W sprzyjających okolicznościach można by uznać taką strategię finansową za niezbyt rozsądną, ale w niesprzyjających okolicznościach stawała się zwykłym samobójstwem.
Jedynym, co mogło teraz ocalić Rosję, był Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Wiosną 1998 roku wszyscy brokerzy w Moskwie i ich klienci mówili o interwencji MFW.
Co ciekawe, rosyjski rząd nie podzielał naszych obaw. Nie wiedziałem, czy była to arogancja, czy głupota, ale Kreml strugał ważniaka przed MFW, zamiast paść na kolana i błagać o pomoc. W połowie maja Larry Summers, przyszły zastępca sekretarza Departamentu Skarbu Stanów Zjednoczonych, przyleciał do Rosji, aby zdecydować, co jego kraj może zaradzić na sytuację, która groziła poważnym kryzysem. Ponieważ Stany Zjednoczone były najpotężniejszym z członków Międzynarodowego Funduszu Walutowego, opinia Summersa miała decydujący wpływ na rozwój wypadków. Chociaż każdy zachodni polityk zdawał sobie sprawę, że Summers to najbardziej wpływowy z graczy w świecie finansów, kiedy rosyjski premier, Siergiej Kirijenko, dowiedział się, że jest on zaledwie zastępcą sekretarza, poczuł się urażony i nie zgodził się go przyjąć. Kilka dni później, 23 maja 1998 roku, przebywająca w Rosji delegacja MFW, która miała negocjować warunki udzielenia pomocy w wysokości 20 miliardów dolarów, natrafiła na podobne przeszkody i zrezygnowała z rozmów. Zarówno Summers, jak i przedstawiciele MFW wyjechali z Rosji, nie dokonawszy żadnych konkretnych ustaleń.
Bez pieniędzy MFW, które wsparłyby rosyjski rynek obligacji, chcąc zwabić nabywców, Kreml podniósł wysokość odsetek wypłacanych przy wykupie własnych bonów skarbowych z 30 do 44 procent. Jednak zamiast przyciągnąć inwestorów, posunięcie to wywarło odwrotny efekt. Na Wall Street pojawiły się podejrzenia. Jeżeli Rosja musi podnosić oprocentowanie z 30 do 44 procent — wnioskowano — to coś jest nie w porządku i lepiej nie mieć z tym nic wspólnego.
Ten brak pewności doprowadził do krachu na rosyjskim rynku giełdowym i w maju mój fundusz doświadczył oszałamiającego spadku o 33 procent, skutkiem czego wartość naszego kapitału obniżyła się o 50 procent od początku roku.
Edmond miał rację.
Strata tylu pieniędzy postawiła mnie przed dylematem. Czy powinniśmy sprzedawać akcje, kiedy już polecieliśmy w dół o 50 procent? Czy nie ustępować i czekać na poprawę? Myśl, że po takiej stracie moglibyśmy na zawsze utknąć w miejscu, była upokarzająca. Przypuszczałem, że rynek osiągnął dno, więc radziłem trwać na pozycjach i czekać na odsiecz ze strony MFW.
Na początku czerwca zaczęły krążyć pogłoski, że MFW znów przystąpił do negocjacji. Na rynku giełdowym coś drgnęło i w ciągu jednego tygodnia nasz fundusz poszedł w górę o 9 procent. Ale w następnym tygodniu pogłoski okazały się nieprawdziwe i fundusz spadł o 8 procent.
W lipcu odsetki z tytułu bonów skarbowych osiągnęły szokujący poziom 120 procent. Rosyjski rząd z pewnością nie byłby w stanie spłacić tego zobowiązania, gdyby nie włączył się MFW. Arogancja Kremla mogła doprowadzić do wściekłości Larry’ego Summersa i technokratów z MFW, jednak wiedzieli oni, że taka niewypłacalność państwa byłaby katastrofą, toteż w ostatniej chwili Stany Zjednoczone wsparły sowity pakiet pomocowy dla Rosji. Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy 20 lipca wyasygnowały 22,6 miliarda dolarów, natychmiast przelewając pierwszą ratę w wysokości 4,8 miliarda.
Kiedy zobaczyłem nagłówki prasowe, kamień spadł mi z serca. Miałem doszczętnie zszargane nerwy przez nawał złych wiadomości, ale kryzys został zażegnany. Wyglądało na to, że pomoc Zachodu ocaliła Rosję — jak również pieniądze moich inwestorów. W następnym tygodniu fundusz odzyskał 22 procent swoich strat. Telefon się urywał, kiedy dzwonili do mnie zadowoleni klienci, z którymi zaczynałem snuć rozważania, jak będzie przebiegał proces regeneracji.
