Выбрать главу

– Tak.

– No więc, prosit! Ostatnio poznałeś u mnie kilku ludzi z gestapo. Gdyby sprawa miała się przeciągnąć, oni nam pomogą ją przyspieszyć. To grube ryby. Zwłaszcza Riese, ten chudy w binoklach.

Graeber zapatrzył się przed siebie. Elżbieta poszła rano do ratusza, aby wystarać się o potrzebne dokumenty. Sam tego żądał. “Do diabła, co ja narobiłem! – pomyślał. – A jeśli teraz zwrócą na nią uwagę! Dotychczas pozostawiono ją w spokoju. A przecież stara zasada nakazuje kryć się, gdy niebezpieczeństwo wisi w powietrzu! Jeśli sprawa dotrze do gestapo, mogą posłać Elżbietę do obozu tylko dlatego, że ojciec jej też tam siedzi". Czuł, że robi mu się gorąco. A jeśli będą zasięgać informacji? Na przykład u zasłużonego członka partii, pani Lieser?

Graeber wstał.

– Co ci jest? – spytał Binding. – Dlaczego nie wypiłeś? Czy to ze szczęścia stałeś się taki roztargniony?

Zaśmiał się głośno ze swego dowcipu. Graeber spojrzał na niego. Jeszcze przed paru minutami Alfons był tylko nieco nadętym, dobrodusznym znajomym; teraz przekształcił się nagle w przedstawiciela groźnej, nieobliczalnej władzy.

– Prosit, Ernst! – powiedział Binding. – Wypij. To dobry koniak. – “Napoleon"!

– Prosit, Alfons!

Graeber odstawił kieliszek.

– Chcesz mi wyświadczyć przysługę? Daj mi dwa funty cukru z twoich zapasów. W dwóch torebkach. Po funcie w każdej.

– W kostkach?

– To obojętne. Byle cukier.

– Zgoda. Ale po co ci? Sam powinieneś być teraz dostatecznie słodki.

– Chcę kogoś przekupić.

– Przekupić? Ależ, chłopie, przecież my tego nie potrzebujemy! Znacznie prościej jest grozić. I skuteczniej. Mogę to za ciebie zrobić.

– W tym wypadku nie. To zresztą nie jest prawdziwe przekupstwo. Chcę tylko poprosić kogoś o pewną przysługę.

– Dobrze. A wesele wyprawimy u mnie, zgoda? Alfons jest dobrym świadkiem ślubnym.

Graeber zastanowił się szybko. Przed kwadransem wymówiłby się pod jakimkolwiek pozorem. Teraz nie miał odwagi.

– Nie będziemy wyprawiać hucznego wesela – powiedział.

– To już mnie pozostaw! Dzisiejszą noc prześpisz u mnie, dobrze? Po cóż miałbyś znowu wracać, wkładać mundur i pędzić do koszar? Lepiej zostań od razu tutaj. Dam ci klucz od furtki. Możesz wrócić, kiedy zechcesz.

Graeber wahał się przez chwilę.

– Dobrze, Alfons.

Binding promieniał.

– To rozsądne z twojej strony. Nareszcie będziemy mogli spokojnie pogadać. Dotychczas nie mieliśmy jeszcze okazji. Chodź, pokażę ci twój pokój. – Wziął mundur Graebera i popatrzył na kurtkę z odznaczeniami. – Opowiesz mi kiedyś, jak je wszystkie zdobyłeś. Przecież niemało musiałeś dokonać, aby na nie zasłużyć.

Twarz Bindinga przybrała nagle taki sam wyraz jak owego dnia, gdy esesowiec Heini plótł po pijanemu o swych wyczynach w SD.

– Nie ma o czym opowiadać – odparł Graeber. – Po prostu dostaje się je z biegiem czasu.

Pani Lieser przez chwilę wpatrywała się w cywilne ubranie Graebera; wreszcie go poznała.

– To pan? Przecież pan wie, że panny Kruse nie ma w domu.

– Tak, wiem o tym.

– No więc? – spytała wrogo.

Na jej brunatnej bluzce błyszczała szpilka ze swastyką. W prawym ręku trzymała ścierkę od kurzu jak broń.

– Chciałbym zostawić paczkę dla panny Kruse. Czy nie byłaby pani tak uprzejma zanieść ją do pokoju?

Pani Lieser spoglądała niezdecydowanie. W końcu wzięła torbę z cukrem, którą jej podał.

– Mam tu jeszcze drugą paczkę – powiedział Graeber. – Panna Kruse opowiadała mi, jak ofiarnie poświęca pani swój czas dla dobra ogółu. To funt cukru, nie mam z nim co zrobić. Pani dziecku przydałby się z pewnością. Może zechce go pani przyjąć.

