Выбрать главу

Qax przerwał na chwilę. Potem rzekł:

— Jeśli nieprawidłowe funkcjonowanie twego ciała jest dla ciebie przeszkodą, możemy później powrócić do tej rozmowy.

— Miejmy to już za sobą — odpowiedział Parz. — Po piętnastu stuleciach drugi wylot tunelu powraca do Układu Słonecznego. Holuje go „Cauchy”. staroświecki frachtowiec ludzkiej konstrukcji. Zakładamy, że zjawiska relatywistyczne umożliwiły istotom ludzkim z okresu jego startu przetrwanie na jego pokładzie.

— Dlaczego powraca?

— Ponieważ na tym polegała jego misja. Proszę spojrzeć — Parz przekazał do konsoli kolejną porcję danych. — Mieli powrócić mniej więcej w obecnym okresie i oto są.

— Być może, skoro bliźniaczy, stacjonarny czworościan został zniszczony, złącze tunelowe nie będzie funkcjonować. Dlatego powinniśmy potraktować tę — wizytę z gwiazd — jako nic groźnego. Jaka jest twoja ocena?

— Być może masz rację.

— Jak moglibyśmy się mylić?

— Ponieważ pierwotnym przeznaczeniem Projektu Złącze nie było umożliwienie podróży w przestrzeni… lecz w czasie. Nie jestem fizykiem, lecz wątpię, by zniszczenie drugiego wylotu wpłynęło na jego działanie.

Ekran minikompa Parza wypełniało teraz proste zdjęcie tetraedralnej konstrukcji, powiększone do granic możliwości teleskopu, przez który zostało wykonane. Obraz był ostry, lecz pozbawiony szczegółów.

— Sugerujesz, że możemy mieć do czynienia z funkcjonującą maszyną czasu? — zapytał gubernator. — Z korytarzem, tunelem przez czas, który łączy nasz świat z ludzkością sprzed piętnastu wieków?

— Tak. To możliwe — Parz nie odrywał wzroku od obrazu, usiłując dostrzec szczegóły w fasetach czworościanu. Czy to możliwe, by za tymi płaszczyznami zdeformowanej przestrzeni znajdował się Układ Słoneczny wolny od dominacji qaxów układ zamieszkany przez wolnych, dzielnych, nieśmiertelnych ludzi, śmiałych na tyle, by skonstruować projekt tak zuchwały jak Złącze? Ze wszystkich sił usiłował spojrzeć przez ziarniste piksele w przeszłość. Lecz w zdjęciu wykonanym z dużej odległości brakowało danych i wkrótce jego stare oczy zamgliły się i rozbolały mimo całego sztucznego wspomagania.

Qax zamilkł.

Na ekranie wciąż widniał ten sam nieruchomy obraz. Parz opadł na fotel, zamykając bolące oczy. Gierki gubernatora zaczynały go nużyć. Kiedy nadejdzie odpowiedni a chwila, sam wyjawi, co mu leży na sercu.

Przygnębieniem napawała go znikoma ilość informacji o qaxach uzyskana podczas okupacji: nawet ludzcy ambasadorowie, tacy jak Parz, trzymani byli na dystans. A jednak Parz wykorzystywał swe przelotne kontakty z qaxami, by wychwytywać strzępy informacji, wiedzy, wskazówki dotyczące ich natury, dopasowując je do obrazu zachowanego z lepszej przeszłości.

Podobnie jak inni ludzie. Parz nigdy nie widział qaxa na własne oczy. Podejrzewał, że byli pokaźnych rozmiarów w przeciwnym razie po co wykorzystywaliby splińskie frachtowce do podróżowania w kosmosie? — lecz, tak czy owak, najbardziej fascynowała go nie ich fizyczna postać, lecz umysły, powodujące nimi motywacje. Z czasem nabrał przekonania, że jedynie poznając swego wroga — spoglądając na wszechświat z perspektywy qaxańskiego umysłu — ludzkość może żywić nadzieję na zrzucenie ciężkiego jarzma okupacji.

Zaczął podejrzewać na przykład, że qaxańska rasa złożona była ze względnie niedużej liczby osobników być może nie większej niż kilka tysięcy. Na pewno daleko im było do miliardów, niegdyś składających się na ludzkość, w czasach poprzedzających opracowanie technologii desenektyzacyjnej. I był też przekonany, że nadzór nad Ziemią sprawuje zaledwie trzech czy czterech qaxów, orbitujących w przytulnych wnętrznościach swych splińskich frachtowców.

Ta hipoteza pociągała oczywiście za sobą wiele wniosków.

