Выбрать главу

– Wiesz, Elizabeth – powiedział Alexander tego wieczoru w salonie przed kolacją – z wiekiem robisz się coraz lepsza.

– Naprawdę? – szepnęła niepewnie.

– Tak, zdecydowanie. Zamieniłaś się w coś, co dostrzegłem w tobie dawno, dawno temu, kiedy jeszcze uważałem, że jesteś myszką – to znaczy w cichego lwa.

– Przykro mi, że Lee wyjechał – odparła.

– Mnie nie. To było nieuniknione. Nasze drogi się rozeszły. On jest zwolennikiem spokoju za wszelką cenę, ja rwę się do walki.

– Waleczny lew.

– Jak opisałabyś Lee?

Kiedy odchyliła głowę do tyłu, zarys jej szczęki wyraźnie się zmienił. Ten ruch miał w sobie tyle gracji, że Alexandra ogarnęło pożądanie. Opuściła powieki, a na jej ustach pojawił się tajemniczy uśmiech.

– Jako złotego węża z raju.

– Czy wąż z raju był złoty?

– Nie mam pojęcia, ale spytałeś mnie o zwierzęcy odpowiednik.

– Jest trafny, Lee rzeczywiście ma w sobie coś z węża. W tej chwili uświadomiłem sobie, że nigdy nie powiedziałaś mi, czy go lubisz. Lubisz go?

– Nie, nigdy go nie lubiłam.

– Czy ty kogokolwiek lubisz, Elizabeth?

– Ruby… Sunga… Constance… panią Surtees.

– A swoje dzieci?

– Kocham moje dzieci, Alexandrze. Nigdy w to nie wątp.

– Ale mnie ani nie kochasz, ani nie lubisz.

– Nie, ciebie ani nie kocham, ani nie lubię.

– Zdajesz sobie sprawę, że przez prawie połowę swojego życia jesteś moją żoną?

Opuściła głowę, otworzyła oczy i spojrzała na niego.

– Naprawdę? – spytała. – W moim odczuciu to cała wieczność.

– Czy powiedziałem „cichy lew”? – Alexander wykrzywił twarz. – Wieczność ze mną zmieniła cię w sukę, moja droga.

Redukcja zatrudnienia w kopalni Apokalipsa odbyłaby się całkiem spokojnie, gdyby nie Sam O'Donnell, górnik, który pracował od niedawna, a w związku z tym dostał jedynie symboliczną odprawę. Nie miał żony ani dzieci, by otrzymać większą. Nawet podczas najgorszych ataków skąpstwa Alexander wykazywał instynkt samozachowawczy, dlatego wiedział, że lepiej nie zwalniać pracowników bez rekompensaty, chociaż w tamtych czasach nie było przepisów prawnych ani statutów, które by mu to nakazywały. Gdyby rozmawiał z Ruby, z pewnością powiedziałaby mu, że chociaż pozwalniał ludzi, miał zbyt dobre serce, by postąpić jak typowy wyzyskiwacz. Elizabeth prawdopodobnie stwierdziłaby, że jej mąż jest wyjątkowo próżny, dlatego nie chce, żeby ktokolwiek uważał go za typowego wyzyskiwacza. W obu stwierdzeniach było ziarno prawdy. Problem Alexandra polegał na tym, że nie zatroszczył się o pracowników z kopalni węgla tak jak o ludzi z Apokalipsy. Zostali po prostu zwolnieni i dostali wynagrodzenie za dwa tygodnie. I tak był to wspaniałomyślny gest w porównaniu z podobnymi wypadkami.

Sam O'Donnell pojechał prosto do Amalgamated Miners' Association, najbardziej wojowniczego związku, który dbał o interesy górników. Większość australijskich górników stanowili imigranci z Walii, a kopalnie, tak jak kopalnia Alexandra w Lithgow, znajdowały się w rękach prywatnych.

Gdy Sam O'Donnell wrócił z Sydney, towarzyszył mu dobrze zapowiadający się młody działacz, nadzieja ruchu laburzystowskiego, Bede Evans Talgarth z New South Wales Trades and Labour Council. Chociaż Bede Talgarth urodził się w Australii, jego nazwisko wyraźnie sugerowało walijskie korzenie. Budził o wiele większy respekt niż zwykły agitator czy negocjator związkowy. Był w znacznej mierze samoukiem, ale znał się na księgach rachunkowych i ekonomii, a chociaż miał zaledwie dwadzieścia pięć lat, zdobył już sławę świetnego mówcy. Przesiąknięty do szpiku kości naukami nowych bogów, Marksa i Engelsa, z ogromnym zapałem dążył do rozwiązania Legislative Council, izby wyższej parlamentu Nowej Południowej Walii, gdzie zasiadało się dożywotnio, bez żadnych wyborów. Chciał również ograniczyć wpływy rządu Wielkiej Brytanii na sprawy Australii. Z całego serca nienawidził Anglii. Mimo to był bardzo wrażliwy i rozsądny.

