Выбрать главу

– Mama mówiła – powiedziałam – że w wigilię Wielkiego Piątku dzwony nagle ulatują po kryjomu z dzwonnic kościelnych i lecą na czarodziejskich skrzydłach do Rzymu.

Jeannot przytaknął z miną cynicznego niedowierzania niezwykłą u małego dzieciaka.

– Rzędem ustawiają się dzwony przed papieżem w mitrze w złocie i bieli i z pozłacanym pastorałem. Duże dzwony i maleńkie dzwoneczki, clochettes i ciężkie bourdons, i carńllons, i kuranty, i do-si-do-mi soi, wszy &tkie czekają niecierpliwie na błogosławieństwo.

Ona, moja matka, miała zasoby takiej dziecięcej wiedzy. Oczy jej jaśniały z zachwytu dla tych absurdów. Wszystkie opowieści ją urzekały – o Jezusie, Esterze i o Ali Babie i raz po raz przerabiała je z samodziału folkloru we wspaniałą tkaninę wiary. Były uleczenia kryształem i podróże gwiezdne, porwania przez istoty pozaziemskie i spontaniczne samospalenia. W to wszystko moja matka wierzyła, czy też udawała, że wierzy.

– 1 papież je błogosławił, każdy dzwon długo w noc, a tysiące dzwonnic we Francji, pustych i cichych, oczekuje na ich powrót, aż do rana w Wielką Niedzielę.

Ja, córka mojej matki, z oczami szeroko otwartymi słuchałam jej uroczych apokryfów na kanwie opowieści o Mitrze, Baldurze Pięknym, Ozyrysie i Quetza'.coatlu, pradawnym meksykańskim bogu, przeplatanych baśniami o latających czekoladach, latających dywanach i Potrójnej Bogini, i o kryształowej jaskini Aladyne pełnej dziwów, i o innej jaskini, w której Jezus zmartwychwstał po trzech dniach. Amen, abrakadabra, amen.

– A błogosławieństwa papieża zmieniają się w czekoladki we wszystkich kształtach i wszelkiego rodzaju, dzwony obracają się do góry wnętrzem, żeby zabrać te czekoladki ze sobą. I poprzez ciemność nocy lecąz powrotem, a kiedy dolatują do wież i dzwonnic w Wielką Niedzielę, znów się obracają sercami do dołu i zaczynają kołysać, żeby wydzwaniać swoją radość…

Dzwony Paryża, Rzymu, Kolonii, Pragi. Poranne dzwony, żałobne dzwony, wydzwaniające na przestrzeni lat naszej tułaczki z mamą, dzwony wielkanocne, nawet w pamięci takie głośne, że aż uszy bolą.

– A te czekoladki wylatują nad pola i miasteczka. Spadają jak z nieba, kiedy dzwony dzwonią. Niektóre uderzają w ziemię i rozlatują się na kawałki. Ale dzieci robią gniazdka, wieszają je wysoko na drzewach, żeby do nich "Wpadały jajka i kury, i króliki czekoladowe pralinki, i quimauves z migdałami…

Jeannot odwrócił się do mnie, ożywiony, uśmiechając się coraz szerzej.

– Fajne!

– To jest historyczne wytłumaczenie, dlaczego dostaje się czekoladę na Wielkanoc.

Z czcią nieomal i zarazem ostro, bo z nagłą pewnością, powiedział:

– Niech pani to zrobi! Proszę, niech pani to zrobi. Odwracam się, żeby obtoczyć trufle w kakao.

– Co mam zrobić?

– To! Tę historię wielkanocną. Byłoby tak fajnie… z dzwonami i papieżem, i wszystkim… i mógłby być festiwal czekolady… przez cały tydzień… moglibyśmy mieć gniazdka… i szukać wielkanocnych jajek… i… – Urwał, w podnieceniu ciągnąc mnie władczo za rękaw. – Madame Rocher… błagam panią…

Zza niego Anouk patrzyła na mnie uważnie. Kilkanaście upaćkanych czekoladą twarzy w tle nieśmiało, błagalnie porusza ustami.

Grand Festival du Chocolat. Rozważam ten pomysł. Zanim zakwitną bzy. Zawsze robię dla Anouk gniazdko z jajkiem i jej imieniem napisanym srebrzystym lukrem. Mógłby to być nasz własny karnawał, uczczenie faktu, że akceptujemy to miejsce na świecie. Pomysł dla mnie nienowy, ale usłyszeć o nim od obcego dziecka znaczy prawie tyle, co dotknąć jego realności.

– Będą nam potrzebne plakaty. – Udawałam, że się waham.

– My je zrobimy – Anouk zaproponowała entuzjastycznie.

– I flagi… dekoracje…

– I czekoladowy Jezus na krzyżu…

– Papież z białej czekolady?

– Czekoladowe baranki…

– I może być konkurs toczenia jajek… polowanie na skarb…

– Wszystkich zaprosimy, będzie…

– Fajnie!

– Tak, fajnie!

Śmiejąc się uniosłam rękę, żeby się uciszyli. Mój gest zaznaczyła arabeska z pyłu kakao w powietrzu.

– Zróbcie plakaty – powiedziałam – a resztę zostawcie mnie.

