Wadim zerknął z ukosa na drobne literki opisów, którymi były opatrzone wszystkie płyty, i jego uwagę przyciągnął tytuł „Moskiewskie Biuro Ewidencyjne”. Wadim zastanowił się przez chwilę. Moskiewskie Biuro Ewidencyjne było instytucją, która zbierała informacje o właścicielach wszystkich spółek z siedzibą w Moskwie.
— A za ile ta? — Wadim wskazał na płytę.
— Ta? Hm… pięć dolarów.
Wadim wręczył chłopcu banknot pięciodolarowy i schował swój nowy nabytek.
Zaraz po przybyciu do biura zasiadł przy komputerze, by się przekonać, czy nie wydał pięciu dolarów na czystą płytę CD. Jednak zgodnie z obietnicą chłopca na monitorze ukazało się menu, które pozwalało ustalić, kto posiada tytuł prawny do czerpania zysków z każdej spółki zarejestrowanej w Moskwie.
Był to moment, w którym odkryliśmy drugie spośród najciekawszych zjawisk kulturowych w Rosji — mianowicie fakt, że jest to jeden z najbardziej zbiurokratyzowanych krajów świata. Oparta na centralnym planowaniu gospodarka radziecka wymagała gromadzenia danych na temat każdego aspektu życia, aby biurokraci w Moskwie mogli decydować o wszystkim, począwszy od tego, ile jajek potrzeba w Krasnojarsku, aż po ilość prądu potrzebnego we Władywostoku. Upadek systemu komunistycznego niczego nie zmienił, gdyż moskiewskie ministerstwa nadal funkcjonowały, a zatrudnieni w nich urzędnicy stawali na głowie, żeby rozliczyć się ze wszystkiego, za co byli odpowiedzialni.
Dzięki przypadkowemu zakupowi Wadima szybko zyskaliśmy biegłość w wyszukiwaniu wszelkiego rodzaju danych, które pomogły nam zweryfikować oskarżenia zebrane w trakcie rozmów o Gazpromie. Korzystając z tej bazy danych, wywnioskowaliśmy, że między 1996 a 1999 rokiem Gazprom sprzedał siedem ogromnych pól gazowych niemal za bezcen.
Transakcje te były nie tylko gigantyczne, ale cechował je również skrajny cynizm. Nowi właściciele skradzionych majątków nie starali się nawet ukryć swojego stanu posiadania.
Jednym z najbardziej jaskrawych przykładów była historia spółki Sibnieftiegaz, dawnej filii Gazpromu. To syberyjskie przedsiębiorstwo petrochemiczne uzyskało w 1998 roku licencję na eksploatację złóż gazu o wielkości 1,6 miliarda baryłek przeliczeniowych ropy. Na podstawie najbardziej ostrożnych szacunków ustaliliśmy, że wartość jego kapitału wynosiła około 530 milionów dolarów, mimo to pozwolono, aby grupa nabywców kupiła 53 procent udziałów Sibnieftiegazu za 1,3 miliona dolarów — czyli 99,7 procent taniej w stosunku do rzeczywistej wartości, jaka wynikała z naszej kalkulacji!
Kim byli ci szczęśliwi nabywcy? Jeden z nich nazywał się Giennadij Wiachiriew i był bratem prezesa zarządu Gazpromu, Rema Wiachiriewa. Giennadij wraz ze swoim synem Andriejem za pośrednictwem Gazpromu kupił 5 procent udziałów Sibnieftiegazu za 87 600 dolarów.
Osiemnastoprocentowy pakiet akcji kupiła za 158 tysięcy dolarów spółka, której współwłaścicielem był Wiktor Briański, szef działu rozwoju strategicznego Gazpromu. Kolejne 10 procent udziałów Sibnieftiegazu nabyła spółka należąca do Wiaczesława Kuzniecowa i jego żony, Natalii. Kuzniecow był szefem audytu wewnętrznego w Gazpromie, czyli działu, którego zadanie polegało na wykrywaniu i udaremnianiu tego rodzaju procederu.
Natrafiliśmy jeszcze na sześć wielkich transakcji, których dokonano podobnymi metodami. Kiedy Wadim zestawił wszystkie rezerwy ropy naftowej i gazu, jakie ujęto w bilansie Gazpromu, okazało się, że spółka ta w zasadzie rozdała złoża dorównujące swoją wielkością surowcom naturalnym Kuwejtu. O dużo mniejsze bogactwa toczono regularne wojny.
