Выбрать главу

Wstał i zaczął oglądać obrazy. Jeden przedstawiał kwitnący kasztan, drugi – profil florenckiej dziewczyny. Nad kanapą wisiał duży miedzioryt. Podszedł bliżej, aby mu się lepiej przyjrzeć, i potrącił nogą coś, co stało za zwisającą narzutą. Schylił się i uniósł narzutę, aby zobaczyć, czy czegoś nie przewrócił. Dwa wąskie tekturowe pudła zsunięte razem zajmowały całą niemal długość kanapy. Róg jednego wystawał. Gdy Graeber posunął je, dostrzegł w szparze między pudłami dziewczęcą rękę. Za pudłami, tuż przy ścianie, leżał ktoś z ręką przyciśniętą do ciała. Graeber opuścił narzutę i powrócił do swego krzesła.

Weszła pani Hirschland niosąc na lakierowanej tacy mały kieliszek czerwonego wina; obok na talerzyku leżały dwa kawałki chleba.

– Proszę się poczęstować – powiedziała.

Graeber upił wina. Było bardzo słodkie i lepkie.

– Syn pani czuje się dobrze. Przed moim odjazdem wycofano nas na tyły. Wszystkich, pani syna również.

Pani Hirschland patrzyła na niego w milczeniu. Znowu upił trochę wina. Zdumiony był, że go nie pyta, gdzie stacjonują, jakie mają wyżywienie, czy jest bardzo niebezpiecznie i o te wszystkie sprawy, o jakie zazwyczaj pytają matki.

– Powodziło mu się zatem dobrze?

– Tak dobrze, jak to możliwe na froncie. Właściwie tutaj jest niemal tak samo jak na froncie. Prawie tak samo niebezpiecznie.

Czekał dłuższą chwilę, ale pani Hirschland nie pytała o nic więcej.

“Może niepokoi się o dziewczynkę, którą ukrywa" – pomyślał Graeber.

– To doprawdy wszystko – powiedział w końcu, zmieszany, i wstał. Pani Hirschland w milczeniu odprowadziła go do drzwi.

– Pani syn jest moim dobrym przyjacielem. Może chce pani przekazać mu jakąś wiadomość? Wracam za tydzień.

– Nie – szepnęła ledwo dosłyszalnie.

– Mógłbym dla niego coś wziąć. List albo paczkę. Przyjdę po to przed odjazdem.

Potrząsnęła przecząco głową.

Graeber spojrzał na nią zdumiony. Zazwyczaj rodzice zachowywali się inaczej. Pomyślał, że mu nie wierzy, i wyciągnął książeczkę wojskową.

– Oto moje dokumenty… tylko przypadkowo jestem w cywilnym ubraniu…

Uniosła rękę, jakby chciała odepchnąć książeczkę, ale jej nie dotknęła.

– On nie żyje – szepnęła.

– Co?

Skinęła głową.

– Jak to możliwe? Gdy rozmawiałem z nim ostatnim razem…

– Nie żyje – szepnęła. – Cztery dni temu przyszło zawiadomienie. – Potrząsnęła gwałtownie głową, gdy chciał o coś zapytać. – Nie, proszę nie… niech mi pan wybaczy… wskutek tego… ja nie mogę… listy wciąż jeszcze od niego przychodzą… Jeden właśnie dzisiaj… nie, proszę…

Zamknęła drzwi. Graeber schodził po schodach. Usiłował przypomnieć sobie Hirschlanda. Bardzo mało o nim wiedział. Nie znał nawet jego imienia. Pomyślał o papierosach, które mu dał Hirschland. Szkoda, że nie zainteresował się nim bliżej. Szkoda również, że nie zainteresował się wielu innymi. Hirschland miał podłe życie. Teraz matka jego czuwa tam nad swym drugim, ukrywającym się dzieckiem. Może to córka z drugiego małżeństwa, która ma w sobie więcej żydowskiej krwi i grozi jej obóz koncentracyjny. Zatrzymał się na mrocznych schodach i nagle zupełnie już nie wiedział, co począć. Otoczyła go groźna i beznadziejna ciemność, wydawało się, jakby nie było już z niej ucieczki. “Jeżeli ktoś musi się ukrywać z takiego powodu – pomyślał – to jakże wiele zagraża Elżbiecie!”

Znalazł się w pobliżu fabryki na długo przed końcem pracy. Minęło sporo czasu, nim nadeszła Elżbieta. Zaczął się już niepokoić, czy nie została aresztowana, gdy wreszcie ją spostrzegł. Zdumiała się widząc go w cywilnym ubraniu i powiedziała ze śmiechem:

– Jakiś ty jeszcze młody!