Anouk rzuciła mi się na szyję. Pachniała solą i wodą deszczową, miedzianym oparem ziemi i przemokłą roślinnością. Jej splątane włosy były kolczaste od kropel deszczu.

– Chodźcie do mojego pokoju! – wrzasnęła mi w ucho. – Mogą, prawda, że mogą, maman, powiedz, że mogą. Ja mam papier, kredki…

– Mogą – powiedziałam.

W godzinę później szybę wystawową zdobił duży plakat – projekt Anouk wykonany przez Jeannota. Zielone trochę drżące duże litery głoszą:

Grand Festival du Chocolat!

W La Celeste Praline Początek w Niedzielę Wielkanocną

Wszystkich zapraszamy!!! Kupujcie zaraz, póki są zapasy!!!

Wokół tego tekstu skaczą różne fantastyczne stworzenia. Jest postać w szacie i w wysokiej koronie, zapewne papież. Wycinanki w kształcie dzwonów, przyklejone grubą warstwą kleju, sterczą u jego stóp. Wszystkie te dzwony się uśmiechają.

Przez prawie całe dzisiejsze popołudnie hartuję nową Partię couverture i urządzam wystawę. PulcHne podłoże z zielonej bibułki to trawa. Papierowe kwiatki – żonkile i stokrotki, wkład Anouk, przypinam do framugi okna.

Nagromadzone, pokryte zielenią puszki po kakao tworzą poszarpane góry. Sztywny celofan spowija je jak pokrywa lodowa. W dole wije się rzeka z niebieskiej jedwabnej wstęgi, na której stoi kępa łodzi mieszkalnych. Poniżej ustawiam pochód figurek czekoladowych: kotów, psów, królików, niektórych z oczami z rodzynków, z różowymi uszami z marcepanu, z ogonkami z laseczek lukrecji i z kwiatkami z cukru w pyskach… No i są myszy. Na każdej nadającej się powierzchni myszy. Zbiegają z górskich zboczy, gnieżdżą się w kątach, są nawet w łodziach. Myszy z różowych i białych kokosanek, myszy czekoladowe w różnych kolorach i myszy pstre, myszy najrozmaitsze, pożył-kowane masą truflową i kremem marsschino i myszy lekko pozłacane. Króluje nad nimi zaklinacz, wspaniały w czer-wono-żółtym stroju, trzyma flet z cukru jęczmiennego w jednej ręce, kapelusz w drugiej. Mam setki foremek, rozmaitej wielkości gliniane na kamee i na czekoladki z likierem, cienkie z plastiku na jajka i figurki. Mogę też zrobić wyraziste twarze. Nakładam twarz na wydrążoną powłokę, dodaję włosy i wszelkie szczegóły za pomocą cieniutkich lejków, a potem zrobione oddzielnie korpusy i kończyny połączyć drucikami i roztopioną czekoladą… Mały kamuflaż – czerwona peleryna z marcepanu, tunika, kapelusz też z marcepanu, na kapeluszu długie pióra sięgające do obutych stóp. Mój zaklinacz rudowłosy, chociaż ubrany kolorowo, jest trochę podobny do Roux.

Nie mogę się powstrzymać: ta wystawa już dostatecznie przyciąga wzrok, a przecież nie mogę się oprzeć pokusie, żeby ją opromienić, zamykając oczy, rozzłocić całość blaskiem zaproszenia. Urojony napis błyska jak latarnia morska. Przyjdźcie do mnie. Chcę dawać, sprzedawać ludziom radość, to na pewno nie szkodzi. Zdaję sobie sprawę, że moje zaproszenie chyba jest reakcją na wrogość Caroline do ludzi z rzeki, ale w tej radosnej chwili nie widzę w tym nic złego. Odkąd z nim rozmawiałam, chcę, żeby przyszli. Widuję ich od czasu do czasu i nadal wydają się podejrzliwi, przyczajeni, jak miejskie lisy gotowe chapnąć pożywienie, niedające jednak do siebie podejść. Najczęściej widuję Roux, ich ambasadora, kiedy niesie skrzynki albo plastikowe torby pełne artykułów spożywczych – rzadziej Zezette, tę chudą dziewczynę o przeciętej brwi. Wczoraj wieczorem dwoje dzieci usiłowało sprzedawać lawendę przed kościołem, dopóki Reynaud ich nie przegonił. Próbowałam je przywołać, ale były zbyt ostrożne, skośnymi oczami popatrzyły na mnie spode łba i popędziły do Les Marauds.

Byłam tak pochłonięta swoimi planami i urządzaniem wystawy, że zatraciłam poczucie czasu. Anouk zrobiła dla przyjaciół kanapki w kuchni, a potem znów pobiegła z nimi nad rzekę. Nastawiłam radio i śpiewałam przy pracy, starannie układając piramidy czekolady. Czarodziejska góra otwiera się, odsłania na pół widoczny szereg oszałamiających bogactw; wielobarwne sterty kryształków cukru, owoce glace, słodycze iskrzące się jak klejnoty. Towar na sprzedaż mieści się za osłoniętymi przed światłem, ukrytymi półkami. Muszę już wkrótce zabrać się do zachwalania specjałów wielkanocnych, gdyż przewiduję wzmożony ruch. Dobrze, że mam miejsce na skład w chłodnej suterenie. I muszę już zamawiać bombonierki, wstążki, celofan, ozdoby.