Zadzwoniłem do szefa zespołu prawników Safry w Nowym Jorku.
— Wysłałeś Sandy’ego do Moskwy na pertraktacje z Potaninem? — zapytałem.
Na linii zapadło niezręczne milczenie. Miałem się o tym nie dowiedzieć i mój rozmówca był zakłopotany.
— Wybacz, Bill, ale to dla ciebie za wysokie progi — rzekł w końcu, kiedy zebrał się w sobie. — To jest poważny interes, w którym chodzi o wielkie pieniądze. Myślę, że będzie najlepiej, jeśli pozwolisz nam się tym zająć.
Byłbym skłonny się z nim zgodzić, gdyby to wszystko działo się w Nowym Jorku, gdzie funkcjonowały sądy, a sześćdziesięciodwuletni specjalista od prawa giełdowego mógł więcej od trzydziestotrzyletniego dyrektora funduszu inwestycyjnego — ale tu była Rosja, gdzie obowiązywały inne zasady.
— Z całym szacunkiem, nie masz pojęcia, co się tutaj dzieje — odparłem. — Jeżeli okażesz przed tymi ludźmi choć odrobinę słabości, nasi inwestorzy stracą wszystko, a cała wina spadnie na ciebie.
Nie dawałem za wygraną i poprosiłem go o trochę czasu, żebym przynajmniej mógł się przekonać, do czego doprowadzą moje posunięcia. Opierał się, ale powiedział, że musi uzgodnić to z Safrą. Zadzwonił do mnie jeszcze tego samego popołudnia.
— Edmond daje ci jeszcze dziesięć dni — oznajmił ponuro. — Potem, jeżeli nic się nie zmieni, przejmujemy sprawę.
Następnego dnia zadzwoniłem do Wasiliewa, aby się dowiedzieć, w jakim punkcie znajduje się śledztwo, ale jego sekretarka powiedziała mi, że jest niedostępny. Skontaktowałem się z kilkoma prawnikami i zapytałem, czy mogą oszacować, ile czasu potrzebuje FKPWiG na podjęcie decyzji. Żaden z nich nie miał pojęcia.
Dni mijały jeden po drugim. Szef prawników Safry dzwonił do mnie codziennie. Sytuacja wyglądała nieciekawie.
— Posłuchaj, Bill, obiecaliśmy ci dziesięć dni, ale nic się nie dzieje — powiedział szóstego dnia. — W poniedziałek Sandy poleci z powrotem do Moskwy, żeby spotkać się z Potaninem. Doceniamy wszystko, co zrobiłeś, ale to nie przyniosło efektów.
Nigdy nie czułem się tak podle jak tego wieczoru, kiedy wróciłem do domu. Nie dość, że wykiwali mnie Rosjanie, to jeszcze wspólnik stracił do mnie zaufanie. Przewidywałem, że jeśli nam się poszczęści, to przypuszczalnie zdołamy zatrzymać 10 albo 20 procent tego, co zagarnie Potanin, i najprawdopodobniej będzie to koniec mojej współpracy z Safrą. Praktycznie rzecz biorąc, oznaczało to również koniec Hermitage Capital.
Następnego dnia, wchodząc do biura, zamierzałem chociaż zapanować nad nieuchronną katastrofą. Ale nie musiałem tego robić. Bez żadnego uprzedzenia przyszedł faks z odbitką pierwszej strony „Financial Timesa”. Nagłówek głosił: „Organy nadzoru odwołują emisję akcji Sidanco”. Wasiliew udaremnił emisję akcji, która groziła efektem rozwodnienia kapitału.
Na to czekałem.
Wygrałem. Przybłęda z Chicago pokonał rosyjskiego oligarchę na jego własnym boisku. Edmund Safra zadzwonił, żeby mi pogratulować. Nawet szef jego prawników niechętnie przyznał, że miałem rację.
Kiedy całe przedsięwzięcie zostało odgórnie wstrzymane, Potanin się wycofał. Jego reakcja była w każdym calu tak samo przepojona rosyjskim duchem, jak pierwotna chęć pogrążenia mnie — kiedy pieniądze znikły ze stołu, nie było o co się szarpać.
Starłem się z oligarchą na więziennym spacerniaku i zapracowałem sobie na szacunek. Co więcej, nauczyłem się walczyć z Rosjanami, którzy nie byli tak niezwyciężeni, za jakich chcieli uchodzić.
