Выбрать главу

Dowiedziawszy się o Ziuganowie, skwapliwie przyjąłem zaproszenie. W najbliższy wtorek polecieliśmy do Zurychu, gdzie wsiedliśmy w pociąg do Davos. Chociaż Davos uchodzi za ekskluzywny kurort, z zaskoczeniem odkryłem, że wcale nie olśniewa luksusem. Miasto ma bardzo praktyczny, wręcz przemysłowy układ i należy do najbardziej zaludnionych w Alpach Szwajcarskich, a duże i funkcjonalne bloki mieszkalne przywodzą raczej na myśl budownictwo komunalne aniżeli coś, czego oczekiwałoby się po modnym ośrodku narciarskim.

Marc i ja zameldowaliśmy się w Beau Sejour. Recepcjonista nie krył rozbawienia na widok dwóch dorosłych mężczyzn, którzy wynajmują pokój z jednym łóżkiem, ale nie zawracaliśmy sobie tym głowy. Udaliśmy się na górę i rozpakowaliśmy bagaże. Marc zajął łóżko, a ja ulokowałem się na podłodze.

Wszystko to wydawało się komiczne. Byliśmy totalnymi intruzami. Nie zostaliśmy zaproszeni, nie uiściliśmy wpisowego i nie mieliśmy przepustek, które umożliwiały wstęp do centrum konferencyjnego. Ale wszystko to nie miało znaczenia, ponieważ wydarzenie, które nas interesowało, miało się rozegrać w hotelu Sunstar, gdzie spotykali się wszyscy Rosjanie.

Zostawiliśmy swoje rzeczy w pokoju, po czym udaliśmy się do Sunstar i obeszliśmy hol. Kręcili się tam Rosjanie różnej maści i kalibru. Od razu spostrzegłem znajomego biznesmena, Borysa Fiodorowa, prezesa małej firmy brokerskiej z Moskwy, który w latach 1993–1994 pełnił funkcję ministra finansów w rosyjskim rządzie. Był korpulentny, miał krótkie brązowe włosy i pucołowate policzki, a zza okularów w prostokątnych ramkach spoglądały podobne do paciorków świdrujące oczy. Fiodorow roztaczał wokół siebie aurę wyniosłości, co było o tyle niedorzeczne, że nie przekroczył nawet czterdziestki. Kiedy Marc i ja podeszliśmy do stolika, przy którym pił kawę, spojrzał na nas z protekcjonalną miną i zapytał po angielsku:

— Co wy tu robicie?

Poczułem się jak w szkole. Może kiedyś Fiodorow pełnił urząd ministra finansów, ale teraz był tylko drobnym moskiewskim brokerem.

— Mam dwadzieścia pięć milionów dolarów do zainwestowania w Rosji — oświadczyłem od niechcenia. — Ale zanim je zainwestuję, muszę się dowiedzieć, jakie są szanse Jelcyna na zwycięstwo w wyborach. Oto co tutaj robię.

W chwili gdy wypowiedziałem słowa „dwadzieścia pięć milionów dolarów”, postawa Fiodorowa zmieniła się całkowicie.

— Proszę, Bill, proszę, przysiądź się. Kim jest twój kolega?

Przedstawiłem Marca i zajęliśmy miejsca przy stoliku.

— Nie martw się o wybory, Bill — niemal natychmiast oznajmił Fiodorow. — Jelcyn wygra bez dwóch zdań.

— Skąd ta pewność? — zapytał Marc. — Ma zaledwie sześć procent poparcia.

Fiodorow uniósł rękę i wykonał zamaszysty gest skierowanym w stronę holu palcem.

— Oni tego dopilnują.

Spojrzałem we wskazanym kierunku i rozpoznałem trzech mężczyzn. Byli to Borys Bieriezowski, Władimir Gusiński i Anatolij Czubajs. Wszyscy trzej stali w kącie, pośród tłoczącego się tłumu. Bieriezowski i Gusiński należeli do najbardziej osławionych rosyjskich oligarchów. Obaj pojawili się znikąd i tratując każdego, kto stanął im na drodze, pięli się na szczyt, by zostać właścicielami wartych miliardy banków, stacji telewizyjnych oraz wielkich zakładów przemysłowych. Z kolei Czubajs był jednym z najbardziej przebiegłych politycznych graczy. To on opracował reformy ekonomiczne Jelcyna, do których należał również nieszczęsny program masowej prywatyzacji. W styczniu 1996 roku zrezygnował ze stanowiska w rządzie, by skupić się całkowicie na ratowaniu słabnącej pozycji Jelcyna w wyborach prezydenckich.

Wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale obserwując tę scenę, która rozegrała się w holu hotelu Sunstar, byłem naocznym świadkiem niesławnego „Paktu z diabłem”, kiedy to oligarchowie postanowili zaangażować całe swoje zaplecze medialne i środki finansowe w walkę o reelekcję Jelcyna. W zamian mogli przejąć niemal za darmo wszystko to, co zostało z niesprywatyzowanych rosyjskich spółek.

Gdy Marc i ja przechadzaliśmy się po holu, inni oligarchowie i pomniejsi bogacze, z którymi rozmawialiśmy, zgodnie powtarzali opinię Fiodorowa o zwycięstwie Jelcyna. Niewykluczone, że wszyscy mieli rację, ale równie dobrze mogli tylko prognozować taki rozwój wypadków, na jakim im zależało. Rosyjscy miliarderzy nigdy nie należeli do najbardziej wiarygodnych ludzi na świecie, a Jelcynowi dużo jeszcze brakowało do uzyskania 51 procent poparcia, które gwarantowały mu prezydenturę.

Pomyślałem, że o wiele rozsądniej będzie poznać intencje kandydata zajmującego czołową pozycję w zmaganiach, niż słuchać mrzonek powtarzanych przez ludzi, którzy mogli stracić wszystko, gdyby Jelcyn przegrał. Przyjechałem tam właśnie po to, żeby wybadać Ziuganowa i sposobność ku temu miała się nadarzyć podczas kolacji zorganizowanej przez Marca.

Wieczorem 26 stycznia wszedłem do zatłoczonej jadalni w hotelu Flüela. Był to jeden z dwóch pięciogwiazdkowych hoteli w Davos i Marc dokonał nie lada wyczynu, zamawiając tam salę. Zorganizowany przez niego bankiet okazał się najgłośniejszym wydarzeniem tego wieczoru.

Stoły tworzyły wielki kwadrat, po którego zewnętrznej stronie stały krzesła. Przyglądałem się gościom, kiedy wchodzili i zajmowali miejsca. Nigdy w życiu nie widziałem tylu znakomitości zgromadzonych z jednym miejscu — byli tam między innymi George Soros; Heinrich von Pieter, dyrektor generalny Siemensa; Jack Welch, dyrektor generalny General Electric, i Percy Barnevik, dyrektor generalny Asea Brown Boveri. W sumie zebrało się tam dwudziestu kilku miliarderów i dyrektorów oraz Marc i ja. Włożyłem swój najlepszy garnitur, by nie odstawać od reszty, wiedziałem jednak, że jako jedyny z obecnych będę tej nocy spał na podłodze.

Kilka minut po tym, jak wszyscy zasiedli przy stole, do sali dostojnym krokiem wszedł Ziuganow w asyście tłumacza oraz dwóch ochroniarzy i zajął honorowe miejsce. Marc z brzękiem trącił kieliszek czubkiem noża i wstał.

— Bardzo wam wszystkim dziękuję, że jesteście z nami tego wieczoru. Mam wielki zaszczyt wyprawić tę kolację na cześć Giennadija Ziuganowa, przywódcy Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej i kandydata na prezydenta — powiedział i zawiesił głos. Ziuganow już miał wstać, by również wygłosić toast, lecz wtedy Marc dodał z ożywieniem: — Chciałbym także podziękować mojemu przyjacielowi, Billowi Browderowi, który pomógł mi wszystko zorganizować. — Marc skierował w moją stronę otwartą dłoń. — Bill?

Podniosłem się z krzesła i stojąc na ugiętych nogach, zdawkowo skinąłem ręką, po czym usiadłem z powrotem. Czułem się potwornie zawstydzony. Był to ze strony Marca miły gest, że wyraził uznanie dla mojej osoby, lecz w tamtym momencie miałem ochotę zapaść się pod ziemię.

Gdy wszyscy skończyli główne danie, Ziuganow wstał i wygłosił przemówienie, którego treść dotarła do nas za pośrednictwem tłumacza. Plątał się bezładnie, poruszając najróżniejsze pozbawione znaczenia tematy, aż w końcu oświadczył: