Выбрать главу

Odwrócił się.

– Elżbieto, powinniśmy się pobrać.

– Pobrać? Dlaczego?

– Ponieważ to nie ma sensu; ponieważ znamy się dopiero od kilku dni i wkrótce znów będę musiał odejść; ponieważ nie wiemy, czy chcemy zostać razem, i wcale tego w tak krótkim czasie nie możemy wiedzieć. Dlatego.

– Uważasz, że powinniśmy to zrobić, ponieważ jesteśmy samotni i zrozpaczeni, i nie mamy nic więcej?

– Nie.

Milczała.

– Nie tylko dlatego – powiedział.

– Dlaczegóż więc?

Spojrzał na nią. Widział, jak oddycha. Wydała mu się nagle całkiem obca. Piersi jej unosiły się i opadały, jej ramiona były inne niż jego, jej ręce były inne, jej myśli, jej życie… nie zrozumiałaby go, jakżeby też mogła, sam przecież nie rozumiał, dlaczego nagle tego zapragnął.

– Jeżeli się pobierzemy, pani Lieser nic ci już nie zrobi. Jako żona żołnierza będziesz chroniona.

– Doprawdy?

– Tak. – Graeber zmieszał się pod jej spojrzeniem. – Przynajmniej trochę to pomoże.

– To nie jest wystarczający powód. Z panią Lieser dam sobie radę. Małżeństwo! Zresztą nie mamy już na to czasu.

– Dlaczego nie?

– Potrzebne są przecież dokumenty, pozwolenia, świadectwo aryjskości, orzeczenie lekarskie i kto wie, co jeszcze. To potrwa tygodnie.

“Tygodnie – pomyślał Graeber. – Tak lekko to powiedziała. Gdzie ja wtedy będę?”

– Z żołnierzami jest inaczej – oświadczył. – Śluby wojenne załatwia się szybciej. W ciągu kilku dni. Tak mi mówili koledzy z koszar.

– Tam ci to wpadło na myśl?

– Nie. Dopiero dzisiaj rano. Ale w koszarach często się o tym mówi. Wielu żołnierzy żeni się na urlopie. Właściwie dlaczego nie? Jeśli żołnierz frontowy bierze ślub, żona jego dostaje miesięczną rentę, dwieście marek, zdaje się. Dlaczego darować to państwu? Jeśli żołnierz nastawia głowę, niech przynajmniej otrzyma to, co mu się należy. Tobie przydadzą się te pieniądze, a tak państwo je zatrzymuje. Racja?

– Jeśli się tak na to zapatrujesz, może to i racja.

– Ja też tak sądzę – powiedział Graeber z ulgą. – Poza tym istnieją jeszcze tak zwane pożyczki małżeńskie, tysiąc marek, zdaje mi się. Po ślubie będziesz mogła rzucić pracę w tej twojej fabryce płaszczy.

– I tak bym pracowała. To nie ma z tym nic wspólnego. Cóż bym zresztą robiła cały dzień, samotna?

– Tak.

Przez chwilę Graeber poczuł się bezradny. “Co oni z nami wyprawiają? jesteśmy młodzi, powinniśmy być szczęśliwi i przebywać razem. Co nas obchodzą wojny naszych ojców?”

– Wkrótce będziemy samotni – powiedział. – Ale jeśli się pobierzemy, będziemy to mniej odczuwali.

Elżbieta potrząsnęła głową.

– Nie chcesz?

– Wcale nie bylibyśmy mniej samotni – odparła. – Przeciwnie, jeszcze bardziej.

Graeber usłyszał znowu głos kobiety z przeciwka. Przerwała ćwiczenie gam i śpiewała teraz oktawy. Brzmiały jak krzyki, na które jedyną odpowiedzią było echo.

– Przecież to nie jest nieodwołalne, jeśli ci o to chodzi – powiedział. – Później zawsze możemy się rozwieść.

– Po cóż więc mamy się pobierać?

– Po cóż mamy darować coś państwu?

Elżbieta wstała.

– Wczoraj byłeś inny.

– Jak to – inny?

Uśmiechnęła się przelotnie.

– Nie mówmy o tym więcej. Jesteśmy razem, to wystarczy.

– Więc nie chcesz?

– Nie.

Spojrzał na nią. Coś się w niej zamknęło i odsunęło od niego.

– Do diabła! Miałem najlepsze zamiary.

Elżbieta uśmiechnęła się znowu.

– Tak już czasami bywa. Nie należy mieć zbyt dobrych zamiarów. Jest jeszcze coś do picia?

– Mamy śliwowicę.

– To z Polski?

– Tak.