Rozdział 14
Przerwane wakacje w Villa d’Este
Po zwycięstwie nad Potaninem wszystko zaczęło się układać po mojej myśli. W 1997 roku Hermitage Capital został uznany za najlepiej prosperujący fundusz na świecie i jego wartość wzrosła przez ostatni rok o kolejne 235 procent, a licząc od momentu założenia o 718 procent. Kapitał, którym zarządzaliśmy, z początkowych 25 milionów rozrósł się do ponad miliarda dolarów. „New York Times”, „Business Week”, „Financial Times” oraz magazyn „Time” zgodnie okrzyknęły mnie cudownym dzieckiem nowoczesnej finansjery. Moi klienci prześcigali się wzajemnie, zapraszając mnie na swoje jachty w południowej Francji, a gdziekolwiek się pojawiałem, podejmowano mnie wystawnie. Wszystko to było niebywale ekscytujące, a spotykało mnie, trzydziestotrzylatka, który działał w tej branży od zaledwie dwóch lat.
Patrząc z perspektywy czasu, myślę, że powinienem był zachować trochę więcej ostrożności. Każdy z tych sukcesów dostarczał powodu do świętowania, ale wszystkie razem wzięte stanowiły bardzo wyraźną zapowiedź odwrócenia trendu. Mój umysł to pojmował, ale w głębi ducha pragnąłem, aby takie błogie życie trwało w nieskończoność. Dlatego wciąż inwestowałem cały kapitał funduszu, żywiąc przekonanie, że wszystko pozostanie tak jak dawniej.
Inni, w szczególności Edmond Safra, nie podzielali mojego optymizmu.
Safra zadzwonił do mnie na początku kwietnia 1998 roku.
— Bill, niepokoi mnie to wszystko, co się dzieje w Azji — powiedział. — Czy nie powinniśmy sprzedawać swoich udziałów.
Miał na myśli azjatycki kryzys ekonomiczny, który rozpoczął się latem 1997 roku i doprowadził Tajlandię, Indonezję, Malezję i Koreę Południową do inflacji, spadku wartości akcji i poważnego zastoju rynku.
— Myślę, że powinniśmy trzymać się twardo i przeczekać tę burzę. Rosji nic nie grozi, Edmondzie.
— Skąd ta pewność, Bill? Już raz mocno oberwaliśmy.
Jego obawy były uzasadnione. W styczniu 1998 roku fundusz stracił 25 procent swojej wartości, ale do kwietnia zdołał odzyskać połowę utraconego kapitału i byłem przekonany, że z powrotem pniemy się w górę.
— Rynek przechodzi teraz okres zawirowań. Kiedy sytuacja się uspokoi, wszystko odzyskamy.
— Powiedz mi, dlaczego tak myślisz? — zapytał z powątpiewaniem.
— Ponieważ obawa, że Rosja stoi nad przepaścią, jest niczym innym, jak tylko obawą. Opiera się na przeczuciach i nie ma żadnych realnych podstaw.
— Co masz na myśli?
— Cóż, po pierwsze, Rosji nie łączy z Azją zbyt wiele interesów. Po drugie, Rosja nie konkuruje z Azją. I po trzecie, Azjaci nie inwestują w Rosji. Po prostu nie wyobrażam sobie, w jaki sposób tamtejsze problemy mogłyby przenieść się tutaj.
Edmond zastanawiał się przez chwilę, zanim odpowiedział.
— Mam nadzieję, że się nie mylisz.
Ja też miałem taką nadzieję.
Niestety, jak się okazało, popełniłem straszliwy błąd.
Całkowicie przeoczyłem fakt, że świat jest jednym wielkim morzem płynności finansowej. Jeżeli w jednym miejscu fala się cofnie, zjawisko to powtarza się wszędzie. Gdy wielcy inwestorzy zaczęli tracić pieniądze w Azji, zaczęli wycofywać ze wszystkich swoich portfeli na całym świecie narażone na ryzyko udziały, a akcje rosyjskich spółek znajdowały się na szczycie tej listy.
Taka sytuacja postawiła rosyjski rząd w obliczu poważnego zagrożenia. W ciągu ostatnich kilku lat Rosja, która zmagała się z ogromnym deficytem budżetowym w sektorze usług publicznych, zaciągnęła pożyczkę w wysokości 40 miliardów dolarów, emitując trzymiesięczne bony skarbowe. Oznaczało to, że aby utrzymać się na powierzchni, rząd musiał co trzy miesiące uzyskać 40 miliardów dolarów ze sprzedaży nowych obligacji, aby wypłacić tę kwotę za poprzednie obligacje, których termin wykupu mijał. Dodatkowo, żeby przyciągnąć nabywców, rząd musiał wypłacać odsetki przekraczające 30 procent, przez co próg zadłużenia stawał się wciąż coraz wyższy.