Выбрать главу

– Nie grzesz – odezwał się jeden z dwóch pozostałych karciarzy, których również uznano za zdolnych do służby. – Chodź, musimy iść; rusz się!

– Ja nie grzeszę! Oni grzeszą! To skandal, żebym ja, ojciec rodziny, musiał iść na front za tego moczymordę i obżartucha! Domagam się tylko sprawiedliwości…

– Ach, człowieku, sprawiedliwość! Gdzie ją znajdziesz w wojsku? Chodź, musimy już iść! On na nikogo nie doniesie, tylko tak gada. Bywajcie zdrowi, koledzy! Wszystkiego dobrego! Trzymajcie się!

Obaj karciarze pociągnęli za sobą rozwścieczonego towarzysza. Ten raz jeszcze obejrzał się od drzwi, blady i zlany potem, i chciał coś zawołać, oni wypchnęli go na korytarz.

– Co za oferma – powiedział Feldmann. – Urządza przedstawienie jak w teatrze! Pamiętacie, jak rozdziawiał gębę, że ja przesypiam swój urlop?

– Przegrał! – odezwał się nagle Rummel, który dotychczas obojętnie siedział przy stole. – Sporo przegrał! Dwadzieścia trzy marki! To nie drobiazg! Powinienem mu je oddać.

– Możesz to zrobić. Transport jeszcze nie odszedł.

– Co?

– Stoją na dole. Zejdź i oddaj mu, jeśli cię gryzie sumienie.

Rummel wstał i wyszedł.

– Jeszcze jeden wariat! – powiedział Feldmann. – Co tamten zrobi z tą forsą na froncie?

– Będzie ją mógł przegrać po raz drugi.

Graeber podszedł do okna i wyjrzał. Na dole zbierał się transport.

– Szczeniaki i stare dziady – powiedział Reuter. – Od czasu Stalingradu biorą wszystkich.

– Tak.

Transport formował się.

– Co się stało Rummlowi? – spytał zdziwiony Feldmann. – Naraz przemówił!

– Zaczął mówić, gdy spałeś.

Feldmann, w samej koszuli, podszedł do okna.

– Tam stoi jajowaty łeb. Teraz sam się przekona, czy to wszystko jedno – spać tutaj i śnić o froncie, czy być na froncie i śnić o ojczyźnie.

– Wkrótce wszyscy się o tym przekonamy – oświadczył Reuter. – Lekarz sztabowy zapowiedział mi, że następnym razem mnie również uzna za zdolnego do służby. Bohater z niego, uważa, że prawdziwemu Niemcowi nie potrzebne są nogi do ucieczki. Walczyć można i na siedząco.

Z dołu dobiegły słowa komendy. Transport wymaszerowywał. Graeber widział go jak przez pomniejszające szkło. Oddalający się żołnierze podobni byli do żywych lalek z dziecinnymi karabinkami.

– Biedny ten jajowaty łeb – powiedział Reuter. – Nie na mnie był wściekły, tylko na swoją żonę. Boi się, że teraz zacznie go zdradzać. A poza tym jest wściekły, ponieważ ona otrzyma jego dodatek rodzinny. Podejrzewa, że za te pieniądze będzie się, bawić ze swoim kochankiem.

– Dodatek rodzinny? Istnieje coś takiego? – spytał Graeber.

– Ależ, chłopie, z księżyca spadłeś? – Feldmann potrząsnął głową. – Żona dostaje dwie stówy miesięcznie. To kupa forsy. Z tego powodu niejeden już się ożenił. Dlaczego miałoby się państwu coś darować?

Reuter odwrócił głowę od okna.

– Był tutaj twój przyjaciel Binding i pytał o ciebie – powiedział do Graebera.

– Czego chciał? Zostawił jakąś wiadomość?

– Urządza małą uroczystość u siebie w domu. Prosił, żebyś także przyszedł.

– Nic poza tym?

– To wszystko.

Wszedł Rummel.

– Spotkałeś go jeszcze? – spytał Feldmann.

Rummel skinął głową. Twarz mu drgała.

– On przynajmniej ma jeszcze żonę – parsknął nagle. – Ale iść na front nie mając nikogo…

Odwrócił się gwałtownie i rzucił na łóżko. Wszyscy udawali, że nie zwracają na to uwagi.

– Szkoda, że jajowaty łeb tego nie doczekał! – szepnął Feldmann. – Założył się o grubszą forsę, że Rummel załamie się dzisiaj.

– Zostaw go w spokoju – powiedział Reuter gniewnie. – Kto wie, kiedy ty sam się załamiesz? Nikt nie jest pewny. Nawet i taki lunatyk jak ty. – Zwrócił się do Graebera. – Ile ci jeszcze pozostało?

– Jedenaście dni.

