— Zaskoczyło mnie to również.
Jej głos zmienił się, delikatnie przybierając osobisty ton, jakiego nigdy dotąd nie używała w rozmowie ze mną.
— Tak? A czemuż to?
— Nie przypuszczałam, że jesteś taki wrażliwy, Bill. Absolutnie — powiedziała i wyczułem, że się uśmiecha.
— Szczerze mówiąc, właściwie nie wiem, czy jestem wrażliwy — odparłem i zawiesiłem głos. — Powiedz mi, czy… chciałabyś znów wybrać się ze mną na kolację?
— Tak, chciałabym. Bardzo bym chciała.
Kilka dni później spotkałem się z Eleną w ekskluzywnej restauracji Mario, którą często odwiedzali członkowie rosyjskiej mafii, ale która słynęła z najlepszych w Moskwie potraw kuchni włoskiej. Zjawiłem się tam wcześniej i zająłem miejsce przy barze, a gdy kierownik sali przyprowadził Elenę, przetarłem oczy ze zdumienia. Zmieniła się nie do poznania. Tym razem jej jasne włosy nie były ciasno upięte w kok, tylko opadały swobodnie na ramiona. Szminka miała czerwieńszy kolor niż poprzednio, czarna sukienka ciaśniej opinała jej ciało, a zarazem była bardziej elegancka od wszystkich strojów, w jakich ją dotychczas widziałem. Elena była nie tylko piękna, lecz także seksowna. Nie miałem żadnych wątpliwości, że dla niej tak naprawdę to była nasza pierwsza randka. Zasiedliśmy do kolacji. Nie poruszaliśmy tematu rosyjskich oligarchów, ładu korporacyjnego ani biznesowych obyczajów. Rozmawialiśmy o naszych rodzinach, naszym życiu i aspiracjach — o tym, o czym rozmawia każdy, kiedy chce kogoś poznać. To było wspaniałe. Zanim pożegnaliśmy się tego wieczoru, objąłem ją w talii i przyciągnąłem do siebie, a ona nie opierając się, wymieniła ze mną nasz pierwszy pocałunek.
Po tym spotkaniu dzwoniliśmy do siebie codziennie, a ja najchętniej widywałbym ją każdego dnia, lecz Elena miała czas na spotkanie tylko raz w tygodniu lub nawet raz na dwa tygodnie. W ten sposób spędzaliśmy wspólne chwile przez trzy miesiące — miłe rozmowy przy kolacji i czuły pocałunek na pożegnanie, po czym każde z nas odchodziło w swoją stronę. Chciałem czegoś więcej i wydawało mi się, że ona również, ale nie wiedziałem, jak wykonać następny krok. Postanowiłem więc zrobić coś szalonego i romantycznego.
Zbliżał się początek maja, kiedy cała Rosja świętuje i wszyscy wypadają z obiegu na dziesięć dni. Pewnego popołudnia zadzwoniłem do Eleny.
— Miałabyś ochotę wyskoczyć ze mną na urlop do Paryża?
Zawahała się. Z pewnością nie byłem pierwszym mężczyzną, który proponował jej taki spontaniczny wypad, a oboje wiedzieliśmy, do czego dojdzie, jeżeli się zgodzi.
— Pozwól, że się nad tym zastanowię, Bill — odparła po krótkiej chwili.
Zadzwoniła do mnie dziesięć minut później.
— Z miłą chęcią wybrałabym się z tobą, gdybym miała wizę.
Słysząc słowa „Z miłą chęcią”, poczułem, jak wzbiera we mnie fala ciepła, która jednak szybko się ulotniła na wzmiankę o wizie. Zdobycie wizy do kraju zachodnioeuropejskiego dla Rosjanki, która nie miała jeszcze trzydziestu lat, nie było łatwym zadaniem. Zazwyczaj potrzeba było kilku tygodni i góry dokumentów, aby udowodnić, że wnioskodawca nie zamierza na stałe zostać na Zachodzie. Co gorsza, zostały nam tylko cztery dni do rozpoczęcia okresu świątecznego, żeby to załatwić.
Elena zadzwoniła do kilku znajomych, które pracowały w biurach podróży. Na szczęście jedna z nich organizowała wycieczkę do Paryża i właśnie tego popołudnia wybierała się do ambasady francuskiej po wizy z trzydziestoma paszportami. Gdyby Elenie udało się dostarczyć papiery na czas, miała szansę szybko uzyskać wizę. Zebrała wszystkie wymagane dokumenty i, co ciekawe, następnego dnia jej wniosek został przyjęty. Niespełna tydzień po tym, jak ją zaprosiłem, siedzieliśmy obok siebie w samolocie Air France zmierzającym do Paryża.