Qaxowie byli zapewnię nieśmiertelni — niewątpliwie istniały dowody na to. że jeden i ten sam gubernator rządził Ziemią od pierwszego dnia okupacji. Przy tak niewielkiej i stabilnej populacji, dysponując przy tym nieskończoną ilością czasu, każdy qax niewątpliwie musiał dogłębnie poznać resztę członków swego gatunku.

Być może aż za dobrze.

Parz wyobrażał sobie ciągnące się stuleciami rywalizacje pomiędzy nimi. Podstępne posunięcia, manewry, politykierstwo… i handel. W tak nielicznej i zintegrowanej społeczności na pewno nie było mowy o jakiejkolwiek instytucji formalnie egzekwującej normy postępowania. Jak więc osiągnąć powszechną zgodę dla przestrzegania prawa? Jak tworzyć prawa, które nie byłyby postrzegane jako ograniczenia wolności jednostki?

Istniały wszakże naturalne prawa rządzące wszystkimi społeczeństwami. Parz, pogrążając się w zamyśleniu przechodzącym w drzemkę, pokiwał głową. To było logiczne. Qaxowie musieli działać niczym niezależne korporacje w warunkach uczciwej konkurencji. Unosili się w oceanie czystej informacji o działaniach i zamierzeniach pozostałych, a coś na kształt porządku wymuszane było na nich przez same prawa gospodarki. Tak. Parz czuł, że jego teoria jest słuszna. Qaxowie byli urodzonymi kupcami. Musiało tak być. I handel stanowił ich naturalny sposób działania w kontaktach z innymi gatunkami, kiedy już zaczęli rozprzestrzeniać się poza macierzystą planetą.

Chyba że, jak w przypadku ludzkości, inne perspektywy, prostsze i obiecujące, pojawiały się na horyzoncie…

Parz nie wierzył — w przeciwieństwie do wielu analityków — by qaxowie byli społecznością z natury militarystyczną. Przy tak niedużej liczbie osobników nie mogli nawet wytworzyć samej idei filozofii wojny. Nie mogli postrzegać żołnierzy swej rasy jako mięsa armatniego, z góry przeznaczonego na stracenie, jako odnawialnych zasobów, hodowanych albo zużywanych zgodnie z potrzebami aktualnego konfliktu. Zabójstwo qaxa stanowić musiało niewyobrażalną zbrodnię.

Nie, qaxowie nie byli wojowniczą rasą. Pokonali ludzi i zajęli Ziemię tylko dlatego, że było to dziecinnie łatwe.

Oczywiście pogląd taki nie należał do szczególnie popularnych i Parz zachował go dla siebie.

— Ambasadorze Jasofcie Parz.

Ostry, kobiecy głos gubernatora brutalnie wyrwał go z zamyślenia. Czyżby naprawdę zasnął? Potarł oczy i wyprostował się — i zaraz skrzywił się, gdy uaktywniły się nowe ogniska bólu w jego plecach.

— Tak, gubernatorze, słucham.

— Sprowadziłem cię tutaj, by przedyskutować nowe wydarzenia.

Parz zmusił się do szerokiego otwarcia oczu i skupił uwagę na spoczywającym przed nim minikompie. Nareszcie, pomyślał. Widniał na nim zbliżający się czworościan Złącza, obraz, tak jak poprzednie, pozbawiony był szczegółów, pojedyncze piksele miały wielkość opuszki palca.

— To nagranie? Dlaczego mi to pokazujesz? Jest gorszej jakości niż dane, które mam ze sobą.

— Obserwuj.

Parz, wzdychając, rozsiadł się jak najwygodniej. Żywe krzesło ze współczuciem masowało mu plecy i nogi.

Minęło kilka minut. Na ekranie niezmiennie widniał czworościan zawieszony na skraju przestrzeni międzygwiezdnej.

Nagle coś wdarło się gwałtownie w kadr z prawej strony ekranu, rozmazana plama, strumień pikseli, który wbił się w samo serce czworościanu i zniknął.

Parz, zapominając o obolałym grzbiecie, wyprostował się i powtórnie wywołał sekwencję na ekranie minikompa, klatka po klatce. Niemożliwością było uchwycenie jakichkolwiek szczegółów, lecz jej znaczenie było oczywiste.

— Mój Boże — wyszeptał. — To statek, zgadza się?

— Tak — potwierdził gubernator. — Ludzki statek.

Qax przesłał mu kolejne raporty, strzępy dokładniejszych danych.

Statek, zakamuflowany jakimś cudem, wystrzelił z powierzchni Ziemi. W parę sekund przeszedł w superprzestrzeń, zanim orbitująca flota zdążyła zareagować.