– A nie mamy niczego, co nie byłoby łupem wojennym?

– Została jeszcze butelka kminkówki. Ta jest z Niemiec.

– Daj mi.

Graeber poszedł do kuchni po butelkę. Był zły na siebie. Chwilę stał przed półmiskami i podarunkami Bindinga w półmrocznym pomieszczeniu pachnącym odstałym jedzeniem i czuł się pusty i wypalony. Potem wrócił do pokoju.

Elżbieta stała przy oknie.

– Jak pochmurno – powiedziała. – Będzie padało. Szkoda!

– Dlaczego szkoda?

– To nasza pierwsza niedziela. Moglibyśmy gdzieś wyjść. Za miastem jest wiosna.

– Chciałabyś wyjść?

– Nie. Mnie wystarczy, że pani Lieser nie ma w domu. Ale tobie byłoby przyjemniej, niż siedzieć tutaj.

– Mnie to nie pociąga. Kilka lat spędziłem na łonie natury i na dłuższy czas mam jej dosyć. Moje marzenie o naturze to nie zniszczony, ciepły pokój z całymi meblami. Taki jak tutaj. To dla mnie największa przygoda i nie mogę się nią dość nacieszyć. Ale jeśli wolisz, możemy pójść do kina.

Elżbieta potrząsnęła głową.

– Zostańmy więc w domu i nie wychodźmy nigdzie. Jeśli wyjdziemy, dzień rozpadnie się na kawałki i szybciej minie. A tak – będzie dłuższy.

Graeber podszedł do Elżbiety i wziął ją w ramiona. Czuł szorstki materiał płaszcza kąpielowego. Nagle spostrzegł, że oczy jej są pełne łez.

– Powiedziałem przedtem jakieś głupstwo?

– Nie.

– Musiałem cię jednak czymś urazić. Inaczej byś nie płakała!

Trzymał ją mocno. Ponad jej ramionami widział ulicę. Owłosiony mężczyzna w szelkach zniknął. Kilkoro dzieci bawiło się w wojnę w przekopie prowadzącym do piwnicy zawalonego domu.

– Nie smućmy się – powiedział.

Kobieta z przeciwka zaczęła od nowa. Śpiewała teraz pieśń Griega. “Ja kocham cię! Ja kocham cię! – wykrzykiwała rozedrganym, hałaśliwym głosem. – Ja kocham cię – wbrew czasom i niedoli – Ja kocham cię!”

– Nie, nie będziemy się smucić – powiedziała Elżbieta.

Po południu zaczęło padać. Ściemniło się wcześnie, a niebo coraz bardziej zaciągało się chmurami. Leżeli na łóżku nie paląc światła, okno było otwarte, a deszcz zacinający skośnie i blado wyglądał jak rozwiana, płynna ściana.

Graeber nasłuchiwał monotonnego szumu. Myślał o tym, że w Rosji rozpoczął się teraz okres roztopów, podczas którego wszystko tonie w bezdennym bagnie. Gdy wróci na front, wciąż jeszcze będzie tam błoto.

– Czy nie powinienem już pójść? – spytał. – Pani Lieser na pewno wkrótce wróci.

– Niech sobie wraca – mruknęła Elżbieta sennie. – Czy już tak późno?

– Nie wiem. Ale chyba wróci wcześniej z powodu deszczu.

– A może właśnie dlatego wróci później.

– To niewykluczone.

– Może z tego powodu wróci dopiero jutro rano – powiedziała Elżbieta i przytuliła twarz do jego ramienia.

– A może przejedzie ją samochód ciężarowy. Ale to by już był nadmiar szczęścia.

– Nie jesteś zbyt przyjazny dla ludzi.

Graeber popatrzył w szare strugi za oknem.

– Gdybyśmy byli małżeństwem, w ogóle nie potrzebowałbym odchodzić.

Elżbieta nie poruszała się.

– Dlaczego chcesz się ze mną żenić? Przecież ledwo mnie znasz.

– Znam cię dostatecznie długo.

– Jak długo? Zaledwie kilka dni.

– Nie kilka dni. Znam cię ponad rok. To dosyć długo.

– Jak to ponad rok? Przecież nie możesz doliczać czasów dzieciństwa. To zbyt odległe.

– Wcale też nie doliczam. Ale dostałem trzy tygodnie urlopu za dwa lata pobytu na froncie. Jestem tu już prawie dwa tygodnie. To mniej więcej odpowiada piętnastu miesiącom na froncie. Znam cię więc ponad rok – równowartość dwóch tygodni urlopu.

Elżbieta otworzyła oczy.

– O tym jeszcze nie pomyślałam.