– Ja też nie. To przyszło mi do głowy dopiero niedawno.
– Kiedy?
– Przedtem, gdy spałaś. W czasie deszczu i w ciemności różne myśli przychodzą człowiekowi do głowy.
– Czy do tego musi padać deszcz lub być ciemno?
– Nie. Ale wtedy myśli się inaczej.
– Czy jeszcze coś przyszło ci do głowy?
– Tak. Że to takie cudowne – używać rąk i ramion nie tylko do strzelania i rzucania granatami.
Spojrzała na niego.
– Dlaczego nie powiedziałeś mi tego dziś w południe?
– W południe nie można tego powiedzieć.
– To byłoby lepiej, niż mówić o rencie miesięcznej i zapomogach małżeńskich.
Graeber podniósł głowę.
– To jest to samo, Elżbieto. Tylko wyrażone innymi słowami.
Mruknęła coś niezrozumiale.
– Słowa są nieraz czymś niezmiernie ważkim – powiedziała wreszcie. – Przynajmniej w tych sprawach.
– Nie jestem przyzwyczajony do mówienia. Ale jeszcze się nauczę. Potrzebuję tylko trochę czasu.
– Czas – westchnęła Elżbieta. – Tak mało go mamy, prawda?
– Tak. Wczoraj było jeszcze dużo czasu przed nami. A jutro będzie nam się zdawało, że to dzisiaj mieliśmy go tak wiele.
Graeber leżał cicho. Głowa Elżbiety spoczywała na jego ramieniu. Włosy jej ciemną falą spływały na białą poduszkę, a cienie deszczu przemykały po twarzy.
– Chcesz się ze mną ożenić. Skąd ty w ogóle wiesz, czy mnie kochasz?
– Jak możemy o tym wiedzieć? Na to potrzeba więcej czasu i przebywania razem.
– Może. Ale dlaczego chcesz się ze mną ożenić?
– Ponieważ już nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.
Elżbieta milczała chwilę.
– Czy nie sądzisz, że to, co przytrafiło się tobie ze mną, mogło ci się przytrafić również z inną kobietą?
Graeber patrzył na szary, rozwiany dywan, który deszcz tkał za oknem.
– I to możliwe. Kto wie? Tylko że teraz, gdy to przytrafiło się z tobą, nie umiem sobie wyobrazić, że mogłoby kiedykolwiek przytrafić się z inną.
Elżbieta poruszyła głową na jego ramieniu.
– Trochę się już nauczyłeś. Mówisz inaczej niż w południe. Ale teraz jest noc. Czy sądzisz, że przez całe życie będę musiała czekać aż zapadnie noc?
– Nie. Już ja się nauczę. A na razie nie będę wspominał o miesięcznych dodatkach.
– Ale mimo to nie zrezygnujemy z nich, prawda?
– Z czego?
– Z dodatków rodzinnych.
Graeber wstrzymał na chwilę oddech.
– A więc jednak się zgadzasz?
– Ponieważ znamy się już ponad rok, więc musimy to chyba zrobić. Zawsze zresztą będziemy mogli się rozwieść. A może nie?
– Nie.
Przytuliła się do niego i znowu zasnęła. On zaś długo jeszcze leżał czuwając i nasłuchiwał deszczu. Miał jej tyle rzeczy do powiedzenia.
XVII
Bierz wszystko, co chcesz, Ernst – powiedział Binding przez drzwi. – Czuj się jak u siebie w domu.
– Dziękuję, Alfons.
Graeber wyciągnął się w wannie. Jego mundur, szary, zielony i niepozorny jak stare szmaty, leżał w kącie, na krześle; obok wisiało niebieskie ubranie cywilne, o które wystarał się Reuter.
Łazienka Bindinga była obszerna, wyłożona zielonymi kafelkami i błyszczała porcelaną i niklowymi kranami – istny raj w porównaniu z prysznicami i cuchnącą środkami dezynfekcyjnymi łaźnią koszarową. Mydło pochodziło jeszcze z Francji, prześcieradła kąpielowe i ręczniki leżały ułożone w wysokie stosy, przewody wodociągowe nie ucierpiały od bomb, a gorącej wody było tyle, ile dusza zapragnie. Znalazła się nawet sól kąpielowa, duży flakon pełen ametystowych kryształków.
