Выбрать главу

Keira Metz spojrzała mu prosto w oczy, skrzywiła usta.

Na szyi nosiła medalion w kształcie krzyża ankh, srebrny, wysadzany cyrkoniami.

— Może wina? — zaproponował, by przerwać niezręczne milczenie. Obawiał się, że jego żart nie został dobrze odebrany.

— Nie, dziękuję… kolego mistrzu — powiedziała lodowato Keira. - Nie piję. Nie mogę. Dziś w nocy zamierzam zajść w ciążę.

— Z kim? — spytała podchodząc farbowana na rudo przyjaciółka Sabriny Glevissig, odziana w przezroczystą bluzeczkę z białej żorżety, ozdobioną przemyślnie rozlokowanymi aplikacjami. - Z kim? — powtórzyła, niewinnie strzepnąwszy długimi rzęsami.

Keira odwróciła się i zmierzyła ją wzrokiem od trzewiczków z białego legwana po diademik z pereł.

— A co cię to obchodzi?

— Nic. Ciekawość profesjonalna. Nie przedstawisz mnie twemu towarzyszowi, słynnemu Geraltowi z Rivii?

— Z niechęcią. Ale wiem, że nie dasz się spławić. Geralt, to jest Marti Sodergren, uzdrowicielka. Jej specjalność to afrodyzjaki.

— Czy musimy rozmawiać o interesach? O, zostawiliście dla mnie trochę kawioru? Jak miło z waszej strony.

— Uwaga — powiedzieli chórem Keira i wiedźmin. - Tb iluzja.

— Faktycznie! — Marti Sodergren pochyliła się, zmarszczyła nosek, po czym wzięła do ręki kielich, spojrzała na ślad karminowej pomadki. - No jasne, Filippa Eilhart. Któż inny poważyłby się na podobną bezczelność. Wstrętna żmija. Czy wiecie, że ona szpieguje dla Vizimira z Redanii?

— I jest nimfomanką? - zaryzykował wiedźmin. Marti i Keira parsknęły jednocześnie.

— Czyżbyś na to liczył, emablując ją i próbując flirtu? — spytała uzdrowicielka. - Jeżeli tak, to wiedz, że ktoś cię złośliwie nabrał. Filippa od jakiegoś czasu przestała gustować w mężczyznach.

— A może ty jesteś kobietą? - Keira Metz wydęła lśniące wargi. - Może tylko udajesz mężczyznę, kolego mistrzu magii? By zachować incognito? Wiesz, Marti, wyznał mi przed chwilą, że lubi udawać.

— Lubi i umie — uśmiechnęła się złośliwie Marti. - Prawda, Geralt? Nie tak dawno widziałam, jak udajesz, że masz kiepski słuch i że nie znasz Starszej Mowy.

— On ma mnóstwo wad — powiedziała zimno Yennefer, podchodząc i władczo ujmując wiedźmina pod ramię. -On ma praktycznie wyłącznie wady. Tracicie czas, dziewczyny.

— Na to wygląda — zgodziła się Marti Sodergren, wciąż złośliwie uśmiechnięta. - Życzymy tedy miłej zabawy. Chodź, Keira, napijemy się czegoś… bezalkoholowego. Może i ja zdecyduję się na coś dziś w nocy?

— Uff- sapnął, gdy odeszły. - W samą porę, Yen. Dziękuję ci.

— Dziękujesz? Chyba nieszczerze. Na tej sali jest dokładnie jedenaście kobiet chwalących się cyckami spod przejrzystych bluzek. Zostawiam cię na pół godziny, po czym przyłapuję na rozmowie z dwiema z nich…

Yennefer urwała, spojrzała na naczynie w kształcie ryby.

— …i najedzeniu iluzji — dodała. - Och, Geralt, Geralt. Chodź. Jest okazja przedstawić cię kilku osobom wartym poznania.

— Czy jedną z tych osób jest Vilgefortz?

— Ciekawe — czarodziejka zmrużyła oczy — że właśnie o niego pytasz. Tak, to Vilgefortz pragnie cię poznać i porozmawiać z tobą. Uprzedzam, rozmowa może wyglądać na banalną i niefrasobliwą, ale niech cię to nie zmyli. Vilgefortz to wytrawny, niebywale inteligentny gracz. Nie wiem, czego chce od ciebie, ale bądź czujny.

— Będę czujny — westchnął. - Ale nie sądzę, żeby twój wytrawny gracz był w stanie mnie zaskoczyć. Nie po tym, co ja tu przeszedłem. Rzucili się na mnie szpiedzy, opadły wymierające gady i gronostaje. Nakarmiono mnie nie istniejącym kawiorem. Nie gustujące w mężczyznach nimfomanki podawały w wątpliwość moją męskość, groziły gwałtem na jeżu, straszyły ciążą, ba, nawet orgazmem, i to takim, któremu nie towarzyszą rytualne ruchy. Brrr…

— Piłeś?