Chcąc zaimponować Elenie, zarezerwowałem apartament w hotelu Le Bristol, jednym z najpiękniejszych i najbardziej luksusowych hoteli we Francji, jeśli nie na całym świecie. Dwaj bagażowi w białych rękawiczkach wzięli nasze nieduże walizki i poprowadzili nas w głąb budynku. Szliśmy po wyściełanych niebieskimi chodnikami korytarzach, w których stały krzesła w stylu Ludwika XV, na ścianach wisiały kinkiety, a ja zerkałem na Elenę, by zaobserwować jej reakcję. Na jej twarzy malował się delikatny uśmiech, ale ona zawsze miała taką minę, niezależnie od nastroju. Dotarliśmy na miejsce i bagażowy otworzył przed nami drzwi jednego z najbardziej imponujących apartamentów hotelowych, w jakim kiedykolwiek byłem, a do tego czasu odwiedziłem ich sporo. Wręczyłem bagażowym napiwki, dziękując im moją pożałowania godną francuszczyzną, po czym obróciłem się w stronę Eleny.
Wystrój apartamentu nie zrobił na niej wrażenia albo doskonale to maskowała swoim delikatnym uśmiechem.
— Przejdźmy się — zaproponowała.
Odświeżyliśmy się i zeszliśmy na dół, na Avenue Matignon. Paryż jest stworzony do spacerów, więc szliśmy niespiesznie, rozmawiając o różnych błahostkach. Od czasu do czasu chwytaliśmy się za ręce, ale nigdy nie trwało to na tyle długo, bym nabrał przeświadczenia, że nareszcie ją zdobyłem. Zanosiło się na deszcz i kiedy skręciliśmy na Pola Elizejskie, wiszące nad naszymi głowami chmury wyglądały naprawdę złowieszczo.
— Czuję, że zaraz się rozpada — powiedziała Elena.
— Racja.
Wypatrzyliśmy kawiarnię, której stojące na zewnątrz stoliki były osłonięte parasolami, i zasiedliśmy przy jednym z nich. Gdy zjawił się kelner z ciepłym pieczywem, zamówiłem butelkę bordeaux. Zjedliśmy małże duszone w białym winie i wielką porcję frytek. Jeszcze nie zaczęło padać, więc poprosiłem o crème brûlée i dzbanek angielskiej herbaty. Kiedy podano nam deser, wielkie krople zaczęły rozbryzgiwać się na chodniku i bębnić o parasol. Parasol nie był zbyt duży, więc przysunąłem się z krzesłem do Eleny i otoczyłem ręką jej talię, by ochronić ją przed deszczem. Chichotaliśmy jak dzieciaki, gdy dookoła rozpętało się wiosenne oberwanie chmury. Przyciągnąłem Elenę bliżej i posadziłem sobie na kolanach, a ona zarzuciła mi ręce na szyję i mocno się do siebie przytuliliśmy.
W tym momencie już wiedziałem, że jest moja, a ja należę do niej.
Rozdział 17
Analiza kradzieży
To zdumiewające, jak miłość wszystko zmienia. Po powrocie do Moskwy czułem, że wypełniają mnie pokłady nowej energii. Miałem wrażenie, że z Eleną u boku potrafię sprostać każdemu wyzwaniu.
W owym czasie moim głównym zmartwieniem było powstrzymanie masowego rozkradania spółek, których akcje znajdowały się w naszym portfelu. Na skutek kryzysu fundusz Hermitage stracił już 90 procent swojej wartości, a teraz oligarchowie zagarniali właśnie pozostałe 10 procent. Wiedziałem, że jeśli nic nie zrobię, wkrótce fundusz zostanie z niczym.
Do takich aktów kradzieży dochodziło we wszystkich sektorach gospodarki, od bankowości po surowce naturalne, ale szczególnie wyróżniała się największa w Rosji spółka — gigant naftowy i gazowy, Gazprom.
Pod względem wydajności produkcji i znaczenia strategicznego Gazprom należał do przedsiębiorstw najbardziej liczących się na świecie. Mimo to ogólna wartość rynkowa spółki, która wynosiła 12 miliardów dolarów, była mniejsza niż średniej wielkości amerykańskiej spółki naftowej. Złoża węglowodorów, którymi dysponował Gazprom, ośmiokrotnie przekraczały zasoby ExxonMobil i były dwanaście razy większe niż złoża BP — czyli dwóch największych spółek naftowych świata — a mimo to Gazprom liczył sobie za baryłkę ropy o 99,7 procent mniej od nich.
Czemu tak tanio? Odpowiedź była prosta — większość inwestorów sądziła, że 99,7 procent zasobów tej spółki została skradziona. Ale w jaki sposób można było ukraść w całości jedno z największych przedsiębiorstw świata? Nikt tego nie wiedział, ale wszyscy uznali to za fakt.