Выбрать главу

Nic dziwnego, że był taki rozluźniony podczas negocjacji, skoro niczego nie ryzykował!

Niezwłocznie zadzwoniłem do jego biura, ale sekretarka poinformowała mnie uprzejmie, że pan Burkle jest nieosiągalny. Zadzwoniłem jeszcze trzy razy, ale wciąż słyszałem to samo. Postanowiłem odezwać się do Kena Abdallaha.

— Wiem, że próbujesz skontaktować się z Ronem — powiedział Ken z beztroską kalifornijską manierą, jak gdyby właśnie wrócił z plaży. — W czym ci mogę pomóc?

— Posłuchaj, Ken. Właśnie dostałem umowę, z której wynika, że Ron tak naprawdę nie inwestuje pieniędzy w fundusz, a tylko oferuje pomoc w ich zdobyciu. Nie tak się umawialiśmy — wyjaśniłem zwięźle.

— Bill, byłem przy tym i Ron przystał właśnie na takie warunki — odparł Ken znacznie ostrzejszym tonem. Już nie mówił jak wyluzowany chłopak z Kalifornii.

— Ale co będzie, jeśli nie uda mu się zdobyć tych pieniędzy?

— To proste. Jego pięćdziesiąt procent wraca do ciebie.

Czy ci faceci zdawali sobie sprawę, w co się bawią? Burkle mógł zyskać prawo do połowy udziałów w moim funduszu w zamian za to, że zadzwoni do kilku osób i zdoła pozyskać od nich pieniądze. A jeśli nie znajdzie czasu, by chwycić za telefon, albo jeśli jego przyjaciele nie zechcą inwestować, ja zostanę w pustym biurze w Moskwie.

Ken słyszał, że jestem poirytowany, ale nie chciał, żebym się wycofał, gdyż wtedy straciłby swoją dolę.

— Posłuchaj, Bill, nie masz o co się martwić. Ron jest jednym z najbardziej obrotnych finansistów w tym kraju. Jeżeli mówi, że zdobędzie dwadzieścia pięć milionów, to tak się stanie. Robił dużo większe interesy z zamkniętymi oczami. Po prostu wrzuć na luz. Wszystko dobrze się ułoży. Jestem tego pewien.

Ja wcale nie byłem tego pewien. Ale zgodziłem się przemyśleć całą sprawę. Być może usłyszałem to, co tak bardzo chciałem usłyszeć, i dlatego wbiłem sobie do głowy, że Burkle zgodził się zainwestować 25 milionów. Jakkolwiek do tego doszło, sprawa przybrała nieprzyjemny obrót. Powinienem był od razu zerwać umowę, ale nie miałem innych możliwości, a czas płynął nieubłaganie. Okazja, która nadarzała się w Rosji, nie mogła trwać wiecznie. Wiedziałem, że kiedy rosyjski rynek zacznie zwyżkować, umknie mi coś, co wydaje się jedyną w życiu szansą na zdobycie fortuny.

To Edmond Safra, a nie Burkle, był tak naprawdę człowiekiem, z którym chciałem współpracować, więc postanowiłem spróbować ostatniego podejścia. Nie mogłem skontaktować się z nim bezpośrednio, więc odszukałem Beny’ego, który akurat przebywał w Antwerpii. Odebrał telefon po pierwszym sygnale.

— Cześć, Beny, mówi Bill. Wybacz, że nie odzywałem się przez jakiś czas, ale przez wzgląd na uprzejmość chciałem cię powiadomić, że zdecydowałem się zawrzeć układ z Ronem Burkle’em, żeby założyć fundusz w Rosji.

Beny milczał przez chwilę. Obaj wiedzieliśmy, że nie zadzwoniłem z uprzejmości.

— Co takiego? Kto to jest Burkle?

— To amerykański miliarder w branży supermarketów.

— Wydawało mi się, że potrzebujesz kogoś, kto ma doświadczenie w zarządzaniu aktywami. Czy ten Burkle się na tym zna?

— Nie wiem, ale tobie i Safrze najwyraźniej przeszło zainteresowanie moją propozycją.

Beny znów zamilkł.

— Zaczekaj, Bill — powiedział wreszcie. — Nie przeszło nam. Nie rób nic, dopóki się do ciebie nie odezwę. W tej chwili dzwonię do Edmonda.

Rozłączyłem się i zacząłem przechadzać się po domu tam i z powrotem w nerwowym oczekiwaniu. Godzinę później rozległ się dzwonek telefonu.

— Właśnie rozmawiałem z Edmondem — oznajmił Beny. — Jest gotów wejść z tobą w ten układ.

— Naprawdę? Jesteś pewien? Tak po prostu?