— Odrobinę białego wina z Cidaris. Ale prawdopodobnie był w nim afrodyzjak… Yen? Czy po rozmowie z tym Vilgefortzem wrócimy do Loxii?

— Nie wrócimy do Loxii.

— Słucham?

— Chcę spędzić tę noc w Aretuzie. Z tobą. Afrodyzjak, powiadasz? W winie? Interesujące…

*****

— O jejku, jej — westchnęła Yennefer, przeciągając się i zarzucając udo na udo wiedźmina. - Jejku, jejku, jej. Od tak dawna się nie kochałam… Od strasznie dawna.

Geralt wyplątał palce z jej loków, nie skomentował. Po pierwsze, stwierdzenie mogło być prowokacją, bał się ukrytego w przynęcie haka. Po drugie, nie chciał słowami zacierać smaku jej rozkoszy, który wciąż miał na wargach.

— Od bardzo dawna nie kochałam się z mężczyzną, który wyznał mi miłość i któremu ja wyznałam miłość — zamruczała po chwili, gdy już było jasne, że wiedźmin nie weźmie przynęty. - Zapomniałam, jak wtedy może być. Jejku, jej.

Przeciągnęła się jeszcze silniej, wyprężając ramiona i chwytając oburącz rogi poduszki, a jej zalane księżycowym blaskiem piersi nabrały wówczas kształtu, który odezwał się wiedźminowi dreszczem w dole pleców. Objął ją, oboje leżeli nieruchomo, wygasali, stygli.

Za oknem komnatki jazgotały cykady, słychać też było odległe, ciche głosy i śmiech, świadczące o tym, że bankiet trwał nadal mimo dość późnej pory.

— Geralt?

— Tak, Yen?

— Opowiedz.

— O rozmowie z Vilgefortzem? Teraz? Opowiem ci rano.

— Teraz, proszę.

Patrzył na sekretarzyk w rogu komnatki. Leżały na nim książki, albumy i inne przedmioty, których wykwaterowana czasowo do Loxii adeptka nie zabrała ze sobą. Pieczołowicie oparta o książki, siedziała tam też okrąglutka szmaciana laleczka w falbaniastej sukience, wymiętej od częstego przytulania. Nie zabrała lalki, pomyślał, by w Loxii, we wspólnym dormitorium, nie narazić się na kpiny koleżanek. Nie zabrała swojej laleczki. I teraz pewnie nie może bez niej zasnąć.

Lalka wpatrywała się w niego oczami z guzików. Odwrócił wzrok.

Gdy Yennefer przedstawiała,go Kapitule, obserwował bacznie elitę czarodziejów. Hen Gedymdeith poświęcił mu tylko krótkie, zmęczone spojrzenie — widać było, że bankiet zdążył już znużyć i wyczerpać starca. Artaud Terranova ukłonił się z dwuznacznym grymasem, biegając oczami od niego do Yennefer, ale spoważniał natychmiast pod spojrzeniami innych. Błękitne elfie oczy Franceski Findabair były nieprzeniknione i twarde jak szkło. Gdy go jej przedstawiano, Stokrotka z Dolin uśmiechnęła się. Uśmiech, choć niesamowicie piękny, przejął wiedźmina grozą. Tissaia de Vries, choć na pozór pochłonięta bezustannym poprawianiem mankietów i biżuterii, przy prezentacji uśmiechnęła się do niego się znacznie mniej pięknie, ale znacznie szczerzej. I to Tissaia natychmiast nawiązała z nim rozmowę, przypominając jeden z jego szlachetnych wiedźmińskich czynów, którego nawiasem mówiąc nie pamiętał i podejrzewał, że był wyssany z palca.

I wtedy do rozmowy włączył się Vilgefortz. Vilgefortz z Roggeveen, czarodziej o imponującej postawie, o szlachetnych i pięknych rysach, o szczerym i uczciwym głosie. Geralt wiedział, że po tak wyglądających ludziach można się spodziewać wszystkiego.

Rozmawiali krótko, czując na sobie pełen niepokoju wzrok. Na wiedźmina patrzyła Yennefer. Na Vilgefortza patrzyła młoda czarodziejka o miłych oczach, bezustannie próbująca kryć dół twarzy za wachlarzem. Wymienili kilka konwencjonalnych uwag, po czym Vilgefortz zaproponował kontynuowanie rozmowy w mniejszym gronie. Geraltowi wydało się, że Tissaia de Vries była jedyną osobą, którą ta propozycja zdziwiła.