— Bill, spójrz na ten nagłówek — odezwała się nagle z błyskiem w oczach. — „Podczas rozmów z Putinem Blair poruszy sprawę dyrektora funduszu inwestycyjnego”.
Złapałem gazetę i zacząłem czytać. Artykuł stanowił potwierdzenie tego, o czym rozmawiał ze mną Smith. Najbardziej istotne zdanie zawierało wyraźną obietnicę: „Premier wykorzysta szczyt G8, który odbędzie się w najbliższy weekend w Petersburgu, aby poprosić prezydenta Rosji o zniesienie wszystkich restrykcji nałożonych na Browdera”.
Elena patrzyła na mnie oszołomiona.
— To niesamowite — powiedziała.
Artykuł w „Observerze” zaskoczył również moich klientów i niektórzy wstrzymali się z decyzją o wycofaniu swoich pieniędzy aż do zakończenia konferencji.
Przepełniał mnie radosny nastrój, ale na trzy dni przed rozpoczęciem G8 Wadim zawołał mnie do swojego biurka.
— Bill, musisz to zobaczyć — powiedział, wskazując nagłówek Bloomberga na monitorze.
Pochyliłem się i przebiegłem wzrokiem artykuł o libańskich bojownikach Hezbollahu, którzy ostrzelali terytorium Izraela rakietami przeciwpancernymi. Zginęło trzech żołnierzy izraelskich, a pięciu zostało schwytanych i uprowadzonych do Libanu.
— Co to ma wspólnego z nami? — zapytałem sceptycznie.
— Nie jestem pewien, ale wygląda na to, że na Bliskim Wschodzie zaczyna się wojna. To może odwrócić uwagę Blaira od rozmów o twojej wizie.
Faktycznie, następnego dnia Izrael przeprowadził ataki z powietrza na cele w Libanie, między innymi na lotnisko w Bejrucie, podczas których zginęło czterdzieścioro czworo cywilów. Rosja, Francja, Wielka Brytania i Włochy natychmiast skrytykowały Izrael za użycie „niewspółmiernie dużej” siły, a Stany Zjednoczone publicznie potępiły milicję Hezbollahu. Wadim miał rację. Szczyt G8 łatwo mógł się przeobrazić w gorączkowe rozmowy o zażegnaniu kryzysu na Bliskim Wschodzie, zmuszając Blaira do zmiany planów.
Gdy w sobotę rozpoczął się szczyt, nie miałem pojęcia, co się wydarzy, a przez weekend nie mogłem skontaktować się z nikim z brytyjskiego rządu. Rozmowy ciągnęły się, ale wszystkie doniesienia mediów dotyczyły Izraela i Libanu. Ani słowa o mojej wizie.
Na koniec szczytu Putin zwołał konferencję prasową. Setki dziennikarzy z całego świata wypełniły salę po brzegi, a każdy liczył, że uda mu się zadać pytanie prezydentowi Rosji.
Po blisko dwudziestu minutach Putin wskazał na trzydziestotrzyletnią Catherine Belton, atrakcyjną i filigranową reporterkę „Moscow Timesa”.
— Niedawno Bill Browder został pozbawiony rosyjskiej wizy wjazdowej — zaczęła dziennikarka niepewnie. — Zaniepokoiło to wielu inwestorów i zachodnich dyplomatów, którzy nie mogą zrozumieć, czemu do tego doszło. Czy może pan wyjaśnić, dlaczego wstrzymano mu wizę bez żadnego uzasadnienia?
Belton skończyła i usiadła. Położyła notatnik na kolanach i czekała na odpowiedź.
W sali zapadła cisza. Wszyscy wiedzieli, że pytanie brytyjskiej dziennikarki zaskoczyło Putina. Minęło kilka sekund, zanim prezydent się odezwał.
— Proszę powtórzyć. Komu dokładnie wstrzymano wizę?
Catherine znów wstała.
— Billowi Browderowi. To dyrektor generalny funduszu Hermitage, który jest największym inwestorem na rosyjskim rynku giełdowym. Jestem przekonana, że premier Wielkiej Brytanii rozmawiał dzisiaj z panem na ten temat.
Putin zmarszczył czoło.
— Cóż, szczerze mówiąc, nie znam powodu, dla którego jakiś konkretny człowiek miałby spotkać się z odmową wjazdu na teren Federacji Rosyjskiej — odpowiedział cierpko. — Przypuszczam, że musiał naruszyć prawo naszego kraju.
