – Ja nie mogę cię pokochać, a ty zaczynasz mnie nienawidzić!

– Mam ku temu powód. Odrzucałaś wszystkie gry wstępne, które prowadziłem.

– Myśl o tym, co chcesz – powiedziała spokojnie. – Powiedziałam sir Edwardowi, że chcę, by w razie konieczności wykonał mi zastrzyk. Zgadzasz się?

– Tak, oczywiście – zapewnił, odwracając się i patrząc na nią.

– Z drugiej strony, gdybym umarła – ciągnęła – w jakiś sposób rozwiązałoby to wszystkie nasze problemy. Nawet gdyby dziecko również nie przeżyło porodu. Mógłbyś wtedy poszukać sobie lepszej żony.

– Alexander Kinross – oświadczył – nigdy się nie poddaje. Jesteś moją żoną i zrobię wszystko, co będę mógł, żebyś przeżyła i nadal nią była.

– Nawet jeśli nasze dziecko nie przeżyje albo ja nie będę mogła mieć więcej dzieci?

– Nawet.

Poród rozpoczął się w sylwestra. Stan Elizabeth gwałtownie się pogorszył. Męczył ją potworny ból głowy, była otępiała, wymiotowała i bolało ją nadbrzusze. Te objawy utrzymywały się przez początkowe fazy porodu. Potem nagle przez twarz Elizabeth przebiegł skurcz. Wówczas sir Edward odebrał od żony strzykawkę, szybko wbił igłę w brzuch Elizabeth, sprawdził, czy nie trafił w jelito, po czym wstrzyknął do jamy brzusznej pięć gramów siarczanu magnezu. Skurcz rozprzestrzenił się z twarzy na ramiona i ręce, potem całym zesztywniałym ciałem Elizabeth zaczęły wstrząsać straszliwe drgawki. W otwartych ustach tkwił kawałek drewna, a kończyny prewencyjnie skrępowano już wcześniej, żeby uniknąć poranienia. Po chwili atak minął, a Elizabeth oprzytomniała. Miała siną twarz i chrapliwy oddech. Przed drugim atakiem drgawek dostała następny zastrzyk, gdy tymczasem dziecko, którym teraz zajmowała się lady Wyler, powoli, bez pomocy matki, torowało sobie drogę przez kanał rodny. Chociaż Elizabeth nie zapadła w śpiączkę, prawie w ogóle nie odczuwała bólów porodowych.

Ruby i Constance czekały w salonie na parterze, Alexander zaniknął się w bibliotece.

– Jak tam cicho! – westchnęła Constance i zadrżała. – Żadnych krzyków, żadnego płaczu.

– Może sir Edward podał jej chloroform? – powiedziała Ruby.

– Z tego, co mówiła lady Wyler, nie mógł tak postąpić. Jeśli Elizabeth ma drgawki, oddychanie sprawia jej wystarczająco duży problem nawet bez chloroformu. – Constance ujęła dłoń Ruby. – Nie, moim zdaniem cisza oznacza, że nasza kochana dziewczyna ma ataki.

– Jezu, dlaczego to musiało spotkać właśnie ją?

– Nie wiem – szepnęła Constance. Ruby spojrzała na stary zegar.

– Już po północy. Dziecko urodzi się już w nowym roku.

– W takim razie miejmy nadzieję, że rok tysiąc osiemset siedemdziesiąty szósty będzie szczęśliwy dla Elizabeth.

Pojawiła się pani Summers. Przyniosła tacę z herbatą i kanapkami. Miała tak nieprzeniknioną twarz, że ani Ruby, ani Constance nie były w stanie nic z niej wyczytać.

– Dziękuję, Maggie – powiedziała Ruby, przypalając jedno cygaro od drugiego. – Nic nie słyszałaś?

– Nie, madam, nic.

– Nie darzysz mnie sympatią, prawda?

– Nie, madam.

– Szkoda, ale pamiętaj jedno, Maggie: ani na chwilę nie spuszczam cię z oka, więc bądź grzeczna.

Pani Summers wymaszerowała z wysoko uniesioną głową.

– Trzeba przyznać, Ruby, że stwarzasz pewne trudności – powiedziała Constance z lekką drwiną. – Czyż to nie cudowne, jak bogactwo może zmienić status kobiety?

– To prawda. Zasiadanie w zarządzie Apokalipsy z pewnością jest znacznie milsze niż konieczność ssania pod stołem czyjegoś chuja za jedyne pięć funtów – stwierdziła Ruby, wypuszczając dym.