Chociaż można było się spodziewać takiego obrotu sprawy, tak bardzo miałem tego wszystkiego dość, że chciałem znaleźć się jak najdalej od Moskwy, kiedy odbędzie się tam coroczne walne zgromadzenie akcjonariuszy Gazpromu. Wiedziałem, że pomimo ujawnionych przez nas faktów zarząd będzie dumnie pokazywał światu, jak sprawnie kieruje spółką.
Chciałem uniknąć całego tego przedstawienia, więc zapytałem Elenę, czy nie wybrałaby się ze mną gdzieś w długi weekend. Akurat ukończyła duże przedsięwzięcie w pracy i przystała na moją propozycję, więc zarezerwowałem dwa bilety do Stambułu, jednego z niewielu atrakcyjnych miejsc, gdzie mogliśmy się udać bez konieczności zdobywania wizy dla Eleny.
Wylecieliśmy z Moskwy 30 czerwca, w dniu zgromadzenia, i po odprawie w porcie lotniczym Atatürk pojechaliśmy taksówką do hotelu Ciragan Palace, dawnego pałacu sułtana znajdującego się po europejskiej stronie Bosforu. Był piękny letni dzień. Wyszliśmy na sąsiadującą z basenem werandę i zjedliśmy lunch pod wielkim białym parasolem, który chronił nas przed promieniami słońca. Przed naszymi oczami przesuwały się z wolna różnej wielkości statki, które wypływały na morze Marmara bądź z niego wracały. Lot trwał zaledwie trzy godziny, ale egzotyczne widoki i odgłosy Turcji w połączeniu z kojącą obecnością Eleny przyprawiały mnie o wrażenie, jakby miliony kilometrów dzieliły mnie od Rosji i jej nieczystych interesów.
Kiedy zamówiliśmy herbatę miętową i deser, rozległ się sygnał mojej komórki. Nie miałem ochoty odbierać, ale dzwonił Wadim, więc zrobiłem wyjątek.
I wtedy usłyszałem fantastyczną wiadomość.
Zarząd Gazpromu wcale nie obnosił się z dumą na corocznym walnym zgromadzeniu swoich akcjonariuszy. Rem Wiachiriew nie był już prezesem zarządu, a pozbawił go tej funkcji nie kto inny, jak sam prezydent Władimir Putin.
Putin zastąpił Wiachiriewa praktycznie nieznanym nikomu Aleksiejem Millerem. Tuż po objęciu stanowiska Miller obwieścił, że zabezpieczy pozostałe aktywa spółki i odzyska to, co zostało skradzione. W odpowiedzi na tę deklarację cena akcji Gazpromu podskoczyła o 134 procent w ciągu jednego dnia.
W ciągu kolejnych dwóch lat wartość tych akcji znów dwukrotnie wzrosła. A potem jeszcze raz się podwoiła… i jeszcze raz. W 2005 roku cena akcji Gazpromu była sto razy wyższa od tej, którą fundusz Hermitage zapłacił za swój pakiet. Ich wartość wzrosła nie o 100 procent, ale sto razy. Nasza mała kampania doprowadziła do pokonania jednego z najbardziej nieuczciwych oligarchów w Rosji. I bez wątpienia była to najlepsza inwestycja mojego życia.
Rozdział 18
Pięćdziesiąt procent
Poza pracą i spędzaniem czasu z Eleną największą radość sprawiała mi w Moskwie gra w tenisa, której oddawałem się często.
W pewną mroźną sobotę w lutym 2002 roku spieszyłem się na mecz z zaprzyjaźnionym brokerem. Ponieważ byłem spóźniony, Aleksiej jechał szybko, a ja siedziałem na tylnej kanapie blazera i trzymałem Elenę za rękę. Gdy samochód zbliżał się do ostatniego odcinka drogi, który prowadził do hali tenisowej, zobaczyłem na środku jezdni duży ciemny kształt. Inne samochody wymijały go z lewej i prawej strony. Myślałem, że to jakiś duży worek, który wypadł z ciężarówki, ale gdy podjechaliśmy bliżej, okazało się, że na ulicy leży człowiek.
— Stój! — krzyknąłem do Aleksieja.
Mój kierowca nic nie powiedział i wcale nie zamierzał zwolnić.
— Stój, do jasnej cholery — powtórzyłem.
Aleksiej niechętnie zatrzymał się obok leżącego. Otworzyłem drzwi i wyskoczyłem z samochodu. Elena poszła w moje ślady, a kiedy Aleksiej zobaczył, że nie ma wyboru, również wysiadł. Samochody śmigały obok nas z wyciem klaksonów, kiedy przyklęknąłem obok leżącego mężczyzny. Nie krwawił, ale był nieprzytomny i zauważyłem, że ma drgawki i pianę na ustach. Nie wiedziałem, co mu się stało, ale przynajmniej był żywy.
