Выбрать главу

Tylko że wszystko inne nie pozostało w niezmienionym stanie. Przed kryzysem oligarchowie, którzy byli akcjonariuszami większościowymi tych spółek, przeważnie zachowywali się uczciwie w stosunku do akcjonariuszy mniejszościowych. Dlaczego? Ponieważ chcieli dostać z Wall Street fundusze, które uważali za „darmowe pieniądze”. Przedstawiciele zachodnich banków inwestycyjnych zapowiedzieli im: „Możemy pozyskać dla was dużo pieniędzy, ale jeśli chcecie je dostać, nie naruszajcie praw swoich inwestorów”. I tego przestrzegali.

Taka umowa obowiązywała przed kryzysem i generalnie trzymała oligarchów w ryzach. Ale kiedy nastąpił krach, wszyscy pracownicy banków inwestycyjnych, którzy mieli cokolwiek wspólnego z Rosją, zostali zwolnieni, ci zaś, których oszczędzono, musieli z ręką na sercu przysięgać swoim szefom, że nigdy nie słyszeli o Rosji. Kiedy w 1999 roku oligarchowie postanowili zadzwonić do swoich bankierów i upomnieć się o „darmowe pieniądze”, nikt nie odbierał telefonu. Z dnia na dzień stali się pariasami. Wall Street zamknęła się na interesy z rosyjskimi oligarchami.

Oligarchowie nie mieli już żadnej motywacji do uczciwego postępowania, a stojąc przed perspektywą wielkich korzyści, jakie niosła ze sobą dewaluacja, nie mieli też żadnej motywacji, by nie kraść. Po co mieliby dzielić się zyskami z akcjonariuszami mniejszościowymi? Co takiego im zawdzięczali? Nic.

Pozbawieni hamulców rozpętali istną orgię złodziejstwa. Uciekali się do rozmaitych metod, a ponieważ organy ścigania nie stawały im na drodze, ich wyobraźnia nie znała granic. Odarcie z aktywów, rozwodnienie kapitału, ceny transferowe czy przywłaszczenia to tylko niektóre z ich sztuczek.

Stanowiło to ogromny problem, który nie dawał spokoju działającym w Rosji ludziom biznesu, a ponieważ starcie z Sidanco przyniosło mi pewną reputację, na początku stycznia 2000 roku zostałem zaproszony przez moskiewskie przedstawicielstwo Amerykańskiej Izby Handlowej, by przybliżyć społeczności lokalnych biznesmenów aspekty naruszenia ładu korporacyjnego. Wyglądało na to, że jako jedyny człowiek w Moskwie jestem na tyle szalony, by opowiadać publicznie o karygodnych wyczynach rosyjskich oligarchów.

Swoją analizę postanowiłem przeprowadzić na przykładzie spółki naftowej Jukos. Mogłem wybrać którekolwiek z rosyjskich przedsiębiorstw, ale Jukos był najbardziej odpowiedni ze względu na liczne skandale z akcjonariuszami mniejszościowymi. Zatytułowałem swoją prezentację „Siły zbrojne naruszające ład korporacyjny”, aby scharakteryzować wiele różnych sposobów, z których korzystają oligarchowie, by łupić swoich akcjonariuszy mniejszościowych. Wojskami lądowymi były ceny transferowe, marynarką wojenną odzieranie z aktywów, a piechotą morską rozwadnianie kapitału akcjonariuszy.

Moje wystąpienie zostało zaplanowane na godzinę ósmą w śnieżny styczniowy poranek. Gdy o 6.30 zadzwonił budzik, ledwie zdołałem zwlec się z łóżka. Temperatura na zewnątrz wynosiła minus 20 stopni, ulice pokrywała świeża warstwa białego puchu, a słońce jeszcze nie wzeszło. Ponieważ moskiewska giełda papierów wartościowych była czynna dopiero od 11.00, zwykle nie przychodziłem do biura przed 10.30. Po prostu nie byłem przyzwyczajony do tak wczesnego wstawania. Zresztą któż w Moskwie szedłby w zimowy poranek na jakąś prezentację? Ja na pewno nie, gdybym nie był prowadzącym.

Aleksiej przyjechał o 7.45 i zawiózł mnie do znajdującej się niedaleko mojego mieszkania siedziby Amerykańskiej Izby Handlowej. Gdy przybyłem na miejsce, ku swemu zdumieniu zobaczyłem, że sala konferencyjna jest wypełniona po brzegi. Wszedłem do środka i wmieszałem się w tłum ubranych w szare garnitury podobnych do siebie mężczyzn w średnim wieku. W tym morzu szarości nie mogłem nie zwrócić uwagi na piękną młodą kobietę. Miała czerwono-pomarańczową sukienkę i włosy ciasno spięte w kok na czubku głowy jak baletnica. Nagle poczułem, że nie na próżno zerwałem się tak wcześnie. Przedzierając się w głąb sali, zboczyłem w jej stronę.

