Выбрать главу

– Poproszę o te kwiaty.

Sprzedawczyni wyjęła je i otrząsnęła z wody.

– Muszę niestety zawinąć w gazetę. Nie mam już innego papieru.

– Nic nie szkodzi.

Graeber zapłacił i wyszedł. Z kwiatami w ręku poczuł się nieswojo. Zdawało mu się, że wszyscy na niego patrzą. Najpierw trzymał bukiet kwiatami w dół; potem wsadził go pod pachę. Spojrzał przy tym na gazetę, w którą bukiet był zawinięty. Obok żółtych płatków widniało zdjęcie jakiegoś człowieka z rozdziawionymi ustami. Była to fotografia przewodniczącego trybunału ludowego. Przeczytał tekst. Czterech ludzi stracono, ponieważ nie wierzyli już w zwycięstwo Niemiec. Ścięto im głowy toporem. Gilotynę zniesiono w Trzeciej Rzeszy od dawna. Była zbyt ludzka. Graeber zmiął gazetę i odrzucił ją precz.

Urząd Stanu Cywilnego mieścił się w sali gimnastycznej szkoły miejskiej. Za urzędnikiem zwisał szereg lin do wspinania, przymocowanych końcami do ściany, którą zdobił portret Hitlera w mundurze; poniżej widniała swastyka z niemieckim orłem.

Musieli zaczekać. Przed nimi stał żołnierz w średnim wieku. Obok niego kobieta, która miała na piersi złotą broszkę w kształcie żaglowca. Żołnierz wyraźnie się denerwował, kobieta zachowywała spokój. Uśmiechnęła się do Elżbiety, jakby były w zmowie.

– A świadkowie? – zapytał urzędnik stanu cywilnego. – Gdzie są wasi świadkowie?

Żołnierz speszył się. Nie miał świadków.

– Myślałem, że przy ślubach wojennych nie są potrzebni – wykrztusił wreszcie.

– Tego by jeszcze brakowało. U nas panuje porządek!

Żołnierz zwrócił się do Graebera:

– Może zechcesz nam pomóc, kolego? Ty i twoja pani? Tylko podpisać.

– Naturalnie. Potem wy podpiszecie dla nas. Ja też przypuszczałem, że nie potrzeba świadków.

– Któż by o tym myślał!

– Każdy, kto zna swoje obowiązki obywatelskie – powiedział urzędnik ostro. Zaniedbanie to potraktował niemal jako osobistą zniewagę. – Czy na front idziecie bez karabinu?

– Przecież to zupełnie coś innego – odparł żołnierz zdumiony. – Świadek ślubny to nie broń.

– Wcale tego nie twierdziłem. To było tylko porównanie. A więc jak? Ma pan świadków?

– Ten kolega i ta pani.

Urzędnik spojrzał niechętnie na Graebera. Nie podobało mu się, że sprawa została załatwiona w tak prosty sposób.

– Mają państwo dowody? – spytał Graebera z nadzieją w głosie.

– Tak. My też chcemy się pobrać.

Urzędnik mruknął coś i wziął dokumenty. Wpisał nazwiska Elżbiety i Graebera do rejestru.

– Proszę tu podpisać.

Wszyscy czworo podpisali.

– Gratuluję państwu w imieniu fuhrera – powiedział urzędnik lodowatym tonem do żołnierza i jego żony. Potem zwrócił się do Graebera.

– Pańscy świadkowie?

Graeber wskazał na tamtych dwoje.

Urzędnik potrząsnął głową.

– Mogę zgodzić się tylko na jedną osobę z tych dwojga.

– Dlaczego? Przecież nas pan przyjął obydwoje.

– Państwo byliście jeszcze wolni. Ale ci dwoje są teraz małżeństwem. Jako świadków musi pan mieć dwie nie spokrewnione ze sobą osoby. Żona nie wchodzi w rachubę.

Graeber nie wiedział, czy urzędnik ma rację, czy chce tylko robić trudności.

– A tu na miejscu nie znajdzie się ktoś, kto mógłby być świadkiem? – spytał. – Jakiś inny urzędnik?

– To do mnie nie należy – oświadczył urzędnik stanu cywilnego z cichym triumfem. – Jeśli państwo nie macie świadków, nie możecie wziąć ślubu.

Graeber rozejrzał się.

– O co chodzi? – spytał starszy mężczyzna, który podszedł i przysłuchiwał się rozmowie. – Potrzeba państwu świadka? Jestem do państwa dyspozycji.

Stanął obok Elżbiety. Urzędnik zmierzył go zimnym spojrzeniem.

– Ma pan dokumenty?