Nachyliłem się i złapałem go pod ramię. Aleksiej chwycił go z drugiej strony, a Elena podtrzymywała jego nogi. Podnieśliśmy go wspólnymi siłami i ruszyliśmy w stronę krawężnika. Na chodniku znaleźliśmy pryzmę miękkiego śniegu, na której delikatnie go ułożyliśmy. Mężczyzna zaczął dochodzić do siebie.
— Epilepsja — bełkotał niewyraźnie. — Epilepsja.
— Wszystko będzie dobrze — zwróciła się do niego Elena po rosyjsku i poklepała go po ramieniu.
Ktoś musiał zadzwonić pod numer alarmowy, gdyż po chwili przyjechały trzy radiowozy. Ku memu zaskoczeniu milicjanci nie zwrócili nawet uwagi na poszkodowanego, tylko z tupotem rozbiegli się po chodniku, szukając winnego. Gdy się zorientowali, że jestem cudzoziemcem, zajęli się tłumem gapiów, którzy stali dookoła. W końcu otoczyli Aleksieja, oskarżając go, że potrącił tego człowieka. Chory mężczyzna, który zdążył już całkowicie odzyskać przytomność, usiłował wyjaśnić, że Aleksiej wcale go nie potrącił, tylko udzielił mu pomocy, lecz milicjanci nie zwracali na niego uwagi. Zażądali od Aleksieja dokumentów i kazali mu dmuchać w alkomat. Potem wdali się z nim w zajadłą kłótnię, która trwała piętnaście minut. W końcu, gdy doszli do wniosku, że wszystko jest w porządku, zadowoleni wrócili do radiowozów i odjechali. Chory podziękował nam i wsiadł do ambulansu, który zjawił się tymczasem, a my wróciliśmy do blazera.
Kiedy ruszyliśmy, Aleksiej wyjaśnił, dlaczego miał takie opory, by się zatrzymać.
— W Rosji tak jest zawsze — tłumaczyła jego słowa Elena. — Nie ma znaczenia, czy tamtego faceta w ogóle ktoś potrącił, czy nie. Kiedy zjawiają się gliny, muszą znaleźć winnego i nie ma dyskusji.
Na szczęście Aleksiej jako były pułkownik drogówki potrafił się wybronić. Ale przeciętnego moskwianina taki akt miłosierdzia mógłby kosztować siedem lat więzienia. Tutaj każdy o tym wiedział.
Właśnie taka była Rosja.
Dotarłem na mecz tenisowy, ale choć bardzo się starałem, nie potrafiłem zapomnieć o tym incydencie. A gdybyśmy się nie zatrzymali? Prędzej czy później jakiś samochód nie skręciłby w bok i leżący na jezdni mężczyzna mógłby odnieść poważne obrażenia albo zginąć. Przyszło mi do głowy, że zapewne każdego dnia podobne rzeczy dzieją się w całej Rosji i ta myśl przyprawiła mnie o dreszcz. Taki przewrotny scenariusz nie ograniczał się jednak do bezpieczeństwa na drodze. Dotyczył wszystkich dziedzin życia — biznesu, nieruchomości, służby zdrowia, szkolnictwa. Wszędzie, gdzie działo się coś złego, ludzie woleli się nie mieszać w obawie o własną skórę. Nie byli pozbawieni ludzkich odruchów, lecz obawiali się, że za udzielenie pomocy zamiast nagrody spotka ich kara.
Być może powinienem uznać ten incydent za omen. Może powinienem był zająć się w Rosji własnymi interesami, a nie walczyć z korupcją w spółkach, w które inwestowałem. Ale wierzyłem, że mogę w czymś dopomóc. Ponieważ nie byłem Rosjaninem — milicjanci mnie zignorowali, gdy tylko usłyszeli, że mówię po angielsku — byłem przekonany, że mogę dokonać rzeczy, na które żaden Rosjanin w podobnej sytuacji nie miał przyzwolenia.
To wyjaśniało, dlaczego po sukcesie naszej kampanii w sprawie Gazpromu postanowiłem ścigać korupcję w innych wielkich spółkach, których akcje znajdowały się w naszym portfelu. Zająłem się spółką JeES, państwowym przedsiębiorstwem energetycznym, i państwowym bankiem oszczędnościowym Sbierbank. Jak w przypadku Gazpromu, kilka miesięcy zajęło mi zbadanie, w jaki sposób dokonywano kradzieży. Wynikom moich śledztw nadawałem formę łatwo przyswajalnych prezentacji, które przekazywałem międzynarodowym mediom.