Выбрать главу

– Bo też z ciebie prawdziwy szczyl koszarowy – oświadczył karciarz i przełknął kawał pasztetówki. – Ciamajda, który nie wie, czego chce. To skandal, że urlop dostają zawsze niewłaściwi ludzie!

Wrócił do stolika, aby grać dalej. Przegrał cztery marki do Rummla, a że rano lekarz oddziałowy uznał go za zdolnego do służby, czuł się do głębi rozgoryczony.

Graeber wstał.

– Dokąd idziesz? – spytał Reuter.

– Do miasta. Na pocztę, a potem będę dalej szukał.

Reuter odstawił pustą butelkę od piwa.

– Nie zapomnij, że masz urlop. I nie zapomnij, że rychło się skończy.

– O tym nie zapomnę – odparł gorzko Graeber.

Reuter ostrożnie zdjął obandażowaną nogę z parapetu i wyciągnął ją przed siebie.

– Nie zrozumiałeś mnie. Rób wszystko, co możesz, aby odnaleźć rodziców. Ale nie zapominaj przy tym, że masz urlop. Tak prędko nie dostaniesz go znowu.

– Wiem o tym. A zanim go znów dostanę, dosyć będzie okazji, żeby wyciągnąć kopyta. O tym też wiem.

– Doskonale – odparł Reuter. – Jeśli o tym wiesz, to wszystko w porządku.

Graeber ruszył ku drzwiom. Przy stoliku Rummel miał właśnie w ręku granda z czterema, do tego pełną koronę w treflach. Była to karta doprawdy na medal. Z niewzruszoną miną orżnął swych partnerów. Nie mogli dojść do głosu.

– Wielki szlem – powiedział z rozpaczą żołnierz, który przedtem nazwał Graebera szczylem koszarowym. – Ależ chłop ma szczęście! I nawet się nie cieszy!

– Ernst!

Graeber odwrócił się. Przed nim stał niski, przysadzisty mężczyzna w mundurze kreisleitera. Przez chwilę nie mógł go sobie przypomnieć; potem poznał okrągłą twarz z rumianymi policzkami i orzechowymi oczyma.

– Binding – zawołał. – Alfons Binding!

– We własnej osobie. – Binding promieniał. – Chłopie, Ernst, nie widzieliśmy się już kupę czasu! Skąd się tu wziąłeś?

– Z Rosji.

– A więc na urlopie! Musimy to uczcić. Chodź do mnie. Mieszkam niedaleko stąd. Mam pierwszorzędny koniak! Coś takiego! Spotkać starego kolegę szkolnego, który właśnie wrócił z frontu! Trzeba to oblać!

Graeber przyjrzał mu się. Przez kilka lat chodzili do jednej klasy, ale niemal zupełnie o nim zapomniał. Tylko przypadkowo usłyszał kiedyś, że Alfons wstąpił do partii i dochrapał się tam stanowiska. Teraz stał przed nim w eleganckich, błyszczących butach, zadowolony i beztroski.

– Chodź, Ernst! – nalegał. – Nie daj się prosić! Kieliszek dobrej wódki nie zaszkodzi!

Graeber potrząsnął głową.

– Nie mam czasu!

– Ależ, Ernst! Tylko na jeden kieliszek! Na to zawsze znajdzie się czas! My, starzy koledzy…

Starzy koledzy! Graeber popatrzył na mundur z odznakami kreisleitera. Binding wysoko zaszedł. “Ale może właśnie dlatego będzie mi mógł pomóc w odnalezieniu rodziców – pomyślał nagle. – Właśnie dlatego, że jest bonzą partyjnym. Może zna drogi dostępne jedynie dla członków partii".

– Zgoda, Alfons! – powiedział. – Ale tylko jeden kieliszek.

– Wspaniale, Ernst. Chodź, to niedaleko.

Było jednak dalej, niż utrzymywał Binding. Mieszkał na przedmieściu, w małej białej willi, spokojnej i nietkniętej, otoczonej ogrodem, w którym rosły wysokie brzozy. Na drzewach wisiały domki dla ptaków, a skądś dochodził szmer wody.

Binding wszedł do domu pierwszy. Ściany korytarza ozdobione były wieńcami jelenich rogów, głową dzika i wypchanym łbem niedźwiedzia. Graeber rozejrzał się zdumiony.

– Jesteś takim zapalonym myśliwym, Alfons?

Binding skrzywił się w uśmiechu.

– Ależ skąd! Nigdy nie miałem strzelby w ręku. To wszystko dekoracja. Robi dobre wrażenie, prawda? Typowo germańskie, co?

Zaprowadził Graebera do pokoju wyłożonego dywanami. Na ścianach wisiały obrazy w bogatych ramach. Wokół stały głębokie skórzane fotele.

– Co powiesz o mojej budzie? – spytał Binding z dumą. – Przytulna, prawda?

