Выбрать главу

– Pani Kleinert? – spytał.

Odpowiedział mu głośny szloch. Kobieta podniosła się i wyszła na dwór z na poły zawalonej kuchni.

– Biedny pan! Był taki dobry!

– Co mu się stało? Raniony?

– Nie żyje. Zabity, panie Graeber. A przecież tak bardzo kochał życie!

– Nie żyje?

– Tak. Nie można tego pojąć, prawda?

Graeber skinął głową. Śmierci nigdy nie można pojąć, nawet jeśli się widzi ją tak często.

– Jak to się stało? – spytał.

– Zszedł do piwnicy. Ale piwnica nie wytrzymała.

– Była zbyt słaba na ciężkie bomby. Dlaczego nie poszedł do schronu na Seidelplatz? To przecież kilka minut stąd.

– Myślał, że nic się nie stanie. A poza tym… – pani Kleinert zawahała się. – Była tu pewna pani.

– Co? Już w południe?

– Jeszcze wciąż tu była. Od ubiegłego wieczoru. Wysoka blondynka. Pan kreisleiter lubił wysokie blondynki. Właśnie podawałam im do stołu kurę, gdy rozpoczął się nalot.

– Czy ta pani też została zabita?

– Tak. Oni nawet nie byli jeszcze ubrani, pan Binding był w piżamie, a ta pani w cienkim jedwabnym szlafroku. Tak ich znaleziono. Nic już na to nie mogłam poradzić. Że też przytrafiło mu się to w piżamie, a nie w mundurze!

– Nie wiem, czy tak nie było dla niego lepiej, jeśli już miał umrzeć – powiedział Graeber. – To się stało po obiedzie?

– Tak. Po bardzo sutym. Z winem i jego ulubionym deserem, szarlotką z kremem.

– No, widzi pani, pani Kleinert. Więc to była cudowna śmierć. Ja też chciałbym tak umrzeć, gdy nadejdzie mój czas. Z tego powodu doprawdy nie powinna pani płakać.

– Ale za wcześnie go to spotkało.

– Sądzę, że zawsze jest za wcześnie. Nawet jeśli się ma dziewięćdziesiąt lat. Kiedy będzie pogrzeb?

– Pojutrze o dziewiątej. Już jest w trumnie. Chce go pan zobaczyć?

– Gdzie leży?

– Tutaj. W piwnicy z zapasami, bo tam chłodno. Trumnę już zamknięto. Ta część domu nie jest tak uszkodzona. Tylko front został zupełnie zniszczony.

Przez kuchnię przeszli do piwnicy. Skorupy zmieciono do kąta na kupkę. Czuć było rozlanym winem i konfiturami. Pośrodku, na ziemi, stała brązowa trumna. Wokół, na półkach, widać było poprzewracane i porozrzucane słoje z kompotami i konserwami.

– Skąd pani tak szybko zdobyła trumnę? – spytał Graeber.

– Partia się o nią wystarała.

– Czy wyprowadzenie zwłok nastąpi stąd?

– Tak. Pojutrze o dziewiątej.

– Przyjdę.

– Nasz pan na pewno się ucieszy.

Graeber spojrzał na panią Kleinert.

– W zaświatach – dodała. – Zawsze pana bardzo cenił.

– Właściwie dlaczego?

– Mówił, że pan jest jedynym, który nigdy nic od niego nie chciał. I dlatego, że pan przez cały czas był na froncie.

Graeber stał chwilę przed trumną. Czuł tylko jakiś niejasny żal i wstydził się wobec tej płaczącej kobiety, że nic więcej nie odczuwa.

– Co pani teraz zrobi z tym wszystkim? – zapytał obrzucając wzrokiem półki.

Pani Kleinert ożywiła się.

– Niech pan weźmie, ile pan potrzebuje, panie Graeber. Potem wszystko i tak przejdzie w obce ręce.

– Niech pani to zatrzyma dla siebie. Przecież większość konserw sama pani zrobiła.

– Dla siebie odstawiłam już coś niecoś. Tak dużo nie potrzebuję. Niech pan weźmie, co pan chce, panie Graeber. Ci z partii, którzy tu byli, i tak już wybałuszali ślepia. Lepiej, żeby za dużo nie znaleźli. Bo jeszcze pomyślą, że pan kreisleiter gromadził zapasy.

– Tak to wygląda.

– No właśnie. Kiedy tamci znów przyjdą, wszystko wpadnie w obce ręce. A pan był przecież prawdziwym przyjacielem pana Bindinga. Panu na pewno użyczyłby więcej niż innym.

– Czy on nie ma rodziny?

