Выбрать главу

Ciszę przerwał ostry głos:

– Nie macie oczu, podoficerze?

Stał przed nim mały, tłusty major z siwymi, nastroszonymi wąsikami. Nadszedł chyba na gumowych podeszwach. Graeber spostrzegł od razu, że to wydobyty z lamusa, wysłużony wojak rezerwy, który popisuje się teraz swoim mundurem. Najchętniej podniósłby starego i solidnie przetrzepał, ale nie mógł ryzykować. Postąpił jak doświadczony żołnierz: stał na baczność nie odzywając się ani słowem.

Stary oglądał go w świetle latarki kieszonkowej od góry do dołu. Graeber, nie wiadomo dlaczego, odczuł to jako obelgę.

– Paradny mundur! – szczekał stary. – Możecie sobie na to pozwolić, bo dekujecie się pewnie na jakiejś posadzie, co? Wojak ojczyźniany w paradnym mundurze! Tego jeszcze brakowało! Dlaczego nie jesteście na froncie?

Graeber nic nie odpowiedział. Zapomniał przenieść odznaczenia bojowe ze swego starego munduru na pożyczony.

– Umiecie tylko ściskać dziewczęta, co? – szczekał major.

Elżbieta poruszyła się nagle. Światło latarki padło na jej twarz. Spojrzała na starego, usunęła się z zasięgu promienia i zrobiła krok w jego stronę. Major chrząknął, obrzucił ją krzywym spojrzeniem i odszedł.

– Miałam go już dosyć – powiedziała.

Graeber wzruszył ramionami.

– Nie ma sposobu na te stary capy. Wałęsają się po ulicach i trzeba im salutować. To jest celem ich życia. Po to natura pracowała kilka milionów lat, aby wreszcie stworzyć coś takiego.

Elżbieta zaśmiała się.

– Dlaczego nie jesteś na froncie?

Graeber wyszczerzył zęby.

– Oto skutki oszustwa z paradnym mundurem. Jutro włożę cywilne ubranie. Wiem, kto mi je pożyczy. Mam dosyć salutowania. Wtedy będziemy mogli spokojnie siedzieć w “Germanii".

– Chcesz tam znowu pójść?

– Tak, Elżbieto. To są rzeczy, które wspomina się później na froncie. Nie dzień powszedni. Przyjdę po ciebie jutro o ósmej. A teraz już sobie pójdę. Bo ten stary piernik gotów tu jeszcze wrócić i zażądać ode mnie książeczki wojskowej. Dobranoc.

Przyciągnął ją do siebie, a ona nie opierała się. I nagle, gdy trzymał ją w ramionach, odtajało wszystko; pożądał, pragnął tylko jej i niczego więcej, trzymał ją mocno i całował, nie chciał jej wypuścić, a jednak wypuścił.

Raz jeszcze poszedł na Hakenstrasse. Stanął przed domem rodziców. Księżyc przedarł zasłonę mgły. Graeber nachylił się, gwałtownym ruchem wyrwał kartkę spomiędzy kamieni. W rogu coś było dopisane grubym ołówkiem. Sięgnął po latarkę kieszonkową. “Zgłosić się na poczcie główne, okienko piętnaste" – odczytał.

Mimo woli spojrzał na zegarek. Było już za późno; w nocy poczta jest nieczynna i przed ósmą niczego się nie dowie, ale jutro rano nareszcie będzie coś wiedział. Złożył kartkę i schował do kieszeni, aby okazać ją na poczcie. Idąc do koszar przez śmiertelnie ciche miasto czuł się tak lekki, jakby nic nie ważył i szedł w próżni, z której nie miał odwagi się wyrwać.

XIII

Część budynku pocztowego stała jeszcze. Reszta była zwalona i spalona Wszędzie tłoczyli się ludzie. Graeber musiał jakiś czas czekać. Wreszcie dotarł do okienka numer piętnaście i okazał kartkę z zawiadomieniem.

Urzędnik zwrócił mu ją.

– Ma pan dokumenty?

Graeber podał przez kratę książeczkę wojskową i kartę urlopową. Urzędnik sprawdził je dokładnie.

– O co chodzi? – spytał Graeber. – Jakaś wiadomość?

Urzędnik nie odpowiedział. Wstał i zniknął w głębi.

Graeber czekał wpatrując się w swoje papiery, które pozostały rozłożone na stole.

Urzędnik wrócił, trzymał w ręku małą, pogniecioną paczuszkę. Raz jeszcze porównał adres z kartą urlopową Graebera. Potem wysunął paczkę przez okienko.

– Proszę tu podpisać.

Graeber poznał na opakowaniu pismo matki. Posłała mu paczkę na front i teraz stamtąd mu ją odesłano. Spojrzał na nadawcę. Jako adres podano jeszcze Hakenstrasse. Wziął paczkę i podpisał pokwitowanie.

– To już wszystko? – spytał.

Urzędnik podniósł wzrok.

– Czy pan sądzi, że coś zatrzymaliśmy?

– Ależ nie! Myślałem tylko, że otrzymaliście już nowy adres moich rodziców.

– To nie nasza sprawa. Proszę się zapytać na pierwszym piętrze, w dziale doręczeń.

Graeber poszedł na górę. Pierwsze piętro tylko w połowie było pod dachem. Nad pozostałą częścią jaśniało niebo z chmurami i słońcem.

– Nie mamy nowego adresu – powiedziała siedząca za okienkiem urzędniczka. – Inaczej nie posyłalibyśmy tej paczki na Hakenstrasse. Ale może pan spytać listonosza z pańskiego rejonu.

– Gdzie go znajdę?

Kobieta spojrzała na zegarek.

– Teraz jest na obchodzie. Niech pan przyjdzie po południu, około czwartej. Wtedy rozdziela się pocztę.

– Czy to możliwe, żeby znał adres, jeśli pani go nie zna?

– Oczywiście, że nie. Dowiaduje się od nas. Ale są ludzie, którzy mimo wszystko chcą z nim pomówić. To ich uspokaja. Człowiek już taki jest, no nie?

– Tak, prawdopodobnie.

Graeber wziął paczkę i zszedł na dół. Spojrzał na datę. Paczka wysłana była przed trzema tygodniami. Wiele czasu potrzebowała, aby trafić na front, ale stamtąd szybko wróciła. Stanął gdzieś w kącie i odwinął brązowy papier. W środku znalazł suchy placek, parę wełnianych skarpet, paczkę papierosów i list od matki. Nic w nim nie wspominała o zmianie mieszkania czy nalotach. Włożył list do kieszeni; odczekał, aż się znów uspokoi, potem wyszedł na ulicę. Pocieszał się, że wkrótce nadejdzie także list z nowym adresem, ale mimo to był bardziej przygnębiony, niż przypuszczał.

Postanowił iść do Bindinga. Może on będzie już coś wiedział.

– Wejdź, Ernst! – zawołał Alfons. – Właśnie zabraliśmy się do nowej butelki. Możesz nam w tym pomóc.

Binding nie był sam. Na kanapie pod Rubensem rozwalił się esesowiec w pozycji na wpół leżącej, jakby upadł i chwilowo nie mógł powstać. Był to chudy mężczyzna o wodnistych oczach, małych ustach, bladej, limfatycznej twarzy i jasnych włosach; zdawał się nie mieć rzęs i brwi.

– To jest Heini – powiedział Alfons z szacunkiem. – Heini, zaklinacz wężów! A to mój przyjaciel Ernst, na urlopie z Rosji!

– Rosja! – mruknął Heini, mocno podpity. – Też tam byłem. Piękne czasy! Lepsze niż tu!

Graeber spojrzał pytająco na Bindinga.

– Heini wytrąbił już całą butelkę – wyjaśnił Alfons. – Ma zmartwienie. Dom jego rodziców został zbombardowany. Rodzinie nic się nie stało, wszyscy byli w schronie. Ale mieszkanie diabli wzięli.

– Cztery pokoje – warknął Heini. – Same nowe meble. Fortepian też. Pierwszorzędny fortepian! Piękny ton! Co za świnie!

– Już Heini pomści fortepian – powiedział Alfons. – No, Ernst, czego się napijesz? Heini pije koniak. Mam także wódkę, kminkówkę i co tylko zechcesz.

– Nic nie chcę. Wpadłem tylko na chwilkę zapytać, czy się czegoś nie dowiedziałeś.

– Jeszcze nic nowego, Ernst. Tu w okolicy nie ma twoich rodziców. W każdym razie nie są nigdzie zameldowani. W pobliskich wsiach także nie. Albo wyjechali gdzieś i jeszcze się nie zameldowali, albo też zostali ewakuowani z jakimś transportem. Wiesz przecież, jak to dziś wygląda. Te świnie bombardują całe Niemcy; potrwa jeszcze jakiś czas, zanim komunikacja doprowadzona będzie do porządku. Chodź, napij się czegoś. Jeden kieliszek możesz zaryzykować.

– Dobrze. Daj mi kieliszek wódki.