– Nie taki znowu młody. Mam dwadzieścia sześć lat. – Lee wstał z kamienną twarzą. – Naprawdę wiem, że to, kim jestem, zawdzięczam tobie – od wykształcenia po mój udział w Apokalipsie. Nie mogę jednak być nadal wobec ciebie lojalny, skoro masz zamiar postąpić tak bezdusznie. Jeśli naprawdę to zrobisz, Alexandrze, nie chcę cię więcej znać.
– To kompletna bzdura, Lee. W czasach, kiedy ruch robotniczy się jednoczy i ma zamiar zająć się polityką, a związki zawodowe wtrącają się we wszystko, w co tylko mogą, wielkie zakłady przemysłowe, takie jak nasza spółka, są zagrożone ze wszystkich stron. Jeśli teraz nie podejmiemy odpowiednich działań, potem będzie za późno, by cokolwiek zrobić. Czy chcesz, żeby kilku głupich socjalistów rządziło wszystkim, od banków po piekarnie? Robotnikom trzeba dać porządną nauczkę, a im szybciej, tym lepiej. To jeden z podjętych przeze mnie kroków w tym kierunku – wyjaśnił Alexander.
– Jeden z podjętych przez ciebie kroków? – spytała Ruby.
– Podjąłem i inne. Nie mam zamiaru iść na dno.
– Jak spółka Apocalypse Enterprises miałaby pójść na dno? – spytał Lee. – Kuje tyle żelaza w tylu różnych piecach, że nie dałaby jej rady nawet prawdziwa apokalipsa.
– Podjąłem decyzję i mam zamiar jej się trzymać – oznajmił Alexander.
– Ja również będę się trzymał swojej. – Lee ruszył w stronę drzwi. – Niniejszym rezygnuję z zasiadania w zarządzie i pełnienia w spółce jakiejkolwiek funkcji.
– W takim razie sprzedaj swój udział, Lee.
– Nic z tego! Dałeś go mojej matce z myślą o mnie, a gdy skończyłem dwadzieścia jeden lat, matka przepisała go na mnie. Uważam to za formę zapłaty za usługi, jakie ci świadczy, i sprawa nie podlega żadnym negocjacjom.
Gdy Lee cicho wyszedł z pokoju, Alexander przez chwilę zagryzał wargę, Sung kontemplował odległą ścianę, a Ruby spoglądała wilkiem na Alexandra.
– Popełniłeś poważny błąd, Alexandrze – powiedział Sung.
– Myślę, że postradałeś zmysły – skomentowała Ruby. Alexander energicznie zebrał swoje papiery.
– Jeśli nie ma więcej pytań, zebranie uważam za zamknięte – oznajmił.
– Problem polega na tym – skarżyła się Ruby Lee – że Alexander zaczął tworzyć skorupę z… z… och, sama nie wiem, jak to określić! Przez kumpli – potentatów zniknął gdzieś cały jego altruizm. Teraz bardziej się dla niego liczą zysk i władza niż człowiek. Przestał dostrzegać ludzi, cieszy go… nie… raczej podnieca manipulowanie tłumem, byle osiągnąć własne cele. Gdy go poznałam, był idealistą, który kierował się wieloma pięknymi zasadami. Niestety, teraz to już przeszłość. Gdyby jego małżeństwo było szczęśliwsze i gdyby miał kilku synów, wszystko wyglądałoby inaczej. Być może zająłby się przekazywaniem im swoich ideałów i pięknych zasad.
– Przecież ma Nell – przypomniał Lee, opierając się o krzesło i nie otwierając oczu.
– Nell jest dziewczynką, i wcale nie mówię tego, żeby jej uwłaczać. Czuję w kościach, że nigdy nie przejmie zarządzania Apocalypse Enterprises. Och, będzie doskonale znać się na inżynierii i zrobi wszystko, żeby zadowolić ojca, ponieważ go ubóstwia, ale to do niczego nie doprowadzi, Lee. Nie może być inaczej.
– Mama – prorokini.
– Nie, mama – realistka – uściśliła Ruby, tym razem całkiem poważnie. – Jakie masz plany, Lee?
– Nie brakuje mi pieniędzy, więc mogę zrobić wszystko, na co mam ochotę – wyznał Lee, otwierając oczy i obdarzając ją spojrzeniem, które zawsze kojarzyła ze swoim małym, nefrytowym kociątkiem. – Na przykład mogę wybrać się w podróż po Azji i odwiedzić kilku przyjaciół z Proctor's.
– Och, nie opuszczaj Kinross! – zawołała.
– Muszę, mamusiu. Jeśli tego nie zrobię, Alexander rozjedzie mnie jak stertę cegieł. Niech sam wypije piwo, które z takim zapałem warzy.
– Wtedy jeszcze bardziej zgorzknieje.