– Oczywiście! – Mężczyzna powolnym ruchem sięgnął do kieszeni i rzucił na stół legitymację. Urzędnik otworzył ją, zerwał się i wypalił:

– Heil Hitler, Herr Obersturmbannfuhrer!

– Heil Hitler! - odparł obersturmbannfuhrer niedbale. – A teraz skończcie już wreszcie z tą komedią, zrozumiano? Jakim prawem odnosicie się w ten sposób do żołnierzy?

– Tak jest, Herr Obersturmbannfuhrer! Proszę, zechce pan łaskawie podpisać.

Graeber spostrzegł, że jego drugim świadkiem został obersturmbannfuhrer SS Hildebrandt. Pierwszym był saper Klotz. Hildebrandt uścisnął rękę Elżbiecie i Graeberowi, a następnie Klotzowi i jego żonie. Urzędnik wydobył teraz spoza lin, które wyglądały jak stryczki, dwa egzemplarze książki Hitlera Mein Kampf.

– To dar państwa – oświadczył kwaśno, patrząc za Hildebrandtem. – Jest w cywilu, więc skąd mogłem wiedzieć!

Kierując się ku wyjściu przeszli obok skórzanego kozła i drążków.

– Kiedy musisz wracać? – spytał Graeber sapera.

– Jutro. – Klotz mrugnął. – Już od dawna chcieliśmy to zrobić. Po co darować coś państwu? A jeśli dostanę w czapę, to Maria przynajmniej będzie zabezpieczona. Prawda?

– Chyba tak.

Klotz odpiął tornister.

– Pomogłeś mi, kolego. Mam tu dobrą kiełbasę serdelową. Niech wam będzie na zdrowie! Nic nie gadaj, jestem rolnikiem i nie brak mi tego. Właściwie chciałem ją dać urzędnikowi stanu cywilnego. Wyobraź sobie, temu bydlakowi!

– Tego bym nie robił w żadnym wypadku! – Graeber wziął kiełbasę. – W zamian za to przyjmij ode mnie tę książkę. Nie mam przy sobie innego prezentu dla ciebie.

– Ależ, kolego, przecież ja dostałem taką samą.

– Nic nie szkodzi, będziesz miał teraz dwie. Jedną możesz dać żonie.

Klotz oglądał egzemplarz Mein Kampf.

– Ładna oprawa. Doprawdy nie chcesz jej zatrzymać?

– Niepotrzebna mi. Mam w domu oprawną w skórę ze srebrnymi okuciami.

– To co innego. A więc wszystkiego dobrego!

– Nawzajem!

Graeber dogonił Elżbietę.

– Nic nie powiedziałem Bindingowi, żeby nie mieć go za świadka. Nie chciałem, aby obok naszych figurowało nazwisko jakiegoś kreisleitera. Zamiast tego złapaliśmy obersturmbannfuhrera SS. Tak się kończą dobre zamiary.

Elżbieta wybuchnęła śmiechem.

– Za to biblię ruchu hitlerowskiego wymieniłeś na kiełbasę serdelową. To się wyrównuje.

Przecięli Marktplatz. Cokół pomnika, z którego pozostały już tylko nogi Bismarcka, został ponownie ustawiony. Nad kościołem Marii Panny krążyły gołębie.

“Właściwie powinienem być bardzo szczęśliwy" – pomyślał Graeber patrząc na Elżbietę; ale nie odczuwał tego tak silnie, jak oczekiwał.

Leżeli na leśnej polanie za miastem. Między drzewami zwisał fioletowy opar. Na skraju lasu kwitły prymulki i fiołki. Powiał lekki wietrzyk. Elżbieta usiadła nagle.

– Co to jest tam w głębi? Wygląda jak zaczarowany las. A może ja śnię? Drzewa obwieszone są srebrem. Ty też to widzisz?

Graeber skinął głową.

– Wygląda jak włosy anielskie.

– Co to jest?

– Staniol. Albo bardzo cienkie aluminium pocięte w wąskie paski. Podobne do srebrnego papieru, w który opakowuje się czekoladę.

– Tak. Cały las jest tym obwieszony! Skąd się to wzięło?

– Lotnicy zrzucają je całymi pęczkami. Zagłusza to odbiór radiowy. Przypuszczam, że w ten sposób nie można już ustalić pozycji samolotów. Coś w tym rodzaju. Gdy pocięte paski staniolu powoli spływają w dół, przerywają lub zagłuszają odbiór radiowy.

– Szkoda – powiedziała Elżbieta. – Wygląda to zupełnie jak las przystrojonych świątecznie choinek. A tymczasem to także jest wojna. Myślałam, że raz wreszcie jej umknęliśmy.