— Cześć, jestem Bill Browder — zagadnąłem, wyciągając rękę, gdy podszedłem bliżej.

Mocno uścisnęła moją dłoń, a jej palce były nieco chłodne.

— Elena Mołokowa — odparła oficjalnym tonem.

— Co cię tutaj sprowadza o tak wczesnej porze?

— Interesują mnie nastroje na rosyjskim rynku inwestycyjnym.

Wręczyłem jej swoją wizytówkę. Elena niechętnie sięgnęła do torebki, żeby mi się zrewanżować. Spojrzałem na jej bilet wizytowy i zobaczyłem, że pracuje dla amerykańskiej firmy z branży public relations, z której usług korzystał Michaił Chodorkowski, czyli nikt inny, jak dyrektor generalny Jukosu. Teraz zaczynałem wszystko rozumieć. Miałem postawić pod pręgierzem największego klienta jej firmy, więc przysłali kogoś, kto oceni skalę zniszczeń.

— Interesują cię nastroje na rosyjskim rynku inwestycyjnym? — zapytałem tonem, który przypuszczalnie zdradzał odrobinę za duże zaskoczenie.

— Oczywiście, panie Browder — odparła Elena z poważną miną.

— W takim razie cieszę się, że przyszłaś.

Kiedy się oddalałem, towarzyszyło mi dziwne uczucie, jak gdyby Elena lekko przyciągała mnie z powrotem do siebie. Nie byłem pewien, ale wydawało mi się, że między nami coś zaiskrzyło, i chociaż pora była dla mnie zdecydowanie za wczesna, czułem świeżą motywację, by spisać się jak najlepiej przed publicznością. Włożyłem w swoje wystąpienie dużo więcej polotu i dramatyzmu niż w zwykłych okolicznościach i spotkałem się z dobrym przyjęciem. Elena jednak pozostawała niewzruszona. Przemawiając, zerkałem na nią o wiele częściej, niż powinienem, a na jej twarzy malował się wciąż ten sam profesjonalny i pozbawiony uśmiechu wyraz. Kiedy skończyłem, chciałem znów z nią porozmawiać, ale zagadnęła mnie grupka słuchaczy, którzy stanęli między nami jak bariera. Kątem oka obserwowałem jej kolorową sukienkę, kiedy wymykała się z sali, znikając z mojego życia.

Ale nadal miałem jej wizytówkę.

Czułem, jak wypala mi dziurę w kieszeni. Chciałem do niej zadzwonić, gdy tylko dotarłem do biura, ale rozsądek podpowiadał mi, żeby odczekać godzinę. Byłem trochę jak uczniak, który obmyśla najlepszy sposób, by umówić się z dziewczyną, nie dając po sobie poznać, jak bardzo mu na niej zależy.

Jej telefon musiał zadzwonić siedem razy, zanim podniosła słuchawkę. Nie sprawiała wrażenia, że tak samo jak ja czekała z utęsknieniem na tę rozmowę, mimo to udało mi się ją zaprosić na lunch, choć ton jej głosu wyraźnie dawał do zrozumienia, że jest to wyłącznie spotkanie służbowe i nic poza tym. Ale co tam! Musiałem od czegoś zacząć. Przynajmniej wykonałem pierwszy krok.

Spotkaliśmy się tydzień później w szwedzkiej restauracji o nazwie Scandinavia znajdującej się tuż za rogiem ulicy Twerskiej, nieopodal placu Puszkina. Spotkanie było trochę krępujące, ponieważ żadne z nas nie wiedziało, co drugie ma w planach. Spodziewałem się, że Elena będzie chciała porozmawiać ze mną o rosyjskiej gospodarce, Jukosie i ładzie korporacyjnym, ona zaś była wyraźnie zmieszana, kiedy przeszedłem do bardziej osobistych pytań, na które zręcznie unikała odpowiedzi. W połowie lunchu zorientowaliśmy się, że odbieramy na różnych falach, mimo to moja wytrwałość zaczęła przynosić efekty. Wprawdzie Elena nie do końca otworzyła się przede mną, ale zanim kelner przyniósł rachunek, zdążyłem się przekonać, że jest nie tylko piękna, ale również niezwykle inteligentna. Ukończyła z najlepszymi wynikami Uniwersytet Moskiewski — rosyjski odpowiednik Oksfordu czy Cambridge — i miała dwa doktoraty, z ekonomii i nauk politycznych. Fakt, że pracowała dla wroga, czynił ją w moich oczach szalenie atrakcyjną; jeszcze bardziej niż wtedy, gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy.