Выбрать главу

– Odejść? Ależ, Ernst, mowy nie ma!

– Muszę. Umówiłem się, zanim mi powtórzono, że o mnie pytałeś.

– Nic nie szkodzi! Powiedz tym ludziom, że musiałeś pójść na nieprzewidziane posiedzenie oficjalne. Albo na przesłuchanie! – Alfons wybuchnął głośnym śmiechem. – Tam siedzą dwaj oficerowie gestapo! Zaraz ci ich przedstawię. Powiesz, że musiałeś iść do gestapo. I nawet nie skłamiesz, Albo sprowadź tu swoich znajomych, jeśli są mili.

– Niemożliwe.

– Czemu nie? Dlaczego niemożliwe? U nas wszystko jest możliwe!

Graeber zrozumiał, że najlepiej będzie powiedzieć prawdę.

– Powinieneś się domyślić, Alfons. Nie wiedziałem, że dziś są twoje urodziny. Przyszedłem, aby wziąć od ciebie coś niecoś do jedzenia i picia. Mam się z kimś spotkać, ale w żadnym wypadku nie przyprowadzę jej tutaj. Byłbym skończonym osłem, gdybym to zrobił. Zrozumiałeś wreszcie?

Binding wyszczerzył zęby.

– Pojmuję! – oświadczył. – Wieczna kobieta! Nareszcie! Martwiłem się już o ciebie! Rozumiem, Ernst. Jesteś usprawiedliwiony. Chociaż i tutaj mamy kilka wesołych dziewuszek. Może chcesz je sobie przedtem obejrzeć? Irma, ta blondynka w pantoflach na wysokich obcasach, to lepszy numer, jest komendantką w obozie koncentracyjnym dla kobiet. A z Gudrun na pewno jeszcze dzisiaj będziesz mógł iść do łóżka. Dla frontowych żołnierzy jest zawsze do wzięcia. Zapach okopów podnieca ją.

– Mnie nie.

Alfons zaśmiał się.

– Zapach obozu koncentracyjnego Irmy też nie, prawda? Na to leci Steegemann. Ten grubas na kanapie. Ona nie jest w moim typie. Jestem normalny i wolę pulchne. Widzisz te małą w kącie? Jak ci się podoba?

– Niczego sobie.

– Chcesz? Odstąpię ci ją, jeśli zostaniesz.

Graeber potrząsnął głową.

– Nie da rady.

– Rozumiem. Na pewno znalazłeś pierwszorzędną dziewczynę! Nie musisz się rumienić, Ernst, jestem dżentelmenem. Chodźmy do kuchni i wyszukajmy coś niecoś dla ciebie; a potem wypijesz kieliszek za moje zdrowie. Zgoda?

– Zgoda.

W kuchni gospodarowała pani Kleinert w białym fartuchu.

– Mamy dziś zimne zakąski, Ernst – powiedział Binding. – Twoje szczęście! Wyszukaj sobie, co chcesz! Albo lepiej – pani Kleinert, proszę przygotować ładną paczuszkę. A my zejdziemy tymczasem do piwnicy.

Piwnica była dobrze zaopatrzona.

– Teraz zdaj się na Alfonsa – powiedział Binding z porozumiewawczym uśmieszkiem. – Nie pożałujesz. A więc najpierw masz tu prawdziwą zupę żółwiową w konserwach. Przed jedzeniem trzeba ją podgrzać. Pochodzi jeszcze z Francji. Bierz dwie.

Graeber wziął puszki. Alfons szukał dalej.

– Szparagi holenderskie, dwie puszki. Możesz jeść na zimno lub na gorąco. Z gotowaniem nie ma wiele kłopotu. A do tego praska szynka w puszce. To wkład Czechosłowacji. – Wszedł na małą drabinkę. – Kawałek duńskiego sera i puszka masła. Wszystko się długo trzyma, to zaleta konserw. Weź jeszcze kompot z brzoskwiń. A może twoja pani woli truskawki?

Graeber popatrzył na sterczące przed nim krótkie nogi w błyszczących butach. Za nimi połyskiwały rzędy słoików i puszek. Potem pomyślał o mizernych zapasach Elżbiety.

– Co dwa, to nie jedno – powiedział. – Daj obie.

Alfons zaśmiał się.

– Racja! Nareszcie jesteś znów taki jak dawniej. Nie ma sensu się smucić! I tak nas diabli wezmą! Łap, co możesz, a klechy niech się martwią o resztę. Takie są moje zasady.

Zszedł z drabinki i udał się do drugiej piwnicy, w której leżały butelki.

– Mamy tu solidny wybór łupu. Nasi wrogowie są sławni ze swych wódek. Co chcesz? Wódkę? Armaniak? A może polską śliwowicę?

Graeber nie zamierzał właściwie prosić o napoje. Zapas z “Germanii" jeszcze wystarczał. Ale Binding miał rację: łup jest łupem i należy go brać, gdzie się da.

– Może chcesz szampana? – zapytał Binding. – Ja tego świństwa nie lubię. Ale podobno cudownie nadaje się do miłości. Weź butelkę. Mam nadzieję, że ułatwi ci starania dzisiejszej nocy. – Zaśmiał się głośno. – Wiesz, jaka jest moja najulubieńsza wódka? Kminkówka, czy dasz wiarę? Stara, poczciwa kminkówka. Bierz ją i pomyśl przy piciu o Alfonsie.

Wziął butelki pod pachę i wrócił do kuchni.

– Niech pani przygotuje dwie paczki, pani Kleinert. Jedną z jedzeniem, a drugą z butelkami. Butelki trzeba przełożyć papierem, żeby się nie potłukły. I proszę zapakować ćwierć funta prawdziwej kawy. Czy to wystarczy, Ernst?

– Mam nadzieję, że zdołam wszystko udźwignąć.

Binding promieniał.

– Alfons nie jest sknerą, prawda? Zwłaszcza w dniu swoich urodzin! A już na pewno nim nie jest wobec starego kolegi szkolnego!

Stał przed Graeberem z błyszczącymi oczyma i zaczerwienioną, płonącą twarzą. Wyglądał jak chłopiec, który znalazł ptasie gniazda. Graeber był wzruszony jego dobrocią, ale potem przyszło mu na myśl, że Alfons tak samo wyglądał wtedy, gdy przysłuchiwał się opowiadaniom Heiniego o Rosji.

Binding mrugnął do niego porozumiewawczo.

– Kawa jest na jutro rano. Spodziewam się, że niedzielę potraktujesz poważnie i nie pójdziesz spać do koszar. A teraz chodź! Zapoznam cię szybko z kilkoma przyjaciółmi. Riese i Hoffmann – z gestapo. Mogą ci się kiedyś przydać. Wejdź chociaż na parę chwil. Wypij kieliszek za moje zdrowie! I żeby wszystko – dom i cała reszta – zostało tak jak dotąd! – Oczy Bindinga zwilgotniały. – My, Niemcy, jesteśmy już takimi beznadziejnymi romantykami!

– Nie możemy tego zostawić w kuchni – powiedziała Elżbieta oszołomiona. – Musimy wszystko schować. Gdyby pani Lieser to zobaczyła, oskarżyłaby mnie natychmiast o paskarstwo.

– Do diabła! O tym nie pomyślałem! Czy nie można by jej przekupić? Damy jej z tego coś, na co sami nie mamy ochoty!

– A na co nie mamy ochoty?

Graeber zaśmiał się.

– Chyba tylko na twój sztuczny miód albo margarynę. Ale za parę dni i to może się nam przydać.

– Niczym jej nie przekupisz – oświadczyła Elżbieta. – Dumna jest, że żyje tylko z przydziałów kartkowych.

Graeber zastanawiał się.

– Część zdołamy zjeść do jutrzejszego wieczoru – oświadczył wreszcie. – Wszystkiego nie damy rady. Co zrobimy z resztą?

– Schowamy w moim pokoju. Za sukniami i książkami.

– A jeśli będzie myszkować?

– Codziennie przed wyjściem zamykam mój pokój na klucz.

– A jeśli ma drugi?

Elżbieta podniosła wzrok.

– Nie wpadło mi to na myśl, a jest zupełnie możliwe.

Graeber otworzył butelkę.

– Zastanowimy się nad tym jutro po południu. Na razie zjemy tyle, ile zdołamy. Wypakujmy wszystko! Zastawimy cały stół, jak na urodziny. Wszystko razem i wszystko na raz!

– Konserwy też?

– Konserwy też. Jako dekorację. Ale nie otworzymy ich. Najpierw zjemy to, co się szybko psuje. I ustawimy wszystkie butelki. Cały nasz majątek, zdobyty uczciwie dzięki kradzieży i korupcji.

– Te z “Germanii" również?

– Tak. Zapłaciliśmy za nie rzetelnie – śmiertelnym strachem.

Wysunęli stół na środek pokoju. Potem rozwinęli paczki i odkorkowali śliwowicę, koniak i kminkówkę. Szampana nie otwierali, trzeba by go zaraz wypić; wódki można z powrotem zakorkować.

– Ach, jak wspaniale! – wykrzyknęła Elżbieta. – Co będziemy świętować?

Graeber podał jej kieliszek.

– Będziemy świętować wszystko naraz. Nie mamy już czasu na obchodzenie wielu poszczególnych uroczystości. Ani na to, żeby je w ogóle rozróżniać. Po prostu święcimy wszystko razem, obojętne co, przede wszystkim jednak to, że jesteśmy tutaj i że mamy dwa dni wyłącznie dla siebie!