Выбрать главу

Stephen Baxter

Czasopodobna nieskończoność

Dla Jessiki Bourg

1

Flitter wzbił się z okupowanej Ziemi niczym kamień wyrzucony z błękitnej misy. Niewielki, jasnobłyszczący, cylindryczny pojazd piął się w górę. obracając się wolno wokół własnej osi.

Jasofta Parza wezwano na-orbitę, na spotkanie z qaxańskim gubernatorem Ziemi. Parz przetrząsał umysł pożłobiony koleinami przyzwyczajeń przez lata służby w dyplomacji, starając się dociec powodu tego wezwania. Niewątpliwie musiało mieć jakiś związek z pojawieniem się tego przeklętego tunelu czasoprzestrzennego — to poruszyło qaxów niczym kij wetknięty w mrowisko.

Ale dlaczego wezwali go właśnie teraz? Co się zmieniło?

Wraz ze zwiększaniem się odległości od powierzchni planety rósł i lęk Parza.

Siedząc samotnie w sterowanym przez automaty flitterze, Parz wodził wzrokiem za modrymi smugami ziemskiego blasku, przeciskającymi się przez nieduże iluminatory i przecinającymi pachnące kurzem powietrze kabiny. Jak zawsze promienna niewinność planety zapierała mu dech w piersi. Dwa wieki qaxańskiej okupacji nie pozostawiły wielu widocznych blizn na powierzchni Ziemi — w rzeczy samej było ich znacznie mniej niż tych zadanych przez ludzi podczas powolnej, pokonywanej na ślepo drogi ku cywilizacji technicznej. A jednak widok zarządzanych przez qaxów ferm planktonu otaczających zieloną wstążką kontury wszystkich kontynentów budził w nim nieprzyjemne uczucia, podobnie jak szkliste, połyskliwe równiny o nieregularnych kształtach na lądzie, stanowiące pamiątki po krótkiej i pozbawionej sławy walce ludzkości przeciw qaxom.

Który to już raz Parz przyglądał się z kosmosu tym zwierciadlanym krajobrazom? Setny, tysięczny? Za każdym razem usiłował przypomnieć sobie pierwsze młodzieńcze reakcje na widok pozostałości po zniszczonych miastach. Ów oczyszczający, palący gniew. Zawzięte postanowienie, by, w przeciwieństwie do innych, nie zgadzać się na kompromisy. Owszem, stanie się częścią systemu — nawet zrobi karierę w znienawidzonej służbie dyplomatycznej, kolaboranckim ogniwie między ludźmi a qaxami. Lecz jego prawdziwym celem było znalezienie sposobu na przywrócenie swemu ludowi godności.

No i, cóż też stało się z tymi szczytnymi planami?, zapytał sam siebie Jasoft. Gdzie się podziały po latach niepewnego stąpania po grząskim gruncie? Parz starał się zanalizować swe obrosłe martwiczą tkanką uczucia. Czasami zastanawiał się, czy w ogóle potrafił jeszcze coś szczerze odczuwać. Nawet blizny spalonych miast postrzegał jakby z oddalenia, a które teraz stanowiły jedynie wygodny wyzwalacz nostalgii za młodością.

Oczywiście, gdyby miał na to ochotę, mógłby do woli winić qaxów nawet i za sam proces starzenia. Czyż qaxowie nie zniszczyli ludzkiej bazy technologicznej desenektyzacji w pierwszych miesiącach okupacji?

Czasami Parz zastanawiał się, jakie by to było uczucie, być zdesenektyzowanym. Co znaczyłaby nostalgia dla kogoś wiecznie młodego?

Miękki dźwięk wypełnił wnętrze flittera, uprzedzając Parza, że do połączenia z flotą splinów pozostało niecałe pięć minut. Parz rozsiadł się wygodniej w fotelu i zamknął oczy, wzdychając cicho, gdy częściowo żywe oparcie dopasowało się do krzywizny jego kręgosłupa, uciskając i szturchając obolałe mięśnie grzbietu; oparł kościste, poznaczone plamami wątrobowymi palce na teczce spoczywającej przed nim na niewielkim stoliku. Usiłował skupić swe myśli na oczekującym go spotkaniu z gubernatorem.

Miało to być trudne spotkanie — ale czy jakiekolwiek było łatwe? Stojące przed Parzem wyzwanie polegało na znalezieniu sposobu na rozproszenie obaw gubernatora, na przekonaniu go, by wskutek tego incydentu z tunelem nie przedsięwziął żadnych radykalnych kroków, nie zaostrzył raz jeszcze okupacyjnego prawa.