– Ma ojca. Ale pan wie, jak oni ze sobą żyli. Dla niego i tak dosyć zostanie. W drugiej piwnicy ocalało jeszcze trochę butelek. Niech pan weźmie, co pan potrzebuje.

Pobiegła wzdłuż półek wybierając puszki. Ustawiła je na trumnie i chciała iść po następne, zorientowała się jednak, zdjęła wszystko z trumny i zaniosła do kuchni.

– Chwileczkę, pani Kleinert – powiedział Graeber. – Jeśli już mam coś brać, to wybierajmy rozsądnie. – Popatrzył na puszki. – Na przykład holenderskich szparagów nie potrzeba. Sardynki w oliwie mogą zostać, zawekowana golonka również.

– Słusznie. Już zupełnie straciłam głowę.

Ustawiła cały stos na krześle w kuchni.

– O wiele za dużo – powiedział Graeber. – Jak się z tym wszystkim zabiorę?

– Niech pan przyjdzie dwa lub trzy razy. Dlaczego ma to wpaść w obce ręce, panie Graeber? Pan jest żołnierzem, ma pan więc do tego większe prawo niż ci hitlerowcy, którzy siedzą tutaj na ciepłych posadkach!

“To prawda – pomyślał Graeber. – Elżbieta i Józef, i Pohlmann mają takie samo prawo; byłbym osłem, gdybym z tego nie skorzystał. Alfonsowi już i tak nic nie zaszkodzi ani nie pomoże". Dopiero później, gdy oddalił się od ruin domu, przyszło mu na myśl, iż właściwie przypadkowi jedynie zawdzięcza, że nie mieszkał u Alfonsa i nie został z nim pogrzebany.

Otworzył mu Józef.

– Ależ szybko! – powiedział Graeber.

– Widziałem pana – Józef wskazał mały otwór w drzwiach. – Niedawno go wyborowałem. Bardzo praktyczne.

Graeber położył paczkę na stole.

– Byłem w kościele Św. Katarzyny. Zakrystian powiedział, że możemy tam przenocować. Dziękuję panu za radę.

– Czy mówił pan z młodym zakrystianem?

– Nie, ze starym.

– Stary jest dobry. Przez tydzień pozwolił mi mieszkać w kościele w przebraniu swego pomocnika. Potem przeprowadzono nagłą rewizję. Ukryłem się w organach i w ten sposób ocalałem. Zadenuncjował mnie młody zakrystian. To antysemita; religijny antysemita. Coś takiego również istnieje. Ponieważ przed dwoma tysiącami lat zabiliśmy Chrystusa.

Graeber otworzył paczkę, potem wyjął z kieszeni puszki sardynek i śledzi. Józef przyglądał się temu spokojnie. Twarz jego nie zmieniła wyrazu.

– Istny skarb – powiedział.

– Podzielimy się.

– Ma pan aż tyle?

– Jak pan widzi. Odziedziczyłem to po pewnym kreisleiterze. Czy to panu robi jakąś różnicę?

– Wprost przeciwnie, dodaje swoistego pieprzyku. Tak dobrze zna pan kreisleiterów, że dostaje pan od nich podobne prezenty?

– Tak, tego dobrze znałem. Był człowiekiem nieszkodliwym i dobrodusznym.

Józef nic nie odpowiedział.

– Nie wierzy pan, że można być człowiekiem dobrodusznym i kreisleiterem równocześnie?

– A pan wierzy?

– To może się zdarzyć. Jeśli ktoś jest pozbawiony charakteru albo tchórzliwy lub słaby i tylko dlatego współpracuje.

– Czy w ten sposób zostaje się kreisleiterem?

– I to jest możliwe.

– Dziwne – powiedział Józef z uśmiechem – na ogół uważa się, że morderca musi być zawsze i wszędzie mordercą – niczym więcej. A wystarczy przecież, jeśli będzie nim tylko od czasu do czasu i tylko w małej cząstce swej istoty, aby spowodował straszliwe nieszczęścia. Prawda?

– Tak – odparł Graeber. – Hiena zawsze pozostanie hieną. Człowiek jest bardziej skomplikowany.

Józef skinął głową.

– Bywają komendanci obozów koncentracyjnych posiadający poczucie humoru i esesowscy strażnicy, którzy w swoim gronie są dobroduszni i koleżeńscy. Bywają też zwolennicy obozów, którzy dostrzegają w nich tak zwane dobre strony, a nie zwracają uwagi na okropności lub też traktują je jako przejściową jedynie i twardą konieczność. Ludzie o elastycznym sumieniu.

– I ci, którzy się boją.

– I ci, którzy się boją – przyświadczył Józef grzecznie.