— Bill, chyba się zaczęło — powiedział z paniką w głosie.
— Co się zaczęło? — zapytałem, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
— Wartość rubla spada w niekontrolowany sposób. Rząd już nie wspiera waluty. Analitycy przewidują, że dewaluacja może sięgnąć siedemdziesięciu pięciu procent.
— O mój Boże.
Odstawiłem butelkę wody mineralnej na metalowy stolik. Byłem kompletnie zszokowany. Obok nas śmignął jakiś ciemno upierzony ptak i skręcił ostro w kierunku jeziora. David wydał radosny okrzyk.
— Jest jeszcze gorzej, Bill. Rząd ogłosił, że nie jest w stanie spłacić długu krajowego.
— Co? Czemu mieliby to robić, skoro mogą po prostu wydrukować pieniądze na spłatę? To nie ma sensu.
— Bill, żadna z rzeczy, które robią ci ludzie, nie ma najmniejszego sensu — powiedział Wadim zrezygnowanym tonem.
— A jak reagują na to rynki? — zapytałem, przygotowując się na najgorsze.
— To kompletna porażka. Po ofertach nie ma śladu. Tu i ówdzie dochodzi do sporadycznych transakcji od osiemdziesięciu do dziewięćdziesięciu procent poniżej kursu.
Zakończyłem rozmowę, nie powiedziawszy nic więcej, zabrałem Davida i weszliśmy do środka. Czegoś takiego nie wyobrażałem sobie nawet w najgorszych koszmarach. Przed rozmową z Wadimem byłem przekonany, że rynek sięgnął dna. W tym momencie stało się oczywiste, że muszę wracać do Moskwy.
Kiedy powiedziałem o tym Sabrinie, zapytała, dlaczego nie mogę zająć się tym na miejscu. Próbowałem jej wytłumaczyć, jak poważny obrót przybrała sytuacja i jak ważne jest, bym niezwłocznie znalazł się w Moskwie, ale nie rozumiała tego. Spakowałem się pospiesznie i kiedy byłem gotów do wyjścia, chciałem przytulić Sabrinę, ale mnie odtrąciła. Wziąłem Davida na ręce i uścisnąłem go mocno.
Tego samego dnia wieczorem byłem już w Moskwie i gdy w końcu opadł kurz, mój fundusz doznał straty 900 milionów dolarów — spadku wartości o 90 procent. Dopiero teraz sięgnęliśmy dna.
Trudno opisać, jakie to uczucie, kiedy człowiek straci 900 milionów dolarów. Doznawałem wrażenia, jakbym został opróżniony od środka. Jeszcze przez wiele tygodni czułem nieprzyjemne mrowienie między łopatkami, jakbym dosłownie dźwigał na swoich plecach brzemię porażki. I nie chodziło wyłącznie o pieniądze. Przez poprzednie dwa lata rozsławiałem zalety inwestowania w Rosji, a teraz zawiodłem swoich inwestorów w spektakularnym stylu.
Było to również publiczne upokorzenie. Ci sami dziennikarze, którzy dobijali się do mnie, żeby prezentować moje sukcesy, teraz desperacko chcieli poznać wszystkie posępne szczegóły mojej klęski. Czułem się jak ofiara groźnego wypadku, przy której wszyscy przechodnie zwalniają kroku, żeby popatrzeć na kałużę krwi i płonący wrak.
Mimo to w głębi ducha nie widziałem innej możliwości, jak tutaj zostać. Musiałem odzyskać wszystkie pieniądze, które stracili przeze mnie moi klienci. Nie zamierzałem opuścić Rosji z podkulonym ogonem. Nie chciałem, aby takiego mnie zapamiętano.
Rozdział 15
Wszystko kiedyś się kończy
Byłem na siebie wściekły za całe to niepowodzenie, ale co intrygujące, moi klienci nie mieli do mnie pretensji. Borykali się ze znacznie większymi problemami. Ponieważ przed kryzysem odsetki wypłacane przy wykupie rosyjskich bonów skarbowych przekroczyły 30 procent i większość ludzi uważała je za mniej ryzykowne od akcji, przeciętny inwestor korzystający z mojego funduszu ulokował pięć razy więcej kapitału na rynku obligacji niż w Hermitage Fund. Zanim sytuacja wymknęła się spod kontroli, oprocentowanie bonów skarbowych stało się tak atrakcyjne, że wielu inwestorów zaciągało pożyczki, żeby kupić ich jeszcze więcej. Chociaż moi klienci zdawali sobie sprawę, że w najgorszym wypadku wartość ich inwestycji w Hermitage może spaść do zera, nigdy nie przyszło im do głowy, że to samo może się stać z ich portfelami rosyjskich obligacji rządowych. A jednak właśnie to spotkało wielu z nich.