Jakby na sygnał niewidocznego reżysera, przed oczami Parza zamajaczył szeroki na milę gubernatorski statek flagowy, sprowadzając flittera do rozmiarów karła i zaćmiewając Ziemię. Ambasador odruchowo zadrżał na widok przytłaczającej masy splina. Statek flagowy miał z grubsza sferyczną postać, pozbawioną insygniów i oznaczeń ozdabiających niegdyś ludzkie okręty sprzed kilku stuleci. Kadłub utworzony był nie z metalu czy plastiku, lecz z pomarszczonej, skórzastej powłoki, przy wodzącej na myśl grubą skórę starego, zaprawionego w setce pojedynków słonia. Kadłub upstrzony był szerokimi na jardy otworami, wielkimi pępkami, w których podejrzliwie migotały czujniki i elementy uzbrojenia. W jednej z dziur otworzyło się oko, w denerwujący sposób przeszywając Parza swym spojrzeniem. Oko stanowiło połyskliwą kulę o średnicy trzech jardów i nieprzyjemnie ludzkim wyglądzie — jeszcze jeden dowód potęgi zbieżnej ewolucji. Parz odwrócił się od niego, niemalże z poczuciem winy. Podobnie jak pozostałe organy splina, oko zostało utwardzone, by przetrwać trudne warunki podróży kosmicznej włącznie z bolesnymi, zmiennymi perspektywami superprzestrzeni — i zmodyfikowane, by móc sprostać potrzebom pasażerów pojazdu. Lecz Parz wiedział, że sam splin pozostawał rozumną, czującą istotą, i teraz zastanawiał się, jak znaczna część tego ciężkiego spojrzenia powodowana była świadomością splina, jaka zaś wtórnym zainteresowaniem jego pasażerów.

Przysunął twarz bliżej szyby. Ponad cielistym horyzontem splina błękitny, przeszywająco bolesny skrawek Ziemi rysował się lukiem w czerni kosmosu. Stary człowiek poczuł się tak, jakby stalowy kabel przyciągał jego serce ku tamtemu niedostępnemu fragmentowi ojczystej planety. Ponad błękitnym łukiem dostrzegł kolejny statek, zmniejszony odległością do rozmiarów jego pięści. To okręt wojenny, którego cielisty kadłub najeżony był platformami z broni — większość z nich wymierzona była złowróżbnie w Parza, jak gdyby prowokując go, by spróbował coś uczynić. Groźna potęga długiego na milę pancernika rozbawiła Parza. Pomachał splinowi kościstą pięścią i pokazał mu język.

Za tym okrętem dostrzegł następny statek, drobną, różowobrązową kropkę, zbyt odległą dla jego wzroku — i tak wspomaganego rogówkowymi i siatkówkowymi implantami zwiększającymi kontrastowość obrazu — by mógł rozróżnić jakiekolwiek szczegóły. Dalej zaś zauważył kolejnego, toczącego się przez kosmos splina. Niczym księżyce flota okrążała Ziemię, panując nad nią bez cienia wysiłku.

Parz był jednym z zaledwie garstki ludzi, którym zezwolono na opuszczenie powierzchni planety od chwili ustanowienia qaxańskich praw okupacyjnych, jednym z jeszcze mniej licznej grupy, która znalazła się w bezpośredniej bliskości któregokolwiek z segmentów qaxańskiej floty.

Ludzie po raz pierwszy oderwali się od swej ojczystej planety dwa i pół tysiąca lat wcześniej, przepełnieni optymizmem, ekspansywni i pełni nadziei… tak przynajmniej postrzegał tamte czasy Jasoft. Potem nadszedł pierwszy kontakt z pozaziemską formą życia — grupowymi umysłami znanymi jako squeemowie — i ta nadzieja zgasła.

Ludzie zostali rozbici. Rozpoczęła się pierwsza okupacja Ziemi.

Lecz władza squeemów została obalona. Ludzie ponownie zaczęli podróżować poza Ziemią.

Wtedy na ziemski pojazd natknęli się qaxowie.

Początkowo zanosiło się na miesiąc miodowy. Ustanowiono zasady wymiany handlowej z qaxami, negocjowano kwestię wymiany kulturalnej.

Nie trwało to długo.

Gdy tylko qaxowie przekonali się, jak słaba i naiwna jest ludzka cywilizacja, do akcji wkroczyły splińskie okręty wojenne.

Niemniej jednak, ów krótkotrwały okres pierwszego kontaktu dostarczył ludzkości najwięcej informacji potrzebnych dla zrozumienia qaxów i opanowanego przez nich sektora kosmosu. Na przykład dowiedziano się, że używane przez qaxów splińskie statki były potomkami olbrzymich, oceanicznych stworzeń o giętkich kończynach, które niegdyś przemierzały głębie jakiegoś oceanu. Spliny odkryły sekret podróży międzyplanetarnych i przez całe tysiąclecia wędrowały wśród gwiazd. Potem, być może i przed milionem lat, podjęły strategiczną decyzję.