– Jedenaście dni! To dość dużo.

– Wczoraj było jeszcze dużo – odparł Graeber. – A dzisiaj to już cholernie mało.

– Nie ma nikogo – powiedziała Elżbieta. – Ani pani Lieser, ani jej dziecka. Całe mieszkanie należy do nas.

– Chwała Bogu! Zamordowałbym tę babę, gdyby dziś wieczorem powiedziała choćby jedno słówko. Miałaś z nią wczoraj awanturę?

– Uważa mnie za prostytutkę.

– Dlaczego? Przecież wczoraj wieczorem byliśmy w domu zaledwie godzinę.

– To jeszcze za przedwczoraj. Przedwczoraj spędziliśmy tutaj cały wieczór.

– Ale zasłoniliśmy dziurkę od klucza, a patefon grał bez przerwy. Skąd jej to przyszło do głowy?

– Tak, skąd – powiedziała Elżbieta i obrzuciła go szybkim spojrzeniem.

Graebera oblał nagły żar. “Gdzie ja miałem oczy pierwszego wieczoru?" – pomyślał.

– Co się stało z tym szatanem? – spytał.

– Poszła z dzieckiem na wieś zbierać datki na jakąś tam pomoc – zimową czy letnią. Wróci dopiero jutro w nocy. Dzisiejszy wieczór i cały jutrzejszy dzień należą do nas.

– Jak to cały jutrzejszy dzień? Nie musisz iść do fabryki?

– Jutro nie. Jutro jest niedziela. Na razie niedziele mamy jeszcze wolne.

– Niedziela! Co za szczęście! Nie miałem o tym pojęcia! Nareszcie będę cię mógł zobaczyć w dziennym świetle. Dotychczas widywałem cię zawsze wieczorem lub w nocy.

– Doprawdy?

– Tak. W poniedziałek wyszliśmy po raz pierwszy. Z butelką armaniaku.

– To prawda – powiedziała Elżbieta, zaskoczona. – Ja ciebie też jeszcze nie widziałam za dnia. – Umilkła na chwilę, potem spojrzała na niego i znów odwróciła wzrok. – Prowadzimy bardzo gorączkowe życie, prawda?

– Nie pozostaje nam nic innego.

– To też prawda. A co będzie, gdy jutro w południe staniemy naprzeciw siebie w jaskrawym świetle słonecznym?

– Pozostawmy to boskiej opatrzności. Ale co zrobimy z dzisiejszym wieczorem? Pójdziemy do tej samej restauracji, co wczoraj? To podła knajpa! Brak nam “Germanii". Szkoda, że zamknięta.

– Możemy zostać tutaj. Do picia mamy jeszcze dosyć. Spróbuję coś ugotować.

– Wytrzymasz w domu? Nie wolałabyś gdzieś wyjść?

– Kiedy nie ma pani Lieser, czuję się tu jak na wakacjach.

– Zostańmy więc w domu. Będzie cudownie. Jeden wieczór bez muzyki. A ja nie muszę wracać do koszar. Ale co z kolacją? Naprawdę umiesz gotować? Nie wyglądasz na to.

– Mogę spróbować. Wiele zresztą i tak nie ma. Tylko to, co na kartki.

– To chyba niewiele.

Przeszli do kuchni. Graeber zlustrował zapasy Elżbiety. Nic prawie nie było – trochę chleba, sztucznego miodu, margaryny, dwa jajka i kilka pomarszczonych jabłek.

– Mam jeszcze kupony – powiedziała. – Możemy coś wykupić. Znam sklep otwarty wieczorem.

Graeber zamknął szufladę.

– Zachowaj swoje kartki żywnościowe. Będziesz ich potrzebowała dla siebie. Na dzisiaj musimy coś zdobyć w inny sposób. Zorganizować.

– Tu nic nie można ukraść, Ernst – powiedziała Elżbieta, zaniepokojona. – Pani Lieser zna każdy gram swoich zapasów.

– Przypuszczam. Ja też wcale nie chcę dzisiaj kraść. Chcę rekwirować jak żołnierz we wrogim kraju. Niejaki Alfons Binding zaprosił mnie na małą uroczystość. Wezmę od niego to, co bym zjadł, gdybym brał udział w przyjęciu, i przyniosę tutaj. On ma w domu olbrzymie zapasy. Wrócę za pół godziny.

Alfons przyjął Graebera z rozpaloną głową i otwartymi ramionami.

– Wspaniale, że przyszedłeś, Ernst! Wejdź! Dzisiaj są moje urodziny! Jest u mnie kilku kolegów.

Pokój myśliwski pełen był dymu i ludzi.

– Słuchaj, Alfons – powiedział Graeber szybko na korytarzu. – Nie Mogę zostać. Wpadłem tylko na chwilę i zaraz muszę odejść.