– Nie czuję się młody. Czuję się, jakbym miał sto lat.

– Dlaczego? Co się stało? Musisz wcześniej wracać na front?

– Nie. Pod tym względem wszystko jest w porządku.

– A może czujesz się, jakbyś miał sto lat, ponieważ nosisz cywilne ubranie?

– Nie wiem. Wydaje mi się tylko, że wraz z tym przeklętym ubraniem nałożyłem na siebie wszystkie troski, jakie istnieją na świecie. Co załatwiłaś w sprawie dokumentów?

– Wszystko – odparła Elżbieta rozpromieniona. – Wykorzystałam nawet przerwę obiadową. Złożyłam podania o wszystkie dokumenty.

– Do diabła! A więc nic już nie można zrobić.

– Co jeszcze trzeba zrobić?

– Nic. Tylko nagle ogarnął mnie strach. Może źle robimy. Może ci to zaszkodzi?

– Mnie? Dlaczego?

Graeber zawahał się.

– Słyszałem, że nieraz zasięgają informacji w gestapo. Może z tego powodu lepiej byłoby nie ruszać tych spraw.

Elżbieta przystanęła.

– Co jeszcze słyszałeś?

– Nic. Tylko nagle zacząłem się bać.

– Sądzisz, że mogą mnie aresztować, ponieważ chcemy się pobrać?

– To nie.

– A więc co? Dowiedzą się, że mój ojciec siedzi w obozie koncentracyjnym?

– Nie, nie – przerwał Graeber. – O tym na pewno i tak wiedzą. Sądzę tylko, że byłoby lepiej nie zwracać na ciebie niczyjej uwagi. Gestapo jest nieobliczalne. Komuś tam może coś strzelić do głowy. Wiesz, jak to się dzieje. Ustawy dla nich nie istnieją.

Elżbieta milczała przez chwilę.

– Więc co mamy robić? – spytała wreszcie.

– Zastanawiałem się nad tym przez cały dzień. Myślę, że już nic nie poradzimy. Gdybyśmy teraz wycofali podanie, zwróciłoby to dopiero ich uwagę.

Skinęła głową i jakoś dziwnie na niego popatrzyła.

– Mimo to można spróbować.

– Za późno, Elżbieto. Musimy teraz ryzykować i odczekać.

Szli dalej. Fabryka stała na małym placyku i była dobrze widoczna. Graeber przyjrzał się jej dokładnie.

– Nigdy was nie bombardowano?

– Jeszcze nie.

– Budynek jest zupełnie odsłonięty. Łatwo rozpoznać, że to fabryka.

– Mamy wielkie schrony.

– Bezpieczne?

– Chyba tak. – Elżbieta nie patrzyła na niego.

– Na miłość boską, zechciej mnie dobrze zrozumieć – powiedział. – Nie boję się o siebie. Boję się tylko o ciebie.

– To zbyteczne.

– A ty się nie boisz?

– Przeżyłam wszystkie odmiany lęku, jakie tylko istnieją. Nie mam już miejsca na nowe.

– Ale ja tak. Kiedy człowiek kogoś kocha, doznaje wielu nowych obaw, o których przedtem nie miał pojęcia.

Elżbieta odwróciła się ku niemu. Uśmiechnęła się nagle. Spojrzał na nią i skinął głową.

– Tak, tak. Nie zapomniałem o tym, co wygadywałem jeszcze przedwczoraj. Czy koniecznie trzeba się o kogoś lękać, aby nabrać pewności, że się go kocha?

– Nie wiem. Ale myślę, że to pomaga.

– Przeklęte ubranie! Jutro się przebiorę. A już myślałem, że życie cywilów jest godne zazdrości.

Elżbieta zaśmiała się.

– Czy to zależy tylko od ubrania?

– Nie – powiedział z ulgą. – To dlatego, że znów żyję. Znów żyję i chcę żyć. A z tym łączy się chyba i strach. Mam za sobą paskudny dzień. Odkąd jesteś przy mnie, już mi lepiej, choć nic się przecież nie zmieniło. Zadziwiające, jak mało potrzeba, aby się bać.

– I aby kochać – powiedziała Elżbieta. – Chwała Bogu! – Szła obok niego lekko i beztrosko.

“Zmieniła się – pomyślał Graeber. – Zmienia się z każdym dniem. Dawniej ona żyła w strachu, a ja nie; teraz jest odwrotnie".

Minęli Hitlerplatz. Za kościołem czerwieniała potężna łuna.

– Gdzie się jeszcze pali? – spytała Elżbieta.

– Nigdzie. To tylko zorza wieczorna.

– Zorza wieczorna! O tym człowiek już zupełnie zapomina, prawda?