Rozdział 13
Prawnicy, spluwy i kasa
Opracowaliśmy złożony z trzech etapów plan, który miał prowadzić do stopniowego zwiększania nacisków wywieranych na Potanina.
Pierwszy etap polegał na ujawnieniu emisji dodatkowych akcji przed zachodnimi kontrahentami Potanina. Jako zarządzający wielomiliardowym kapitałem oligarcha prowadził on wiele interesów, które nie były bezpośrednio związane ze spółką Sidanco. Należały do nich inwestycje prowadzone do spółki z takimi ludźmi jak George Soros oraz takie formy działalności jak fundacja Uniwersytetu Harvarda albo fundusz emerytalny dla pracowników gigantycznej amerykańskiej korporacji Weyerhaeuser.
Edmond i ja rozdzieliliśmy między siebie listę zadań i odbyliśmy wiele rozmów telefonicznych. Po długich naradach zdecydowaliśmy wysłać im zwyczajną prezentację przygotowaną w PowerPoincie, która opisywała szczegółowo planowaną emisję akcji grożącą rozwodnieniem kapitału. Nasze przesłanie było proste — oto jak Potanin chce nas wykiwać. Jeżeli go nie powstrzymacie, możecie być następni.
Większość tych ludzi skontaktowała się później z Potaninem, by narzekać na jego decyzję. Nie poznałem treści ich rozmów, ale wyobrażałem sobie, jak napominają go, że planowana emisja narazi na szwank wartość ich wspólnych inwestycji i że powinien zaprzestać motywowanych tylko własną korzyścią działań w stosunku do nas.
Czekaliśmy na reakcję Potanina, licząc, że może się wycofa. Niestety, przeliczyliśmy się. Wszystko, co robił, przybrało tylko na sile. Prawdopodobnie oligarcha myślał: Kim jest ten gnojek z Chicago? Poświęciłem mnóstwo czasu i wysiłku na pielęgnowanie tych układów, a teraz ten facet chce zszargać moje dobre imię! Jak w ogóle mogło do tego dojść?
To było dobre pytanie. Ilekroć zagraniczni inwestorzy w Rosji padali ofiarą takich grabieży, odbywali burzliwe narady za zamkniętymi drzwiami, próbując znaleźć jakiś sposób, by się bronić — podobnie jak my. Ale potem ich prawnicy i doradcy zwracali uwagę na fakt, że podejmowanie walki jest niebezpieczne i skazane na niepowodzenie — podobnie jak z początku uczynił Edmond — i po całej tej buńczucznej gadaninie inwestorzy podwijali ogon pod siebie i umykali cichaczem.
Ale w tym wypadku było inaczej. Nie byłem pracownikiem wielkiego banku inwestycyjnego ani jakiejś spółki z pięćsetki magazynu „Fortune”. Byłem szefem własnego funduszu inwestycyjnego. Potanin nie umiał zrozumieć, że nie puszczę mu tego płazem i nie poddam się bez walki.
Kolejną osobą, która tego nie rozumiała, była Sabrina. Znała moje zamiary, które od początku jej się nie spodobały. Opowiedziałem jej o wszystkim tego samego wieczoru, kiedy zadzwoniłem do Edmonda, a wtedy wpadła w histerię.
— Bill, jak możesz nam to robić?! — krzyknęła do słuchawki.
— Kochanie, muszę tak postąpić. Nie mogę pozwolić, żeby uszło im to bezkarnie.
— Jak możesz tak mówić? Jak możesz być takim egoistą? Jesteś mężem i ojcem. Ci ludzie cię zabiją!
— Mam nadzieję, że nie. Ale poczuwam się do odpowiedzialności wobec ludzi, którzy powierzyli mi swoje pieniądze. Wpakowałem ich w te tarapaty, więc teraz muszę ich wyciągnąć.
— Ale kogo oni obchodzą? Ty masz rodzinę. Nie rozumiem, dlaczego nie możesz znaleźć sobie normalnej pracy w Londynie jak wszyscy nasi znajomi!
Sabrina miała rację, mówiąc o rodzinie, ale byłem tak rozgniewany i oburzony zagraniem Potanina, że nie docierały do mnie jej argumenty.
Utknęliśmy w całkowitym impasie, ale tak czy inaczej nie mogłem ciągle przejmować się Sabriną. Zacząłem tę wojnę i musiałem prowadzić ją dalej.
Niestety pierwszy etap planu się nie powiódł. Mimo to zwróciliśmy na siebie uwagę oligarchy. Wpuściłem do wody kilka kropel krwi i pod koniec tygodnia zjawił się rekin Potanina, Borys Jordan.
Potanin musiał porządnie nagadać mu do słuchu, bo kiedy Borys zadzwonił do mnie, był roztrzęsiony i kipiał ze złości.
