Tak czy inaczej, musiałem znaleźć jakiś sposób, żeby ją zdobyć.
Gdyby była pierwszą lepszą Rosjanką, nie byłoby to trudne. W Moskwie mężczyźni z Zachodu, zwłaszcza ci bogaci, cieszyli się ogromnym wzięciem. Rosyjskie dziewczęta rzucały się na ciebie i wskakiwały ci do łóżka prawie na dzień dobry. Żadnych podchodów ani umizgów. Tylko „cześć” i zanim się obejrzałeś, już jakaś zgrabna lisiczka o idealnie wykrojonych ustach i tajemniczym spojrzeniu owijała się wokół ciebie, podczas gdy ty główkowałeś, gdzie jest najbliższy hotel.
Elena była inna. W niczym nie ustępowała spełnionym zawodowo kobietom, jakie można spotkać w Londynie, Paryżu czy Nowym Jorku. Nie potrzebowała mężczyzny ze względu na pieniądze, a z pewnością nie po to, by poprawić sobie samopoczucie. Wiedziałem, że zdobycie jej względów nie będzie łatwe. Nie zniechęcałem się jednak. Niedługo po spotkaniu przy lunchu zadzwoniłem do niej i znów ją zaprosiłem, tym razem na kolację. W moim zachowaniu musiało być coś, co ją przekonało. Chociaż nie zareagowała entuzjastycznie, przyjęła moje zaproszenie.
Poszliśmy do chińskiej restauracji o nazwie Mao, a Elena zachowywała się jeszcze bardziej powściągliwie niż poprzednim razem. Wiedziała, że kierują mną jakieś ukryte motywy, i była ostrożna. Kiedy szliśmy przez salę i siadaliśmy przy naszym stoliku, sprawiała wrażenie zupełnie obojętnej.
Co oczywiście sprawiało, że jeszcze bardziej jej pragnąłem.
Przez chwilę rozmawialiśmy o błahostkach, a potem zapytałem:
— Czytałaś artykuł Lee Wolosky’ego w „Foreign Affairs”? O tym, że Ameryka powinna traktować oligarchów jak pariasów?
Elena zmarszczyła nos, by subtelnie wyrazić dezaprobatę.
— Nie, nie czytałam.
— Jest bardzo interesujący — powiedziałem, unosząc do ust kieliszek czerwonego wina. — Autor sugeruje, że rząd Stanów Zjednoczonych powinien odebrać oligarchom wizy, żeby nie mogli dostać się do Ameryki.
Kiedy mówiłem, na nieskazitelnej niczym biała porcelana skórze Eleny zaczęły się pojawiać czerwone cętki.
— Dlaczego Amerykanie tak się uwzięli na Rosjan? W innych krajach też jest sporo złych ludzi. To by była hipokryzja — oświadczyła takim tonem, jakbym ją uraził.
— Niezupełnie. Oligarchowie to potwory, a od czegoś trzeba zacząć — odparłem rzeczowo.
Uderzyłem w czuły punkt i nastrój całkowicie się zmienił. Po co wspominałem o tym artykule? Chciałem zdobyć zaufanie i przychylność Eleny, a nie drażnić się z nią. Porzuciłem ten temat i próbowałem skierować rozmowę na inne tory, ale nie udało mi się naprawić wyrządzonej szkody. Tego wieczoru pożegnaliśmy się zdawkowym pocałunkiem w policzek. Bez względu na to, jak bardzo mi się podobała, pozwoliłem sobie na nieprzychylne uwagi pod adresem jej kraju. Wracając do domu, byłem pewien, że już więcej się nie zobaczymy.
Przez resztę wieczoru robiłem sobie wyrzuty o tę zmarnowaną randkę i nie mogłem opędzić się od myśli, że moje niesforne zachowanie jest odzwierciedleniem innych problemów. Moja firma wciąż zmagała się z przeciwnościami, rosyjska gospodarka dogorywała i wyglądało na to, że oligarchowie zagarną wszystkie pieniądze, jakimi zarządzał fundusz. Nie tylko moja praca, ale również próby zdobycia tej niedostępnej kobiety sprowadzały się do bezsilnej szamotaniny. Położyłem się do łóżka targany niepokojem. Po godzinie przewracania się z boku na bok sięgnąłem po telefon i wybrałem numer Alana Cullisona, mojego przyjaciela i dziennikarza „Wall Street Journal”. Zbliżała się północ, ale to nie miało znaczenia. Alan zawsze kładł się późno i mogłem liczyć, że ze mną porozmawia. Opowiedziałem mu o nieudanej randce, a on wspierał mnie stereotypowymi wyrazami ubolewania. Potem, w połowie mojej opowieści, wymieniłem nazwisko Eleny.
— Czekaj — przerwał mi Alan. — Spotkałeś się z Eleną Mołokową?
— W zasadzie już dwa razy.
— Kurczę, Bill, to już samo w sobie jest nie lada wyczynem. Wielu na nią leci.
— No cóż, myślę, że im się poszczęści. Ja spieprzyłem.
— Ech, kto by się tym przejmował… Po Moskwie chodzą miliony ładnych dziewcząt.
— Tak, ale nie takich jak ta — odparłem, wzruszając ramionami.
Nie mogłem liczyć na głębokie współczucie ze strony Alana i po chwili nasza rozmowa dobiegła końca. W końcu udało mi się zasnąć, a rano obudziłem się z silną determinacją, by zająć się swoim życiem. Musiałem po prostu zapomnieć o Elenie. Byłem zapracowanym człowiekiem i miałem wiele zadań do wykonania, a dookoła było tyle innych kobiet, gdyby mi na tym zależało…
Tylko że nie na tym mi zależało. Chociaż starałem się ze wszystkich sił, nie mogłem zapomnieć Eleny i tydzień po naszym niefortunnym spotkaniu w Mao postanowiłem, że muszę coś zrobić, żeby ratować tę znajomość.
Tylko co mogłem zrobić? Jak nawiązać z nią kontakt, aby moje starania nie wyglądały na desperackie czy żałosne? Jedynym, co zapamiętałem oprócz rozczarowania Eleny wywołanego moimi poglądami na temat oligarchów, była opowieść o śmierci jej ojca. Wydarzyło się to przed trzema laty, kiedy doznał niespodziewanego zawału serca. Jego odejście całkowicie ją zaskoczyło i najgorsze, jak mi się zwierzyła, było dla niej to, że nie mogła się z nim pożegnać. Zbyt wiele rzeczy pozostało niewypowiedzianych.
Ta smutna historia nasunęła mi skojarzenie z książką, którą niedawno czytałem, zatytułowaną Wtorki z Morriem. Napisałem do Eleny krótki liścik i wsunąłem go pod okładkę książki, po czym zapakowałem ją i kazałem Aleksiejowi dostarczyć do jej biura. Moja wiadomość brzmiała następująco: „Droga Eleno. Po tym, jak opowiedziałaś mi o swoim ojcu, wciąż myślę o Tobie i o tej książce. Opowiada o umierającym człowieku, który stara się powiedzieć wszystko to, co ma do powiedzenia, dopóki jeszcze może mówić. Nie wiem, czy znajdziesz czas, aby ją przeczytać, ale mam taką nadzieję, bo być może przemówi do Ciebie tak samo, jak do mnie. Serdeczności, Bill”.
Szczerze mówiąc, było to ryzykowne zagranie, chociaż książka faktycznie zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Była prosta, bezpośrednia i niesamowicie poruszająca. Ale wysyłając ją Elenie, obawiałem się, że może odebrać ten gest inaczej, jakby to był mały koń trojański, którego wykorzystuję, żeby przeniknąć do jej serca.
Kolejny tydzień minął bez żadnego odzewu i nabrałem pewności, że mój zabieg okazał się chybiony. Ale potem, tydzień później, Swietłana wychyliła się zza swojego biurka i powiedziała:
— Bill, telefon do ciebie od Eleny Mołokowej.
Serce podskoczyło mi w piersi, kiedy sięgałem po słuchawkę.
— Halo?
— Cześć, Bill.
— Cześć, Eleno. Czy… czy dostałaś książkę, którą ci posłałem?
— Tak.
— A miałaś okazję do niej zajrzeć?
— Owszem.
Mówiła tonem łagodniejszym niż ostatnio. Nie byłem pewien, ale jej głos brzmiał tak, jakby zrzuciła z siebie jakiś twardy pancerz.
— I podobała ci się?
Elena westchnęła.
— Bardzo mi się podobała. Właśnie skończyłam ją czytać. W tej chwili. Naprawdę zrobiła na mnie wrażenie. Dziękuję ci.
— Miło mi. Znaczy, proszę bardzo.