– W takim razie wybierz się ze mną, mamusiu. Jeśli wyjedziesz, nie będziesz musiała na to wszystko patrzeć.
– Nie, zostanę. Prawdę mówiąc, odbyłam już jedną podróż – i o jedną za dużo. Jestem o dwa lata starsza od Alexandra, a czuję się tak, jakby ta różnica wynosiła dwadzieścia lat. Poza tym Alexander zmierza prosto ku potwornej katastrofie. Jeśli mnie tu nie będzie, jak myślisz, kto mu pomoże pozbierać się po upadku? Elizabeth?
– Nie mam pojęcia – przyznał Lee – co ona zrobi albo czego nie zrobi.
W przeciwieństwie do Alexandra Lee nie przywiązywał wielkiej wagi do przedmiotów, dlatego prawie nic nie miał. Dzięki temu pakowanie przyszło mu szybko i łatwo. Wszystko zmieścił w jednej dużej i jednej małej walizce… Zabrałby jeszcze mniej, ale czuł, że może mu się przydać strój wieczorowy i garnitury na różne okazje. Dziwnie się jednak czuł, nie oczekując, że w takim lub innym miejscu spotka Alexandra.
W ostatni poranek powędrował kawałek wąską ścieżyną, a potem wszedł w busz. Słońce zapowiadało koniec zimy, słabe promienie zaczerwieniły młode, różowawe pączki eukaliptusów. Wiosna była tuż – tuż, a na północno – wschodniej stronie porozrzucanych tu i ówdzie skał pojawiły się kremowe kwiatostany orchidei. Były takie piękne! Wszystko było piękne. Jak trudno stąd wyjeżdżać!
Lee usiadł wśród kępek orchidei na ogromnym głazie i objął rękami kolana.
Jedyną rzeczą, o której nigdy nie zapomnę, jest moja miłość do Elizabeth. To ona nadaje sens mojemu życiu. To dlatego pędzę samotny i nieskrępowany żywot koczownika, chociaż wcale nie zależy mi na wolności. Gdybym mógł, chciałbym mieć Elizabeth. Dałbym jej wszystko, co mam, poświęciłbym dla niej to, kim jestem, byle tylko móc ją mieć. Jej ciało, jej umysł, jej serce i duszę.
Wstał jak starzec. Musiał się pożegnać z ukochaną.
Znalazł ją roztrzęsioną. Anna właśnie gdzieś zniknęła.
– Co się stało z Dragonfly? – spytał. Zrobiła okrągłe oczy.
– Nie wiesz?
– Nie – wyznał łagodnie.
– Ma jakieś problemy z sercem i Hung Chee powiedział, że przez sześć miesięcy nie może pracować. Alexander stwierdził, że była niepotrzebna, i nie pozwolił mi znaleźć kogoś innego na jej miejsce.
– Co się dzieje z tym człowiekiem? – spytał Lee z zaciśniętymi pięściami.
– Myślę, że powodem jest jego wiek, Lee. Podejrzewam, że czuje się staro i nie ma już czego podbijać. To minie.
– Wyjeżdżam na dobre – powiedział nagle.
Jej skóra, zawsze biała, nagle zaczęła sprawiać wrażenie wręcz przezroczystej. Lee instynktownie ujął jej dłonie i mocno je ścisnął.
– Dobrze się czujesz, Elizabeth?
– Nie bardzo – szepnęła. – Martwię się o Anne. Wszystko przez Alexandra, prawda? To on zmusił cię do wyjazdu.
– Póki nie odzyska zdrowego rozsądku.
– Odzyska, chociaż z bólem myślę o cenie, jaką przyjdzie mu za to zapłacić. Och Lee, co z twoją matką? Twój wyjazd złamie jej serce.
– Nie, jej serce może złamać tylko Alexander. Kiedy wyjadę, szybciej się z nim pogodzi.
– To nieprawda. Ona cię potrzebuje, Lee.
– Ale ja nie potrzebuję jego.
– Rozumiem.
Przeniosła wzrok na swoje ręce. Lee, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, głaskał kciukami wnętrze jej nadgarstków, pieszczotliwie rysował na nich niewielkie kółka. Patrzyła zafascynowana.
Idąc za jej wzrokiem, Lee spojrzał w dół. W tym momencie zorientował się, co robi. Uśmiechnął się, uniósł najpierw jedną jej dłoń, a potem drugą i delikatnie je pocałował.
– Do widzenia, Elizabeth – powiedział.
– Do widzenia, Lee. Dbaj o siebie.
Odchodząc, nie odwrócił się, by na nią spojrzeć. Elizabeth stała na środku trawnika i obserwowała go, całkiem zapomniawszy o Annie. Wszystkie jej myśli wypełnił Lee, a oczy zasnuły się łzami.