Wadim przyleciał do Londynu tego ranka i przyjechał prosto do mnie. Obaj byliśmy w szoku. Nie mogliśmy uwierzyć, że sytuacja tak szybko uległa pogorszeniu.
Kiedy siedzieliśmy w moim gabinecie, dyskutując o wydarzeniach, które rozegrały się dzień wcześniej, Wadim otrzymał wiadomość, że Arkadij Dworkowicz, doradca ekonomiczny Putina, potraktował poważnie naszą prośbę o pomoc. Dworkowicz zdołał przekonać kilku członków administracji prezydenta, że jeśli moja wiza nie zostanie przywrócona, ucierpi na tym rynek inwestycji w Rosji. Co najważniejsze, kwestia mojej wizy miała zostać poruszona w trakcie spotkania Narodowej Rady Bezpieczeństwa z prezydentem Putinem, zaplanowanego na najbliższą sobotę.
Po tej rozmowie Wadim i ja próbowaliśmy wyciągnąć jakieś wnioski ze sprzecznych wiadomości, które nadchodziły z Rosji. Jak to możliwe, że tacy ludzie jak minister gospodarki albo przewodniczący rosyjskiej komisji papierów wartościowych określali moją sytuację jako beznadziejną, podczas gdy doradca ekonomiczny prezydenta zamierzał pomóc mi w odzyskaniu wizy podczas konferencji Rady Bezpieczeństwa Narodowego?
Przyszło mi na myśl, że prawdopodobnie każdy mówi nam to, co wydaje mu się prawdą, ale w rządzie rosyjskim walczy ze sobą wiele frakcji, które wyrażają własne opinie.
Cokolwiek działo się naprawdę, mogłem jedynie mieć nadzieję, że frakcja Dworkowicza uzyska przewagę i posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego przyniesie pomyślne rozwiązanie.
Potem jednak, zaledwie cztery dni przed rozstrzygającym posiedzeniem, do rozgrywki włączył się dodatkowy przeciwnik. Otrzymałem e-mail od szefa moskiewskiej redakcji „Washington Post”, Petera Finna, który pisał: „Cześć, Bill. Mam nadzieję, że wszystko u ciebie w porządku. Wybacz, że zawracam ci głowę plotkami, ale chodzą słuchy, że masz jakieś problemy z wizą. Czy to prawda? A jeżeli tak, to czy byłbyś skłonny o tym porozmawiać? Dla inwestora z taką pozycją to nie byle co. Pozdrawiam, Peter”.
Cholera jasna! Skąd ten facet dowiedział się o mojej wizie? Nie podobało mi się to. Przypomniała mi się przestroga Simona Smitha, który mówi, że Rosjanie mogą się zawziąć, jeśli moja sprawa nabierze rozgłosu. Nie odpisałem Finnowi, a on na szczęście nie drążył dalej.
Niestety w czwartek zadzwonił do mnie kolejny reporter, Arkadij Ostrowski z „Financial Timesa”. Do niego również dotarły pogłoski.
— Czy to prawda, że nie wpuszczono cię do Rosji, Bill?
Poczułem skurcz w żołądku.
— Przykro mi, Arkadij, ale nie mogę o tym rozmawiać.
— Daj spokój, Bill. To jest wiadomość dnia. Muszę wiedzieć, co się dzieje.
Arkadij i ja mówiliśmy sobie po imieniu, ponieważ był on jednym z dziennikarzy, którzy przyczynili się do ujawnienia afery Gazpromu. Przed Arkadijem nie mogłem niczego się wyprzeć, ale musiałem grać na zwłokę.
— A jeżeli to prawda, a ja dam ci wywiad na wyłączność, mógłbyś poczekać jeszcze cztery dni? — zapytałem.
Nie był zachwycony moim warunkiem, ale było to lepsze niż nic, więc uzgodniliśmy, że zadzwonię do niego w poniedziałek.
Rozmowa z Arkadijem kompletnie wytrąciła mnie z równowagi. Dziennikarze najwyraźniej zwietrzyli, co się dzieje, i pozostawało mi tylko wystrzegać się rozmów z nimi przez najbliższe trzydzieści sześć godzin. Jednak w piątek o 10.30 reporterka agencji Reutera Elif Kaban zostawiła mi wiadomość na poczcie głosowej. Nie powiedziała, o co jej chodzi, ale zadzwoniła ponownie o 11.45.
Tego popołudnia byłem umówiony na lunch ze starym przyjacielem z Waszyngtonu i wyszedłem z biura, nie odpowiadając na żadną z jej prób nawiązania kontaktu. Spotkałem się z moim przyjacielem w chińskiej restauracji i wyłączyłem telefon, ale na wszelki wypadek położyłem blackberry’ego na stoliku, aby móc śledzić rozwój wydarzeń. Ledwie zdążyliśmy wybrać kilka potraw, kiedy na ekranie smartfona zamigotała wiadomość od mojej sekretarki: „Bill, Elif Kaban wciąż usiłuje skontaktować się z tobą. Twierdzi, że Reuter otrzymał wiarygodne informacje na temat twoich problemów z wjazdem do Rosji, i chciałaby dać ci szansę na ogłoszenie pierwszego komentarza. Proszę, skontaktuj się z nią jak najszybciej. Dzwoniła już dzisiaj cztery razy. Elif Kaban jest bardzo natarczywa!”.
Przez kilka sekund patrzyłem bezmyślnie na wiadomość, po czym schowałem blackberry’ego do kieszeni i próbowałem beztrosko delektować się lunchem. Wiedziałem, że zaraz smród się rozniesie, ale potrzebowałem przynajmniej kilku minut spokoju.
Po wyjściu z restauracji poszedłem okrężną drogą przez Green Park. Świeciło słońce i był to jeden z tych pogodnych wiosennych dni, kiedy w Londynie chce się żyć. Wciągałem głęboko rześkie powietrze i wodziłem wzrokiem po wszystkich tych beztroskich ludziach, którzy spacerowali po parku i którym nie groziło, że ich świat stanie na głowie.
Kilka minut po tym, jak znów zasiadłem przy biurku, agencja Reutera ogłosiła komunikat: „Dyrektor generalny Hermitage wydalony z Rosji”.
Tajemnica się wydała. Mój telefon natychmiast zaczął się urywać. Dzwonili z „Financial Timesa”, „Daily Telegraph”, „Independent”, „Wall Street Journal”, „Forbesa”, „Kommiersanta”, „Wiedomosti”, indeksu Dow Jones, Associated Press, „New York Timesa” i około dwudziestu innych serwisów informacyjnych. Stało się właśnie to, przed czym ostrzegał mnie Simon Smith. Teraz Rosjanie nie mieli żadnych szans, by zachować twarz, i mogłem pożegnać się z nadzieją na ustępstwo z ich strony. Nie miałem się co łudzić, że posiedzenie Narodowej Rady Bezpieczeństwa przyniesie jakieś pomyślne rozwiązanie. Mój los został przypieczętowany i od tej chwili nie żywiłem złudzeń, że jest to oficjalna decyzja. W Rosji byłem skończony.
Tylko że Rosja jeszcze ze mną nie skończyła.
Rozdział 21
G8
Kiedy rosyjski rząd występuje przeciw komuś, nie robi tego łagodnie, lecz ucieka się do najbardziej drastycznych środków. Sprawa Michaiła Chodorkowskiego i Jukosu była tego najlepszym przykładem. Kara za sprzeciwienie się Władimirowi Putinowi dosięgła również wszystkich, którzy mieli z Chodorkowskim coś wspólnego — kadrę dyrektorów, jego prawników, księgowych, kontrahentów, a nawet jego organizacje dobroczynne. Na początku 2006 roku w rosyjskich więzieniach przebywało dziesięć osób powiązanych z Jukosem, wiele innych uciekło z kraju, a władze skonfiskowały kapitał spółki wart dziesiątki miliardów dolarów. Potraktowałem to wszystko jako lekcję poglądową i nie zamierzałem dopuścić, aby Rosjanie zrobili ze mną coś podobnego. Musiałem jak najszybciej ewakuować z Rosji swoich ludzi oraz pieniądze klientów.
Sprowadziłem do Londynu dyrektora działu operacyjnego funduszu, Iwana Czerkasowa, aby pomógł mi tego dokonać. Czerkasow przyszedł do Hermitage z JP Morgan przed pięciu laty i miał za zadanie nękać brokerów, uganiać się za bankami i czuwać nad listą płac. Był trzydziestodziewięcioletnim wysokim mężczyzną o nienagannej prezencji, mówił biegle po angielsku z amerykańskim akcentem i doskonale wykonywał swoją pracę.
Iwan założył centrum kryzysowe w naszej siedzibie przy Tavistock Street w Covent Garden i zabrał się do pracy. Ewakuacja ludzi była stosunkowo prosta. Wszyscy pracownicy Hermitage, którzy moim zdaniem byli narażeni na ryzyko, wraz ze swoimi rodzinami w ciągu miesiąca znaleźli bezpieczne schronienie poza granicami Rosji.
O wiele trudniej było sprzedać warte miliardy dolarów udziały rosyjskich spółek, tak aby nikt się nie zorientował. Gdyby na rynku rozeszła się wieść, co robimy, brokerzy i spekulanci giełdowi zaczęliby uprawiać strategię zwaną „front-running”. W tym wypadku oznaczałoby to, że gdyby brokerzy zauważyli, iż Hermitage zamierza się pozbyć wszystkich udziałów Gazpromu, próbowaliby sprzedać te akcje pierwsi, zaniżając cenę, co naraziłoby klientów mojego funduszu na wielomilionowe straty.