Oblicze pani Lieser przybrało oficjalny wyraz.

– Nie potrzebujemy spekulanckich prezentów. Jesteśmy dumne, że wystarcza nam to, co nam przyznaje fuhrer.

– Pani dziecko także?

– Moje dziecko także.

– Szanuję pani przekonania – powiedział Graeber wpatrując się w brunatną bluzkę. – Gdyby każdy w ojczyźnie tak myślał, żołnierzom na froncie byłoby lżej. Ale to nie są spekulanckie zapasy, tylko cukier z paczek, które fuhrer daje przybywającym z frontu żołnierzom dla ich rodzin. Moja rodzina zaginęła, więc może pani to przyjąć.

Twarz pani Lieser utraciła nieco ze swej surowości.

– Pan przyjechał z frontu?

– Oczywiście.

– Z Rosji?

– Tak.

– Mój mąż też jest w Rosji.

Graeber udał zainteresowanie, którego nie odczuwał.

– Na jakim odcinku?

– W grupie armii “Środek".

– Dzięki Bogu, tam jest chwilowo spokojnie.

– Spokojnie? Tam bynajmniej nie jest spokojnie! Grupa armii “Środek" toczy ciężkie boje. Mój mąż znajduje się w pierwszej linii.

“Pierwsza linia – pomyślał Graeber. – Jakby tam jeszcze istniała pierwsza linia!" Przez chwilę kusiło go, aby wyjaśnić pani Lieser, jak naprawdę wyglądają sprawy za murem frazesów o honorze, fuhrerze i ojczyźnie, ale natychmiast z tego zrezygnował.

– Miejmy nadzieję, że wkrótce przyjedzie na urlop – powiedział.

– Przyjedzie na urlop wtedy, kiedy nadejdzie jego kolej. Nie chcemy żadnych przywilejów. My – nie!

– Ja też się o to nie starałem – oświadczył Graeber oschle. – Przeciwnie. Ostatni urlop miałem przed dwoma laty.

– I przez cały ten czas był pan na froncie?

– Od samego początku. Jeśli nie byłem raniony.

Graeber przypatrywał się niezłomnej bojowniczce partyjnej. “Po cóż stoję tu i usprawiedliwiam się przed tą babą. Powinienem ją po prostu zastrzelić, tak jak to robi jej mąż, który prawdopodobnie jest w SD i morduje rosyjskich chłopów, aby zdobyć ową osławioną przestrzeń życiową dla fuhrera".

Z pokoju wyszła córka pani Lieser. Była to chuda dziewczynka o włosach bez połysku; przyglądała się Graeberowi dłubiąc w nosie.

– Dlaczego włożył pan dziś cywilne ubranie? – spytała pani Lieser.

– Oddałem mundur do czyszczenia.

– Ach tak! Myślałam już…

Graeber nie dowiedział się, co myślała. Spostrzegł nagle, że wyszczerza ona w uśmiechu żółte zęby, i niemal się tego przeraził.

– A więc dobrze – powiedziała. – Dziękuję. Zużyję ten cukier dla dziecka.

Wzięła obie paczki i Graeber spostrzegł, że ważyła je w rękach, porównując. Wiedział, że natychmiast po jego wyjściu otworzy paczkę przeznaczoną dla Elżbiety, ale tego właśnie chciał. Ku swojemu zdumieniu znajdzie w niej drugi funt cukru i nic więcej.

– To dobrze, pani Lieser. Do widzenia.

– Heil Hitler! - spojrzała na niego ostro.

– Heil Hitler! - odparł Graeber.

Wyszedł z domu. Obok bramy, oparty o mur, stał dozorca, niski mężczyzna z okrągłym brzuchem i zapadniętą piersią. Miał na sobie spodnie SA i buty z cholewami. Graeber zatrzymał się. I ten strach na wróble był teraz niebezpieczny.

– Piękną dziś mamy pogodę – powiedział Graeber, wyciągnął paczkę papierosów i poczęstował dozorcę.

Ten chrząknął coś i wziął papierosa.

– Zwolniony? – zapytał, kosym spojrzeniem obrzucając cywilne ubranie Graebera.

Graeber potrząsnął głową. Zastanawiał się, czy ma wtrącić kilka słów o Elżbiecie, ale nie zrobił tego. Lepiej nie zwracać uwagi dozorcy.

– Za tydzień wracam na front. Po raz czwarty.

Dozorca ospale kiwnął głową. Wyjął papierosa z ust, obejrzał go i wypluł kilka okruchów tytoniu.

– Nie smakuje panu?