Выбрать главу

– Czyżby Sam lubił czarować kobiety? – spytała Jade. Theodora zmarszczyła czoło.

– Nie, nie, on wcale nie jest taki! – zawołała. – Sam jest stuprocentowym dżentelmenem, nigdy nie wchodzi do domu kobiety, jedynie opiera się o okno kuchenne i przez nie bierze herbatę oraz ciasteczka. – Na twarzy Theodory pojawiło się przerażenie. – Jade! Chyba nie myślisz, że zrobił to Sam?! Słowo daję, to nie on! Sam jest bardzo miły wobec kobiet i traktuje je z ogromnym szacunkiem, chociaż zawsze odnoszę wrażenie, że nie jest… nie wiem, jak to powiedzieć… że nie interesują go kobiety, jeżeli domyślasz się, o co mi chodzi.

– Może zatem młodzi mężczyźni? Chłopcy? Theodora pisnęła i zamachała rękami.

– Jade! Jak możesz?! Nie, nie to miałam na myśli! Chodziło mi o to, że Samowi odpowiada takie życie, jakie prowadzi, przynajmniej na to wygląda. Jest kilka wdów, które… próbowały… go zachęcić, ale dał im kosza i zrobił to tak taktownie, że żadna z nich nawet nie poczuła się urażona. Pani Hardacre jest całkiem młoda, ładna i ma stosunkowo dużo pieniędzy, ale Sam nawet nie chciał pomalować jej domu.

– Tak dobrze go pani broni, miss Theodora, że muszę uwierzyć pani na słowo.

Theodora wstała, żeby umyć naczynia. Nagle zaczęła żałować, że pozwoliła Jade zatrzymać się u siebie. Co się stanie, jeśli Chinka zacznie być niegrzeczna w stosunku do Sama albo będzie zadawać niemądre pytania? Theodora za nic w świecie nie chciała, żeby Jade odstraszyła jej malarza i złotą rączkę. Mój Boże! Mój Boże!

Gdy Sam O'Donnell pojawił się następnego ranka o siódmej, by zacząć zdzierać starą farbę z domu Theodory, Jade stała u boku panny Jenkins, by go powitać.

Doszła do wniosku, że Sam jest bardzo przystojny, tak jak to się zdarza wśród białych mężczyzn. Był wysoki, miał pełne gracji ruchy, długie, żylaste ramiona człowieka, który przez wiele lat strzygł owce, jasne włosy i błyszczące oczy, których kolor zmieniał się od błękitu poprzez szarość po zieleń. Bez cienia zainteresowania zerknął na Jade. Wyraźnie nie zapałał do niej pożądaniem – i to wcale nie dlatego, że była Chinką. Jade wciąż należało uznać za piękną kobietę, a domieszka białej krwi sprawiała, że jej ogromne oczy przypominały oczy sarny. Wiedziała, że jest atrakcyjna zarówno dla białych mężczyzn, jak i dla Chińczyków. Tymczasem Sam O'Donnell był nieporuszony. Jego zachowaniu wobec Theodory, która w jego obecności wyraźnie się ożywiła, niczego nie można było zarzucić. Nie robił jej żadnych nadziei, ale traktował ją z przyjacielską życzliwością.

W ślad za Samem podążał ogromny pies do pilnowania bydła: miał cętkowaną, błękitnoszarą sierść i czarną głowę z dużą czaszką. Bursztynowe oczy zwierzęcia były czujne, spostrzegawcze, nieco groźne. Jakby czworonóg wiedział, że ma się dobrze zachowywać, ale prymitywny instynkt wciąż nakazywał mu skakać do gardła.

Sam sprawdził rzeczy, które zgromadziła Theodora, kiwnął głową i wyjął ze skrzynki z narzędziami lampę lutowniczą.

– Dziękuję, miss Jay – powiedział, napełniając zbiorniczek lampy spirytusem.

Wyraźnie zostały odprawione. Theodora wróciła do domu, Jade poszła za nią, oglądając się za siebie. Sam O'Donnell nie patrzył za nimi, zajął się przygotowywaniem swojej lampy. Nie – westchnęła Jade w głębi duszy – nie sądzę, żeby zrobił to Sam O'Donnell.

Przez siedem dni snuła się po mieście. Odwiedzała także dzielnicę chińską i chińskie miasto Sunga na wzgórzu. Wdawała się w dyskusję z każdym, kogo napotkała, nie zważając na to, że niektórzy biali i Chińczycy nie chcieli z nią rozmawiać. Jade od dziecka była przyzwyczajona do uprzedzeń ze strony przedstawicieli obu ras, od dawna uodporniła się na nie i nie zwracała uwagi na brak współpracy, wytrwale dążąc do celu. Dopytywała się, naciskała. Nic nie mogło zawrócić jej z raz obranej drogi.