— Bill, co ty, do cholery, wyprawiasz? — wyjąkał. — Dlaczego kontaktujesz się z naszymi inwestorami?
— Czy Leonid nie powiedział ci o naszym spotkaniu? — odparłem, siląc się na maksymalny spokój.
— Powiedział, ale myślałem, że wszystko do ciebie dotarło.
Ciągnąłem tę rozgrywkę, modląc się, by mój głos nie zaczął drżeć.
— A co miało dotrzeć?
— Bill, ty chyba nie rozumiesz, że nie przestrzegasz zasad!
Zerknąłem w stronę jednego z masywnych ochroniarzy, który stał pod drzwiami mojego gabinetu. Wystraszony czy nie, puściłem tę przestrogę mimo uszu i postanowiłem podjąć walkę z tymi ludźmi.
— Borysie, jeśli uważasz, że nie przestrzegam zasad, zaczekaj tylko na mój kolejny ruch — powiedziałem ze spokojem, który nawet mnie samego wprawił w zdumienie, i nie czekając na odpowiedź, rozłączyłem się. Czułem, że emocje zaraz mnie rozsadzą.
Potem przystąpiliśmy do drugiego etapu, który polegał na upublicznieniu całej sprawy.
Zachodni dziennikarze stanowili trzon moskiewskiej społeczności imigrantów i wielu z nich poznałem, niektórych nawet całkiem dobrze. Należała do nich Chrystia Freeland, dyrektorka moskiewskiego oddziału „Financial Timesa”. Była kilka lat młodszą ode mnie atrakcyjną brunetką i miała niewiele ponad metr pięćdziesiąt wzrostu. Nikt jednak nawet nie uznałby jej za niską, taki miała w sobie zapał i braki w posturze nadrabiała swoim podejściem do życia. W kontaktach z różnymi ludźmi Chrystia dawała wyraźnie do zrozumienia, jak bardzo zależy jej na informacjach dotyczących oligarchów, ale nie udawało się jej znaleźć nikogo, kto byłby na tyle odważny — bądź głupi, w zależności od punktu widzenia — aby udzielić jej oficjalnego wywiadu. Aż do tej pory.
Zadzwoniłem do niej i umówiliśmy się na spotkanie w mojej ulubionej moskiewskiej restauracji Semiramis specjalizującej się w kuchni bliskowschodniej. Kiedy złożyliśmy zamówienie, Chrystia wyjęła z torebki mały czarny dyktafon i położyła go na środku stolika. Nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z dziennikarzami i cała procedura była dla mnie czymś nowym, więc od razu zacząłem opowiadać. Kelner przyniósł humus i baba ghanoush, a Chrystia co jakiś czas zapisywała coś w notesie, kiedy mówiłem pomiędzy kolejnymi kęsami. Potem na stół wjechały kebaby z jagnięciny, tymczasem ja dalej snułem swoją opowieść, a ona słuchała. W końcu dotarłem do finału. Chrystia milczała, co było deprymujące, i zacząłem się obawiać, że być może moja historia nie spełniła jej oczekiwań. Kiedy podano nam herbatę miętową i bakławę, zapytałem:
— No i co o tym sądzisz?
Starałem się nie wiercić na krześle w nerwowym oczekiwaniu, kiedy dziennikarka ujęła w dłonie pozłacaną szklankę z herbatą i uniosła wzrok.
— Bill, to jest bomba. Od dawna czekałam na coś takiego.
Dzień później Chrystia zadzwoniła do Potanina, by poznać jego wersję, on zaś zareagował w typowo rosyjskim stylu.
W normalnych okolicznościach byłoby oczywiste, że nadszedł moment, w którym powinien ustąpić. Potanin zarabiał miliardy dolarów na niedawnej korzystnej transakcji z BP. Czemu miałby ryzykować tak wiele, żeby tylko odebrać nam tych kilka procent udziałów? Ale to nie były normalne okoliczności. To była Rosja i tutaj o wiele bardziej liczyło się to, żeby nie okazać słabości.
Całe to zajście utwierdzało mnie w przekonaniu, że rosyjska kultura biznesu jest najbliższa stosunkom panującym na więziennym spacerniaku. W więzieniu jedyne, co masz, to twoja reputacja. Na taką pozycję musisz ciężko pracować i nie tak łatwo z niej zrezygnujesz. Kiedy ktoś zmierza w twoją stronę, żeby ci się dobrać do skóry, nie możesz stać bezczynnie. Musisz go zabić, zanim on zabije ciebie. Jeżeli tego nie zrobisz, a uda ci się przeżyć atak, wszyscy uznają cię za słabeusza i zanim się obejrzysz, stracisz cały szacunek i zostaniesz czyjąś dziwką. Taka jest kalkulacja, którą każdy oligarcha i każdy polityk w Rosji przeprowadza codziennie.