– Prawdopodobnie z tego powodu, gdy z nim podróżowałam, wszelkie wycieczki musiałam odbywać z przewodnikiem – przypomniała sobie Elizabeth, niezwykle zadowolona, że widzi Ruby. – Dotarliście do włoskich jezior?
– Ja tak. Alexander został w Turynie i Mediolanie. Jak zwykle miał tam jakieś interesy! Wiesz, o czym mówię. Tutaj ledwo zdążył wysiąść z pociągu, a już wybrał się z Lee na obchód warsztatów i kopalni.
– Spodobały ci się włoskie jeziora? – naciskała Elizabeth.
– Są cudowne, moja droga, cudowne! – zapewniła Ruby, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
– Mnie też wyjątkowo przypadły do gustu. Gdybym mogła, zamieszkałabym nad jeziorem Como.
– Nie chcę ci sprawiać przykrości, ale ja wybrałabym Kinross Hotel – wyznała Ruby, zrzucając buty. Zerknęła na Elizabeth badawczo. – Udało ci się lepiej ułożyć stosunki z moim nefrytowym kociątkiem?
– Prawdę mówiąc, właściwie w ogóle go nie widywałam, ale był dla mnie bardzo miły – odparła Elizabeth.
– To znaczy?
– Po waszym wyjeździe Anna zaczęła uciekać poza granice posiadłości, dotarła nawet do kopalni. Jest taka przebiegła, Ruby! Znasz Jade i wiesz, jak potrafi pilnować Anny, mimo to ten mały chytrusek zdołał pokonać Jade i mnie.
– I co? – spytała Ruby, spoglądając na Elizabeth.
– Lee znalazł Dragonfly. Jest idealna. Widzisz, Anna nas zna i jest wystarczająco mądra, by odwrócić naszą uwagę, a potem zniknąć w mgnieniu oka. Tymczasem Dragonfly do pewnego stopnia przypomina kawał drewna: jest, a jednocześnie jej nie ma. Nie można się jej pozbyć. Mówię ci, Ruby, Lee cudownie mi pomógł.
– Bardzo się cieszę, że w końcu udało się wam przełamać lody. Ach, herbata! – zawołała Ruby, gdy Peach Blossom wniosła tacę. – Wiem, że nie masz za dużo czasu, Elizabeth, ale usiądź. Umieram z pragnienia; za granicą nikt nie potrafi porządnie zaparzyć herbaty. Oczywiście, jeśli nie liczyć Anglii, a to było całe wieki temu.
– Trochę się zaokrągliłaś – zauważyła Elizabeth.
– Nawet mi o tym nie mów! Wszystko przez kontynentalne sosy z mleka, cukru i mąki.
Zapadła chwila milczenia. Przerwała ją Elizabeth.
– Co przede mną ukrywasz, Ruby? Zaskoczona Ruby przyjrzała się przyjaciółce.
– Jezu! Stałaś się bardzo spostrzegawcza.
– Może lepiej będzie, jeśli po prostu powiesz, o co chodzi.
– O Alexandra – wyznała Ruby niechętnie.
– Co się dzieje? Jest chory?
– Alexander? Chory? Nie. Zmienił się.
– Na gorsze. – To nie było pytanie.
– Zdecydowanie na gorsze. – Ruby skrzywiła się, opróżniła swoją filiżankę i nalała następną. – Zawsze miał skłonność do arogancji, ale byłam w stanie to znieść. Do pewnego stopnia miało to dla mnie urok, jakkolwiek czasami zasługiwał, żeby dać mu w twarz. – Zachichotała. – Oczywiście, metaforycznie. Chociaż raz naprawdę go uderzyłam.
– Naprawdę? Gdy byłam już tutaj czy wcześniej?
– Wcześniej, ale nie próbuj zmieniać tematu. Teraz zaczął się zadawać z wielkimi przemysłowcami i wpływowymi politykami. Niemal wszędzie liczą się z Apocalypse Enterprises. Prawdopodobnie uderzyło mu to do głowy, choć może trafniejsze byłoby stwierdzenie, że zaczął słuchać nieodpowiednich ludzi.
– Jakich ludzi?
– Swoich kumpli, potentatów. Nigdy nie spotkałaś takich twardzieli, złotko! Nie interesuje ich nic oprócz pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy, w związku z tym wrednie traktują swoich pracowników i uciekają się do wszelkich paskudnych sztuczek, żeby okiełznać coś, co nazywają ruchem robotniczym… no wiesz, związki zawodowe i tego typu rzeczy.
– Wydawało mi się, że Alexander jest odporny na takie wpływy – powiedziała Elizabeth powoli. – Zawsze był bardzo dumny z tego, że dobrze traktuje swoich pracowników.
– To już przeszłość – oznajmiła Ruby złowieszczo.
– Och Ruby! To niemożliwe!
– Nie jestem tego taka pewna. Problem w tym, że nadchodzą ciężkie czasy i wszystkie zakłady upadają. Wśród ludzi zamożnych panuje zgodna opinia, że przyczyną takiego stanu rzeczy jest pewna książka, która właśnie ukazała się w Anglii – jej niemiecki tytuł brzmi Das Kapitał. Ma trzy tomy, przetłumaczono tylko pierwszy, ale to wystarczyło, żeby włożyć kij w mrowisko – jeśli wierzyć Alexandrowi i jego kumplom.
– O czym jest ta książka? Kto ją napisał? – spytała Elizabeth.
– Książka jest o czymś, co nazywają międzynarodowym socjalizmem, a jej autorem jest Karol Marks. Wydaje mi się, że maczał w tym palce jeszcze jeden facet, ale zapomniałam jego nazwiska. Tak czy inaczej, potępia ona ludzi bogatych, zwłaszcza przemysłowców, i coś, co nazywa kapitalizmem. Szerzy pogląd, że bogactwo należy dzielić równo, tak żeby nikt nie był bogaty ani żeby nikt nie był biedny.
– Nie wyobrażam sobie, żeby coś takiego mogło funkcjonować, a ty?
– Zgadzam się z tobą, po prostu ludzie zbyt się różnią od siebie. W tej książce autor twierdzi, że robotnicy są bezwstydnie wykorzystywani, dlatego nawołuje do rewolucji socjalistycznej. Ruch robotniczy na całym świecie chwycił się kurczowo tej książki jak tonący brzytwy, a jego działacze zaczynają nawet mówić o włączeniu się do polityki.
– Też mi coś! – powiedziała Elizabeth spokojnie.
– Zgadzam się z tobą, Elizabeth, problem jednak polega na tym, że Alexander i jego kumple wyraźnie traktują tę sprawę z ogromną powagą.
– No cóż, to już przeszłość. Teraz Alexander jest w domu. Przejdzie mu to.
Lee nie zgodziłby się z tym zdaniem. Nie musiał dowiadywać się od matki, że Alexander się zmienił; przekonał się o tym, gdy szli z kopalni do warsztatów, dumy i radości Lee, ponieważ pracowała tu teraz nowa maszyna do oddzielania złota, a cała tajemnica polegała na zanurzaniu rudy w słabym roztworze cyjanku potasu i wytrącaniu cennego kruszcu na cynkowych talerzach.
Po pierwsze, Alexander natychmiast zaczął mówić o ogólnoświatowym spadku koniunktury, a po drugie, spoglądał na wszystko w inny sposób niż kiedyś: interesowało go, jak obniżyć koszty, nawet jeśli oznaczało to pójście na łatwiznę.
– Podczas pracy z cyjankiem nie da się oszczędzać, ponieważ w grę wchodzi bezpieczeństwo – wyjaśnił Lee. – Cyjanek potasu to śmiertelna trucizna.
– Tak, jeśli występuje w dużym stężeniu, ale nie wtedy, gdy jest w jednej dziesiątej procenta, młody człowieku.
Lee zamrugał oczami. Alexander traktował go protekcjonalnie.
– Wszystko zaczyna się od czystej soli cyjanku – tłumaczył Lee – więc nie można pozwolić, by roztwór przygotowywał byle kto. To praca dla inteligentnych, rozsądnych ludzi… ludzi, których uwzględniam w naszych wydatkach w księgach rachunkowych.
– Niepotrzebnie.
Tak było ze wszystkim. Warsztaty zatrudniały zbyt wielu pracowników, ponieważ zbyt często naprawiano lokomotywy… Dlaczego Lee nie zautomatyzował dostarczania węgla do silników parowych?… Jeszcze za wcześnie, by odesłać na złom stare węglarki, które kursowały na linii Lithgow – Kinross… Przejeżdżając, nie dostrzegł, by coś złego działo się z mostem numer trzy…
– Och, daj spokój, Alexandrze! – zaprotestował zdziwiony Lee. – Aby zauważyć usterkę, musiałbyś spojrzeć na wiadukt od dołu!
– Nie sądzę, żeby trzeba było przebudowywać całość – warknął Alexander. – Oznaczałoby to zamknięcie linii kolejowej na kilka tygodni.
– Nie, najwyżej na tydzień, jeśli zrobimy to tak, jak sugeruje Terry Sanders. Poza tym możemy zgromadzić zapas węgla.