Graeber skinął głową. Partia troszczy się o swoich ludzi. Alfons był! synem biednego mleczarza. Ojcu z trudem przychodziło posyłanie go do gimnazjum.

– Siadaj, Ernst. Jak ci się podoba mój Rubens?

– Co?

– Rubens! Ta gruba szynka tam nad fortepianem!

Obraz przedstawiał nagą kobietę o bardzo bujnych kształtach i złotych włosach. Stała nad brzegiem stawu, a słońce oświetlało jej potężny tyłek. “Coś dla Bóttchera" – pomyślał Graeber.

– Owszem, ładny – powiedział.

– Ładny? – Binding był wyraźnie rozczarowany. – Chłopie, on jest po prostu wspaniały! Nabyłem go u tego samego handlarza dzieł sztuki, od którego kupuje marszałek Rzeszy. Arcydzieło! Tanio je zdobyłem, bo z drugiej ręki. Nie podoba ci się?

– Owszem, tylko że nie jestem znawcą. Ale pewien mój kolega oszalałby na widok tego obrazu.

– Doprawdy? Taki zbieracz?

– Nie, ale specjalista od Rubensa.

Binding promieniał z zadowolenia.

– To mnie cieszy, Ernst! Doprawdy mnie cieszy. Sam nigdy nie przypuszczałem, że będę kiedyś zbierał dzieła sztuki. Ale powiedz, jak ci się powodzi i co porabiasz. I czy mógłbym ci w czymś pomóc. Ostatecznie człowiek ma pewne stosunki. – Zaśmiał się przebiegle.

Graeber mimo woli był lekko wzruszony. Po raz pierwszy ktoś ofiarował mu pomoc bez zastrzeżeń.

– Mógłbyś coś dla mnie zrobić – powiedział. – Szukam rodziców. Może ewakuowano ich, może są gdzieś na wsi. Jak się o tym dowiedzieć? Tu, w mieście, prawdopodobnie ich nie ma.

Binding rozsiadł się na krześle przy stoliku z kutej miedzi, na którym stały przybory do palenia. Jego błyszczące buty sterczały przed nim jak rury do pieca.

– To nie takie proste, jeśli nie ma ich w mieście – oświadczył. – Spróbuję się czegoś dowiedzieć. To potrwa kilka dni, a może i dłużej. Wszystko zależy od tego, gdzie są. W tej chwili wszędzie panuje bałagan, sam o tym wiesz.

– Tak, przekonałem się.

Binding wstał i podszedł do szafy. Wyjął z niej butelkę i dwa kieliszki.

– Przede wszystkim napijmy się. Oryginalny armaniak. Wolę go niemal od koniaku. Prosit.

– Prosit, Alfons.

Binding nalał ponownie.

– Gdzie teraz mieszkasz? U krewnych?

– Nie mamy krewnych w mieście. Mieszkam w koszarach.

Binding odstawił kieliszek.

– Ależ, Ernst, przecież to nonsens! Urlop w koszarach to tyle co żaden! Przenieś się do mnie! Miejsca tu dosyć! Sypialnia z łazienką, wszystko do twojej dyspozycji! I możesz sobie sprowadzić dziewczynkę, kiedy ci się spodoba!

– Mieszkasz tu sam?

– No chyba! Myślałeś, że się ożeniłem? Taki głupi nie jestem! Baby pchają się do mnie drzwiami i oknami. Na moim stanowisku… – Alfons machnął ręką i wskazał na wielką skórzaną kanapę. – Ta kanapa mogłaby coś o tym powiedzieć! Przychodzą tu i błagają mnie na klęczkach.

– Doprawdy? Dlaczego?

– Na klęczkach, Ernst! Nie dalej jak wczoraj była tu jedna. Dama z najlepszego towarzystwa, rude włosy, wspaniałe piersi, woalka, futro. Leżała tu, na tym dywanie. Łzy jej leciały jak z fontanny, była na wszystko gotowa. Chciała, żebym wyciągnął jej męża z obozu koncentracyjnego.

Graeber podniósł wzrok.

– A ty możesz to zrobić?

Binding zaśmiał się.

– Mogę tam kogoś wpakować, ale wyciągnąć – to nie takie proste. Oczywiście, tego jej nie powiedziałem. A więc co, sprowadzisz się? Jak widzisz, u mnie jest wesoło!

– Tak, to widzę. Ale teraz nie mogę się przeprowadzić. Wszędzie, gdzie dowiadywałem się o rodziców, podawałem adres koszar. Muszę poczekać, może nadejdą jakieś wiadomości.

– Zgoda, Ernst. Sam wiesz najlepiej, co robić. Ale pamiętaj, że u Alfonsa masz zawsze mieszkanie do dyspozycji. A wyżywienie jest pierwsza klasa. Dobrze się zaopatrzyłem.