I na tym koniec. Słysząc tę odpowiedź, wiedziałem, że Blair nie poruszył mojej sprawy i nie odzyskam wizy. Co więcej, gdybym przetłumaczył słowa Putina na prosty język, przekaz byłby jasny jak słońce. „Nigdy nie wymieniamy nazwisk naszych wrogów i dotyczy to również Billa Browdera. Zaraz nakażę swoim organom ścigania, aby wszczęły przeciwko niemu tyle postępowań kryminalnych, ile tylko się da”.
Gdyby ktoś uznał taką interpretację za paranoiczną lub przesadzoną, byłby w błędzie. Jeśli już, to ja sam byłem niewystarczająco paranoiczny.
Rozdział 22
Naloty
Po odpowiedzi Putina moi klienci zyskali jasność. Nastawienie Rosji nie wróżyło nic dobrego. Kolejny termin umorzenia przypadał na 25 sierpnia i tym razem kolejnych 215 klientów wycofało z funduszu ponad 30 procent kapitału. W mojej branży coś takiego nazywa się szturmem na fundusz i kiedy wybucha panika, podobnie jak w przypadku szturmu na bank jest prawie niemożliwa do opanowania. Wiedziałem, że jeśli nie dokonam jakiegoś cudu, fundusz Hermitage wkrótce będzie zmuszony zakończyć działalność.
Podczas swojej kariery przeżyłem setki wzlotów i upadków. Akcje przybierają i tracą na wartości często bez wyraźnej przyczyny, więc musiałem się uodpornić, by móc przyjmować na siebie impet złych wiadomości i nie tracić wiary. Nie straciłem wiary po tym, jak w 1998 roku kapitał funduszu stracił 90 procent swojej wartości, i moja postawa została nagrodzona, gdy wszystko wróciło do normy.
Ale tym razem było inaczej.
Całe moje życie zawodowe było ukierunkowane na prowadzenie inwestycji w Rosji. Nigdy nie przyszło mi do głowy, abym mógł robić cokolwiek innego. Teraz jednak, kiedy nie mogłem już działać w Rosji, musiałem pomyśleć o czymś innym. Jakie miałem możliwości wyboru? Nie wyobrażałem sobie powrotu do Ameryki, gdzie musiałbym konkurować z tysiącami takich jak ja. Nie wyobrażałem sobie również przeprowadzki w takie miejsce jak Chiny, by przez kolejne dziesięć lat wyrabiać sobie tam pozycję.
I z całą pewnością nie wybierałem się na emeryturę. Miałem czterdzieści dwa lata i rozpierała mnie energia. Żadna możliwość nie wyglądała zachęcająco, a im dłużej rozmyślałem o mojej sytuacji, tym bardziej wydawała mi się beznadziejna.
Fakt, że Hermitage stanął w obliczu bankructwa, był jeszcze bardziej przygnębiający dla ludzi, którzy dla mnie pracowali. Po wszystkich ekscytujących przeżyciach, jakich dostarczała nam działalność w Rosji, nikt nie chciał rozwiązania zespołu, gdyż wtedy wszyscy musieliby wrócić do zwykłej pracy w bankach inwestycyjnych lub firmach brokerskich.
Kiedy rozważałem nasze atuty, nie miałem żadnych wątpliwości, że nabraliśmy doświadczenia w wyszukiwaniu inwestycji o zaniżonej wartości. Potrafiliśmy również doskonale chronić nasze inwestycje przed nieuczciwym zarządzaniem. Uznałem, że powinniśmy wykorzystać te dwie umiejętności na innych rynkach wschodzących.
Postanowiłem wysłać Wadima oraz czterech innych analityków do Brazylii, Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Kuwejtu, Turcji i Tajlandii, by się przekonać, czy znajdą tam coś interesującego. Spotkali się oni z przedstawicielami dwudziestu najtańszych spółek w każdym z tych krajów. W sumie przeprowadzili sto rozmów, sporządzili poważne analizy dziesięciu przedsiębiorstw i ostatecznie wskazali trzy obiecujące perspektywy inwestycji.
Pierwszą z nich była brazylijska spółka telekomunikacyjna, której kapitał stanowił trzykrotną wartość jej ubiegłorocznych dochodów i był najniższy na świecie jak na spółkę tej branży; drugą — turecka rafineria, której akcje były o 72 procent tańsze od akcji innych rafinerii; a trzecią — firma handlująca nieruchomościami z siedzibą w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, której akcje miały wartość o 60 procent niższą od wartości netto jej aktywów.
Zacząłem inwestować pieniądze funduszu w akcje tych spółek i podzieliłem się wnioskami analityków z moim przyjacielem, Jeanem Karoubim. Mogłem zawsze liczyć na jego fachową opinię, a tym razem zareagował o wiele przychylniej, niż się spodziewałem.