— Tak, Bill. Właśnie mi to powiedział. Zaproponował, że pojutrze przyleci do ciebie z Genewy jeden z jego pełnomocników, Sandy Koifman. Ja też się wybiorę do Londynu i od razu sfinalizujemy sprawę.

Taka była psychika typowego miliardera. Gdybym nie miał konkurencyjnej oferty, Safra nie kiwnąłby palcem. Ale kiedy na horyzoncie pojawił się inny kontrahent, Safra nie mógł się oprzeć.

Dwa dni później o 11 udałem się na spotkanie z Benym i Sandym w wytwornej pięciopiętrowej kamienicy przy Berkeley Square, która należała do Safry. Sandy był wysokim mężczyzną około czterdziestki o smagłej cerze i śródziemnomorskich rysach twarzy. Ten były pilot myśliwca w Izraelskich Siłach Powietrznych słynął ze śmiałych posunięć na rynkach finansowych oraz upodobania do ferrari, a także ze swojej roztropności, która pozwalała mu chronić Safrę przed problemami. Poczułem, że Sandy taksuje mnie badawczym spojrzeniem. Lubił przemaglować każdego, zanim przystąpił do jakichkolwiek interesów, ale teraz Safra kazał mu dobić targu, więc do tego się ograniczył.

Propozycja była prosta i uczciwa — Edmond Safra i Beny Steinmetz zainwestują 25 milionów dolarów w mój fundusz i tym samym zapewnią mi kapitał początkowy na rozruch spółki. Bank Safry będzie przeprowadzał transakcje, kontrolował wartość aktywów i zajmował się wszystkimi dokumentami. Co najważniejsze, jeżeli się spiszę, Safra poleci mnie wszystkim swoim klientom, do których należeli członkowie najzamożniejszych i najbardziej wpływowych rodów świata. W zamian Safra ma prawo do połowy zysków i daje część swojej doli Beny’emu za to, że nas ze sobą poznał. Nie było nad czym się zastanawiać i z miejsca na wszystko się zgodziłem.

Kontrakt ten sprawiał mi szczególną satysfakcję, gdyż Safra słynął z tego, że robił interesy wyłącznie z ludźmi, których on i jego rodzina znają od pokoleń. Był to z jego strony bezprecedensowy gest, że zgodził się na transakcję z nieznanym kontrahentem. Nie miałem pojęcia, dlaczego zrobił ten wyjątek, ale nie zamierzałem podawać w wątpliwość tego szczęśliwego splotu wydarzeń. Sandy zdawał się czytać w moich myślach, bo kiedy zaakceptowałem warunki umowy, powiedział:

— Gratuluję, Bill. Wiem, że Edmond jest tym bardzo podekscytowany, ale ja będę cię bacznie obserwował.

Tydzień później otrzymałem umowę od prawników Safry. W przeciwieństwie do umowy Burkle’a miała ona dokładnie taką treść, jakiej się spodziewałem, i wkrótce potem ją podpisaliśmy. Kiedy powiadomiłem Burkle’a, że nie wchodzę z nim w interesy, wściekł się, obrzucił mnie przekleństwami i zagroził pozwem. Skończyło się na pogróżkach, ale przynajmniej poznałem w końcu jego prawdziwe oblicze, z którego słynął.

Teraz byłem gotowy do działania. Przez ostatnie miesiące przed końcem roku dopinałem wszystko na ostatni guzik, przygotowując się na przeprowadzkę do Moskwy. Tylko że do Moskwy nie wyjeżdżałem sam, gdyż poznałem dziewczynę.

Miała na imię Sabrina i spotkaliśmy się pół roku wcześniej na hucznej imprezie w Camden Town. Była piękną ciemnowłosą Żydówką z północno-zachodniej części Londynu, niepodobną do wszystkich, jakie dotychczas znałem. Pod jej miłą powierzchownością kryła się mieszanka żarliwej determinacji i subtelnej wrażliwości, której nie potrafiłem się oprzeć. Została sierotą w momencie narodzin i adoptowała ją jakaś biedna rodzina ze wschodniego Londynu, ale jakoś udało się jej opuścić East End, pozbyć się cockneyowskiego akcentu i dostać rolę w operze mydlanej. Tamtej nocy, gdy się poznaliśmy, razem wyszliśmy z przyjęcia i pojechaliśmy prosto do niej. Od tamtej pory byliśmy nierozłączni. Po dwóch tygodniach dałem jej klucze do mojego domu, a dzień później, kiedy wróciłem z joggingu, zastałem w holu dwie duże walizki. Zamieszkaliśmy razem, choć nigdy wcześniej żadne z nas nawet o tym nie wspominało. W innych okolicznościach ostudziłoby to mój zapał, ale byłem tak oczarowany Sabriną, że mogłaby zrobić wszystko, a ja nie miałbym nic przeciwko temu.