Graeber leżał w wodzie nie myśląc o niczym, w zupełnym odprężeniu i rozkoszował się szczęściem, jakie daje ciepło. Życie go nauczyło, że nie rozczarowują tylko rzeczy najprostsze: ciepło, woda, dach nad głową, chleb, cisza i ufność we własne ciało; i w ten właśnie sposób chciał spędzić resztę urlopu – bez rozmyślań, w odprężeniu i tak szczęśliwy, jak tylko zdoła. Reuter miał rację: nieprędko dostanie znów urlop. Odsunął krzesło z mundurem, wziął garść soli kąpielowej i z zadowoleniem rozsypał wokół siebie w wodzie. To była garść luksusu, a tym samym pokoju – tak samo jak biało nakryte stoły w “Germanii", wino i przysmaki ich pierwszego tam wieczoru z Elżbietą.
Wytarł się i powoli zaczął się ubierać. Ubranie cywilne wydawało się lekkie i cienkie w porównaniu z ciężkim mundurem. Gdy był już całkiem ubrany, miał wrażenie, że jest jeszcze w bieliźnie, tak przyzwyczaił się do noszenia ciężkich butów, pasa i broni. Przypatrywał się swemu odbiciu w lustrze i nie mógł się poznać. Widział bardzo młodego chłopca, niemal młokosa, którego nie potraktowałby poważnie, gdyby go spotkał na ulicy.
– Wyglądasz, jakbyś szedł do pierwszej komunii – oświadczył Alfons. – Nie jak żołnierz. Co się z tobą stało? Żenisz się?
– Tak – odparł Graeber, zaskoczony. – Skąd o tym wiesz?
Alfons zaśmiał się.
– Tak właśnie wyglądasz. Inaczej niż przedtem. Już nie jak pies, który szuka kości i nie wie, gdzie ją schował. Naprawdę się żenisz?
– Tak.
– Ależ, Ernst! Dobrze się nad tym zastanowiłeś?
– Nie.
Binding spojrzał na Graebera zdumiony.
– Już od wielu lat nie mam czasu dobrze się nad czymś zastanowić – powiedział Graeber.
Alfons wyszczerzył zęby. Potem uniósł głowę i pociągnął nosem.
– Co… – węszył dalej. – To ty, Ernst? Do diabła, to chyba sól kąpielowa! Wziąłeś jej trochę? Pachniesz jak cały ogród fiołków.
Graeber powąchał swoją rękę.
– Nic nie czuję.
– Ty nie, ale ja. Poczekaj, aż trochę wywietrzeje. To podstępna mieszanina. Ktoś mi ją przywiózł z Paryża. Początkowo ledwo się czuje, a potem człowiek pachnie jak cała kwiaciarnia. Musimy to zneutralizować dobrym koniakiem.
Binding przyniósł butelkę i dwa kieliszki.
– Prosit, Ernst! A więc żenisz się! Serdeczne gratulacje! Ja, oczywiście, jestem i pozostanę kawalerem. Czy znam właściwie twoją przyszłą żonę?
– Nie. – Graeber wypił koniak. Był zły na siebie, że się wygadał, Binding go zaskoczył.
– Jeszcze jednego, Ernst! Nie codziennie się człowiek żeni!
– Dobrze.
Binding odstawił kieliszek. Był lekko wzruszony.
– Jeśli będziesz potrzebował jakiejkolwiek pomocy, pamiętaj, że zawsze możesz liczyć na Alfonsa.
– Jakiej pomocy? Przecież to zupełnie prosta sprawa.
– U ciebie, tak. Jesteś żołnierzem i nie potrzebujesz żadnych innych dokumentów.
– Nie potrzebujemy oboje. To przecież ślub wojenny.
– Sądzę, że twoja żona musi jednak przedłożyć wymagane dokumenty. Zresztą, przekonasz się sam. Jeśli to będzie za długo trwało, przyspieszymy sprawę. Mamy dobrych przyjaciół w gestapo.
– W gestapo? Co ma wspólnego gestapo ze ślubem wojennym? Przecież to ich nic nie obchodzi.
Alfons zaśmiał się dobrodusznie.
– Nie ma sprawy, która nie obchodziłaby gestapo! Ty, jako żołnierz, nie orientujesz się w tym. Zresztą, nie potrzebujesz. Przecież nie masz zamiaru żenić się z Żydówką lub komunistką. A jednak będą chyba zasięgać informacji. Oczywiście to czysta formalność.
Graeber nie odpowiedział. Nagle ogarnęło go przerażenie. Jeśli będą zasięgać informacji, musi się wydać, że ojciec Elżbiety jest w obozie koncentracyjnym. Wcale o tym nie pomyślał. Skąd zresztą mógł wiedzieć?
– Jesteś tego pewien, Alfons?
Binding znów napełnił kieliszki.
– Tak przynajmniej sądzę. Ale nie przejmuj się. Przecież nie masz zamiaru skazić swojej aryjskiej krwi krwią podludzi i wrogów państwa. – Wyszczerzył zęby. – Wcześnie dostajesz się pod pantofel.