Wypytywała też o Sama O'Donnella. Z różnym rezultatem. Żony górników wyrażały się o nim z pewną pogardą, natomiast większość mieszkańców Kinross, obojętna na aktualną sytuację w kopalni, miała o nim dobre zdanie. Pastora Petera Wilkinsa Jade przyłapała przy ozdabianiu ołtarza. Znał ją dobrze jako służącą Elizabeth, pamiętał, że Chinka zawsze stała przed bramą kościoła Świętego Andrzeja i czekała, aż poranna msza dobiegnie końca. Z przyjemnością porozmawiał z nią o uwodzicielu, ale nie miał żadnych konkretnych podejrzeń. O Samie O'Donnellu powiedział tylko:

– To porządne chłopisko. Woli przychodzić w sobotę na wieczorne nabożeństwo niż na poranną mszę w niedzielę. Mimo tego, co zrobił, gdy zwolniono górników, to dobry człowiek. Był niegdyś postrzygaczem owiec, a oni zawsze są bardzo wojowniczy, jeśli chodzi o związki zawodowe, Jade.

– Czy pastor uważa, że Sam jest dobrym człowiekiem, ponieważ chodzi na wieczorne nabożeństwo? – spytała Jade.

Jej pokorny ton sprawił, że to pytanie nie zabrzmiało obraźliwie.

– Nie, wcale nie – zapewnił pastor. – Sam jest po prostu dobrym człowiekiem. Zaraz potem, gdy połowa mieszkańców miasta straciła pracę, miałem na probostwie plagę szczurów. Sam pozbył się ich w ciągu dwóch dni. Od tego czasu nie widzieliśmy ani jednego gryzonia. O'Donnell odgrywa w Kinross pożyteczną rolę, wykonując wszystkie zajęcia, do których nie garną się Chińczycy. Bez urazy, Jade. Twoi współplemieńcy wolą mieć stałą pracę.

– Rozumiem, panie Wilkins. Dziękuję – powiedziała Jade.

Mimo to bacznie obserwowała Sama O'Donnella, kiedy zajmował się domem Theodory. Pracował tak ciężko, że Jade zastanawiała się, dlaczego niektórzy górnicy uważają go za lenia. Przyszło jej na myśl, że być może O'Donnellowi odpowiadały pieniądze, które dostawał w kopalni złota, ale nienawidził pracy pod ziemią, dlatego po wyjeździe związkowca, Bede Jakiegośtam, Sam znalazł sobie w Kinross zajęcie, którego nie chciał wykonywać nikt inny. Dzięki temu dużo przebywał na świeżym powietrzu, mógł mieć przy sobie swojego psa, a jeśli Theodora Jenkins mówiła prawdę, jadał znacznie lepiej niż inni ludzie obozujący pod gołym niebem. Nawet pies dostawał resztki i kości z rzeźni. Sam miał tylko jedną wadę: nagle wołał, że musi wpaść do pani Murphy albo pani Smith, i znikał na kilka godzin. Potem wracał. To bardzo drażniło Theodore – być może dlatego, że na tym cierpiała jego praca u niej. Mimo to Theodora się nie skarżyła.

Jade przyzwyczaiła się do tego, że o dziesiątej przed południem Sam opierał się o okno kuchenne, a potem, po południu, sączył parującą herbatę z emaliowanego garnuszka i przegryzał ciasteczka, które upiekła Theodora. Na lunch wypijał następny kubek herbaty i w cieniu drzewa na podwórku jadł dwie kromki chleba z masłem i serem. Pod koniec każdego dnia Theodora dawała mu bochenek swojego wspaniałego chleba, a Sam odchodził z psem u nogi i skrzynką z narzędziami w ręku. Miał do pokonania osiem kilometrów do swojego obozowiska przy tamie.

Wracając kolejką do Kinross House, gdy „urlop” dobiegł końca, Jade doszła do wniosku, że ani Sam O'Donnell, ani żaden inny podejrzany nie zdradził się jednym słowem, spojrzeniem czy gestem.

Tak pewnie zostałoby już na zawsze, gdyby nie Jim Summers i fakt, że z każdym mijającym rokiem totumfacki Alexandra stawał się coraz bardziej zgorzkniały. Wszyscy wiedzieli, że jego małżeństwo okazało się katastrofą, a Maggie Summers była w stanie, który graniczył z demencją. Czasami nie wiedziała, kim jest Jim, kiedy indziej go poznawała i rzucała się na niego z zębami i pazurami. Summers bardzo również przeżył odsunięcie go przez Alexandra – zwłaszcza po pojawieniu się Lee. Co prawda po dezercji tego ostatniego sir Kinross przypomniał sobie o istnieniu wiernego sługi, poprosił go nawet, żeby Jim towarzyszył mu w podróży, gdy Ruby odmówiła wyjazdu, jednak Summers się nie zgodził. Nie mógł zostawić Maggie – musiałby oddać ją do przytułku, a na to, nieborak, nie mógł się zdecydować. Życie pani Summers było jednym pasmem rozczarowań, a chociaż Alexander twierdził, że Maggie nawet nie wie, gdzie jest, Jim Summers wciąż pamiętał przytułek w Paryżu, gdzie z matką odwiedzali jego obłąkaną siostrę. Kiedy Summers odmówił wyjazdu, Alexander był zły.