Było jednak za wcześnie, by odtrąbić zwycięstwo. Z punktu widzenia rosyjskich oligarchów pakiet pomocowy nie był siatką ochronną, lecz ogromną skarbonką, dzięki której mogli zamienić swoje ruble na dolary, by zabrać te pieniądze z Rosji i ukryć jak najdalej. W ciągu następnych czterech tygodni takiej wymianie poddano ruble o łącznej wartości 6,5 miliarda dolarów. Tym sposobem kraj wrócił do punktu, w którym znajdował się przed interwencją Międzynarodowego Funduszu Walutowego.
Jak gdyby te finansowe zawirowania nie wystarczały, moje małżeństwo powoli się rozpadało. Od czasu zajścia z Sidanco Sabrina była na mnie coraz bardziej wściekła. Uważała moją decyzję o podjęciu walki z Potaninem za zdradę i zażądała, abym przeprowadził się z powrotem do Londynu. Przypomniałem jej, że bez względu na całą tę groźną otoczkę zgodziła się zamieszkać ze mną w Moskwie, jednak ona nie chciała o tym słyszeć. Była również kompletnie głucha na moje argumenty o zobowiązaniach wobec inwestorów.
Bardzo trudno było nam znaleźć jakiś sensowny sposób, który pozwoliłby nam zbliżyć się do siebie. Poza opieką nad Davidem, w czym była wspaniała, jedynym aspektem naszego małżeństwa, w który się angażowała, było planowanie rodzinnych wakacji. Tylko podczas nich spędzaliśmy ze sobą więcej niż tydzień, toteż pozwalałem jej wybierać wszystko, na co miała ochotę, w nadziei, że te wyjazdy zbliżą nas do siebie.
Na początku lata, zanim wszystko zaczęło się walić na rosyjskim rynku finansowym, Sabrina zarezerwowała apartament w hotelu Villa d’Este nad jeziorem Como we Włoszech. Apartament w tym pięciogwiazdkowym hotelu kosztuje 1200 dolarów za dobę, czyli więcej, niż wydawałem w ciągu całego lata tuż po ukończeniu studiów. Podczas takich ekstrawaganckich wakacji zawsze czułem się nieswojo, bez względu na to, czy mogłem sobie na nie pozwolić, czy nie. Moja matka, która uciekła przed Holocaustem, wpoiła mi pogląd, że wydawanie pieniędzy na zbytki jest głupie i nieodpowiedzialne. Zważywszy na moje położenie, było to irracjonalne, ale wciąż miałem opory z wydaniem trzydziestu dolarów na śniadanie kontynentalne. Często wynajdywałem jakiś pretekst, żeby nie iść na śniadanie, i prosiłem Sabrinę o przyniesienie kilku bułek, o tak wielkie wyrzuty sumienia przyprawiało mnie „trwonienie pieniędzy”.
Akurat te wakacje nie mogły przypaść na gorszy okres. Rynki finansowe przeżywały wzloty i upadki po 5 procent w ciągu jednego dnia, a ja nie powinienem odchodzić od biurka dalej niż na metr. Jednak gdybym odmówił, naraziłbym swoje małżeństwo na całkowity kryzys. Toteż w połowie sierpnia poleciałem do Mediolanu, gdzie wsiadłem w samochód, by spotkać się z Sabriną i Davidem nad jeziorem Como.
Kontrast między Rosją a Włochami był uderzający. Podczas gdy w Moskwie wszyscy byli spięci, poirytowani i agresywni, tutaj otaczali mnie opaleni, rozluźnieni i szczęśliwi ludzie. Rozgościliśmy się w luksusowym apartamencie z dwiema sypialniami i wyszliśmy na taras. Patrzyłem na krystalicznie czyste alpejskie jezioro otoczone pofałdowanymi pagórkami i na roześmianych wczasowiczów, którzy pluskali się w wodzie. Pogoda była bezwietrzna, a w powietrzu unosił się zapach sosen. Wszystko to wydawało mi się nierealne.
Próbowałem się odprężyć i przez kilka najbliższych dni nie myśleć obsesyjnie o każdym zwrocie na rynku, lecz było to niemożliwe. Wyciszenia zaznawałem jedynie o świcie, kiedy budził się David. Ubierałem go, napełniałem jego butelkę mlekiem i wspólnie spędzaliśmy w spokoju parę godzin, spacerując po wypielęgnowanych hotelowych ogrodach, podczas gdy Sabrina jeszcze spała.
Te chwile intymności sprawiały mi prawdziwą radość, ale rankiem 18 sierpnia, kiedy David i ja wróciliśmy ze spaceru i siedzieliśmy na balkonie, patrząc na jezioro, a Sabrina się kąpała, zadzwonił Wadim.