Jednym z najbardziej poszkodowanych był Beny Steinmetz, izraelski magnat diamentowy, który poznał mnie z Edmondem. Ponieważ stracił na bonach skarbowych, musiał wycofać inwestycje z Hermitage i zrzec się udziałów w spółce. Odejście takiego wspólnika było przykre, ale na szczęście wciąż miałem przy sobie Edmonda.
Albo przynajmniej tak mi się wydawało.
W maju 1999 roku, spędzając weekend w Londynie, zajrzałem do „Financial Timesa” i przeczytałem, że Edmond Safra sprzedał Republic National Bank holdingowi HSBC. Podobnie jak Beny, bank Edmonda również zainwestował krocie w rosyjskie obligacje rządowe i poniósł wielkie straty. Edmond, który przeżył więcej wahań rynku, niż byłbym w stanie zliczyć, dawniej prawdopodobnie otrząsnąłby się z tego, ale od kilku lat zmagał się z chorobą Parkinsona. W okresie, gdy byliśmy wspólnikami, ciągle podupadał na zdrowiu, które pogorszyło się do tego stopnia, że miał nawet trudności z prowadzeniem rozmowy. Z jakiegoś powodu nie wyznaczył swojego następcy, toteż nie było nikogo, kto zająłby jego miejsce, gdyby musiał się wycofać. Dlatego był zmuszony jak najszybciej sprzedać swój bank i dobił targu z HSBC.
Odejście Edmonda ugodziło mnie mocno. Należał do najznakomitszych finansistów świata — a teraz właśnie przestał być moim wspólnikiem.
W moim życiu osobistym również panował kryzys. Od nagłego wyjazdu z Villa d’Este moje stosunki z Sabriną jeszcze się pogorszyły. Rozłąka, napięcie i dzieląca nas odległość bardzo źle odbijały się na naszych relacjach. Kłóciliśmy się za każdym razem, kiedy na weekend przylatywałem do Londynu. Byliśmy na prostej drodze do rozwodu, chociaż starałem się robić wszystko co w mojej mocy, żeby to powstrzymać. Zaproponowałem, abyśmy skorzystali z fachowej pomocy. Odwiedziliśmy trzech terapeutów, ale żaden nie przypadł nam do gustu. Próbowałem przedłużać wizyty w domu do trzech lub czterech dni, ale moja obecność drażniła Sabrinę, zamiast ją cieszyć.
Pomimo to zaplanowała rodzinne wakacje w sierpniu 1999 roku. Tym razem wybrała hotel Elouda Beach w jednym z greckich kurortów. Była tak podekscytowana tym wyjazdem, że gdy tylko znaleźliśmy się na miejscu, nie posiadała się z radości i traktowała mnie z sympatią. Nawet okazywała mi czułość. Nie patrzyła na mnie z chłodem i nie robiła mi wyrzutów za pracę, pobyt w Rosji i za klientów. Drugiego dnia wieczorem wynajęliśmy niańkę, z którą zostawiliśmy Davida, by wybrać się do miejscowej tawerny. Po kolacji opowiedziałem jej trochę o Rosji, a ona w kółko mówiła o tym, jak wspaniały jest David. Przez tych kilka godzin myślałem, że nie jest aż tak źle. Że znów jest tak jak kiedyś. Nawet chciałem ją zapytać, czy coś się stało, że tak diametralnie zmieniła swoje nastawienie, ale postanowiłem po prostu cieszyć się z tego. Pamiętam, że nawet śmiała się z jakiegoś głupiego żartu, który rzuciłem podczas deseru.
Następny dzień wyglądał tak samo. Spędziliśmy go nad morzem, gdzie bawiliśmy się w piasku i zjedliśmy lunch, który przyniesiono nam na plażę. Wieczorem, kiedy zaszło słońce i wróciliśmy do hotelu, żeby położyć Davida do łóżka, byłem przekonany, że z jakiegoś niewiadomego powodu Sabrinie udało się przezwyciężyć kryzys i wszystko wróci do normy.
Kiedy David zasnął, poszedłem do łazienki, żeby zmyć z siebie piach i olejek do opalania. Potem stanąłem przy umywalce, odkręciłem wodę i zacząłem się golić. Sabrina, która odświeżyła się, kiedy opowiadałem Davidowi bajkę na dobranoc, czytała w sypialni jakieś czasopismo. To była scena z idealnych wakacji rodzinnych.
Już kończyłem się golić i właśnie przejeżdżałem maszynką po szyi, gdy w drzwiach łazienki stanęła Sabrina.