Jednak najbardziej zadziwiające było odkrycie Wadima, że te skądinąd ogromne złoża ropy i gazu stanowią zaledwie 9,65 procent ogólnych rezerw Gazpromu. Innymi słowy, ponad 90 procent majątku tej spółki nie zostało rozkradzione. Inni inwestorzy nie zdawali sobie z tego sprawy. Na rynku powszechne było przekonanie, że rozszabrowano ostatni metr sześcienny gazu i ostatnią kroplę ropy, i to dlatego ceny spółki są o 99,7 procent niższe w stosunku do zachodnich. My jednak odkryliśmy właśnie, że Gazprom zachował 90 procent kapitału — i nikt więcej o tym nie wiedział.
Co powinien zrobić inwestor w takiej sytuacji? Powinien udziały takiej spółki wykupywać na potęgę, ot co.
W świecie, gdzie ludzie potrafią walczyć do upadłego o 20 procent zysku, my właśnie odkryliśmy coś, co mogłoby przynieść 1000 albo nawet 5000 procent. Było to tak oczywiste, że fundusz Hermitage powiększył swój pakiet akcji Gazpromu do granicznych 20 procent, czyli największej procentowo ilości udziałów jednej spółki, jaką może nabyć fundusz inwestycyjny.
Większość specjalistów w branży inwestycyjnej na tym by poprzestała. Człowiek przeprowadza kalkulacje, dokonuje zakupów, a potem czeka, aż inni wpadną na ten sam pomysł. Ale ja nie mogłem tak postąpić. Nasze odkrycia związane z Gazpromem były zbyt poważne. Musiałem podzielić się nimi ze światem.
Zrobiłem więc coś bardzo niezwykłego jak na moją profesję. Podzieliłem dossier Gazpromu na sześć części, z których każdą przekazałem jednemu z wielkich zachodnich organów medialnych. Ich reporterzy i redaktorzy natychmiast się zorientowali, jaki wpływ mogą mieć te informacje, a nasze badania były tak wyczerpujące, że nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Oszczędziliśmy im miesięcy żmudnych poszukiwań i niedługo zamienili nasze odkrycia w serię wstrząsających artykułów.
Pierwszy z nich ukazał się 24 października 2000 roku na łamach „Wall Street Journal” i nosił tytuł Pożeracz gazu? Autor pisał, że zagrabione złoża mieszczą wystarczająco dużo gazu ziemnego, by „zasilać całą Europę przez pięć lat”. Dzień później „Financial Times” wydrukował artykuł Pod rządami dyrektorów Gazpromu. Opisywał on szczegóły wszystkich transakcji z udziałem krewnych i przyjaciół zarządu spółki. Następny był „New York Times”, który 28 października w dziale poświęconym gospodarce międzynarodowej opublikował artykuł Zarząd Gazpromu prowadzi wyprzedaż. Niespełna miesiąc później, 20 listopada, w tygodniku „Business Week” ukazał się Gazprom na cenzurowanym, a 24 grudnia „Washington Post” zamieścił artykuł zatytułowany Transfer aktywów może stanowić wyzwanie dla Putina.
Opinia publiczna w Rosji i na świecie była wstrząśnięta skalą korupcji w Gazpromie. W ciągu kolejnych sześciu miesięcy ukazało się ponad 500 artykułów w języku rosyjskim i 275 po angielsku, które opisywały nasze odkrycia.
Te relacje prasowe spotkały się w Rosji z dostrzegalnym oddźwiękiem. Rosjanie akceptowali korupcję i oszustwa jako pojęcia abstrakcyjne, ale kiedy na konkretnych przykładach zobaczyli, kto i ile bierze, wpadli w furię. Wzburzenie było tak wielkie, że w styczniu 2001 roku parlament rosyjski zwołał obrady poświęcone sytuacji w Gazpromie. Ostatecznie zarządzono śledztwo, które miała przeprowadzić Izba Kontroli, rosyjski odpowiednik działającego w Wielkiej Brytanii Krajowego Urzędu Kontroli.
W odpowiedzi na śledztwo Izby Kontroli zarząd Gazpromu zlecił przeprowadzenie niezależnej inspekcji, czym miała się zająć wielka amerykańska firma rachunkowa PricewaterhouseCoopers.
Po kilku tygodniach Izba Kontroli ogłosiła wynik śledztwa. Chyba nie było w tym nic zaskakującego, kiedy podano do wiadomości, że nie odkryto żadnych uchybień w zarządzaniu spółką. Transfer aktywów został usprawiedliwiony, ponieważ „Gazprom podlegał ograniczeniom kapitałowym i potrzebował zewnętrznego kapitału”.
Pozostał jedynie raport PricewaterhouseCoopers. Firma ta zarabiała miliony dolarów rocznie jako audytor Gazpromu, więc każdy zarzut pod adresem klienta godziłby w nią samą. Oczywiście jej raport również usprawiedliwił poczynania Gazpromu, przytaczano najbardziej niedorzeczne argumenty, aby dowieść, że wszystko to, co odkryliśmy, było uzasadnione i zgodne z prawem.