Rozmowa, którą odbył pierwszego sierpnia z sir Alexandrem Kinrossem, okazała się zderzeniem dwóch twardych charakterów. Obaj panowie, jakże do siebie podobni, jeśli chodzi o niskie urodzenie, obrali całkiem odmienną drogę przez życie. Teraz stanęli twarzą w twarz, nie mając zamiaru ustąpić ani na jotę. Ponieważ od lat warunki pracy i zarobki górników oraz innych pracowników Alexandra były bardzo dobre, nie odczuwali oni potrzeby zapisywania się do związków zawodowych. Wyjątkiem był Sam O'Donnell, który zrobił to, pracując jeszcze w Gulgongu. Bede wykorzystał ten fakt i zażądał, by Alexander przyjął O'Donnella z powrotem do pracy.

– To wichrzyciel, człowiek, który bez przerwy na wszystko narzeka – oznajmił Alexander. – W związku z tym, nawet gdybym z powrotem przyjmował ludzi do pracy, O'Donnell wróciłby do niej jako ostatni. Prawdę mówiąc, gdybym w przyszłości zatrudniał ludzi, Sama O'Donnella na pewno wśród nich by nie było.

– Cena złota spada, sir Alexandrze, robi pan zatem wszystko, żeby zachować swoje złoto in situ, póki cena znów nie pójdzie w górę.

– In situ? Takie ładne określenie w ustach nędznego demagoga? To, co pan sugeruje, jest śmieszne. Zwalniam ludzi, ponieważ nie mogę sobie pozwolić na utrzymanie pełnej produkcji, to proste.

– Proszę przywrócić do pracy pana O'Donnella – powiedział Bede.

– Idź pan do diabła – odparł Alexander. Bede Talgarth wyszedł.

Jedynym miejscem, w którym można się było w Kinross zatrzymać, był hotel Ruby. Bede wynajął najmniejszy i najtańszy pokój. Był bardzo sumienny, jeśli chodziło o wydawanie związkowych pieniędzy, dlatego, gdy tylko mógł, wolał płacić z własnej kieszeni, do której wpływały drobne sumy za artykuły publikowane w „Bulletinie” i nowej gazecie robotniczej „Worker”. Po swoich porywających wystąpieniach w niedzielne popołudnia w Sydney Domain puszczał również w obieg swój kapelusz. Miał nadzieję, że po następnych wyborach zasiądzie w parlamencie Nowej Południowej Walii. Zależało mu na tym, ponieważ obecni członkowie tegoż zgromadzenia uchwalili, że po następnych wyborach wszyscy parlamentarzyści będą dostawali wysokie wynagrodzenie. Dotychczas zajęcie to było bezpłatne, w związku z tym ludzi biednych nie było stać na zasiadanie w izbie niższej. W przyszłości będą mogli sobie na to pozwolić.

Bede miał sto siedemdziesiąt trzy centymetry wzrostu, masywną budowę ciała i typową twarz górnika z Newcastle – mając dwanaście lat, zaczął pracować u boku ojca, Walijczyka. Odżywiał się jednak znacznie lepiej niż jego ojciec, który spędził dzieciństwo w Rhondda Valey w Walii. Mimo masywnej budowy Bede był zgrabny, chociaż z powodu umięśnionych ud chodził jak marynarz. Gęste, falujące włosy miały ciemnorudy kolor, skórę szpeciło trochę piegów, a oczy były tak samo czarne jak oczy Alexandra. Ludzie nie uważali Bede za przystojnego, jednak kobiety uznawały jego krępą, mimo to proporcjonalną sylwetkę za atrakcyjną, a jeśli miały okazję zobaczyć go z podwiniętymi rękawami, ich podziw wzbudzały jego potężne ramiona. Gdy Ruby spotkała Bede w hotelowym foyer po rozmowie z Alexandrem, posunęła się jeszcze dalej.

– Ależ z pana umięśniony facet! – powiedziała, zerkając wstydliwie znad wachlarza ze strusich piór. – Jeśli reszta jest taka jak ten kawałek, który widać, jestem gotowa zamienić określenie „facet” na „ogier”.

Nozdrza Bede drgnęły; cofnął się, jakby go uderzyła. Bede czcił kobiety jako delikatne służki i uważał, że nie przystoi im wulgarność.

– Nie wiem, kim pani jest, madam, a jeśli w taki sposób normalnie prowadzi pani konwersacje, nie chcę tego wiedzieć.