Siedząc w samochodzie, Eduard zdał sobie sprawę, że popełnił wielki błąd. Nie upoważniliśmy go, aby z kimkolwiek rozmawiał o naszym odkryciu. Tracąc nad sobą panowanie, zdradził naszym przeciwnikom, że przejrzeliśmy ich knowania.
Kiedy Eduard odzyskał zimną krew, zadzwonił do Londynu, by opowiedzieć nam, co się stało. Niewątpliwie popełnił błąd, ale trudno było czynić mu wyrzuty, zważywszy na zachowanie Karpowa. Eduard przeprosił nas i doradził, żebyśmy jak najszybciej złożyli naszą skargę, zanim tajemnica wyjdzie na jaw. Zapytałem Władimira, ile jeszcze potrzebuje czasu.
— Cztery dni — odpowiedział nienaganną angielszczyzną, co oznaczało, że będzie gotowy na 3 grudnia 2007 roku.
Tymczasem musiałem lecieć do Genewy, gdzie 30 listopada miałem zjeść lunch z klientem. W obliczu wszystkich tych wydarzeń wolałbym zostać w Londynie, ale spotkanie było zbyt ważne, aby je odwoływać. Wyleciałem rano, a wróciłem wieczornym lotem. Gdy siedziałem w taksówce, która mijała właśnie Canary Wharf, wioząc mnie z lotniska do domu, zadzwoniła do mnie sekretarka.
Odczytała mi wszystkie wiadomości, jakie pozostawiono dla mnie tego dnia, a na koniec oznajmiła:
— Szukał pana niejaki Igor Sagirian. Czy mam teraz pana z nim połączyć?
— Sagirian?
Zacząłem szukać w pamięci. Znałem to nazwisko. Przeglądając listę kontaktów w moim smartfonie, przypomniałem sobie, że był to jeden z członków zarządu Renaissance Capital, spółki Borysa Jordana, z którą zetknąłem się, tocząc wojnę z Sidanco. Spotkałem Sagiriana tylko raz, na konferencji inwestorów przed kilku laty, więc nie wiedziałem, dlaczego teraz próbuje się ze mną skontaktować.
— Oczywiście. Porozmawiam z nim.
Sekretarka zadzwoniła do niego i przekierowała rozmowę.
— Mówi Bill Browder — zacząłem. — Jak się miewasz, Igorze?
— Dobrze, na ile to możliwe w dzisiejszych czasach. Posłuchaj, kiedy wrócisz do Londynu? Chciałbym się z tobą spotkać i chwilę porozmawiać. Wolałbym osobiście niż przez telefon.
Zaintrygowała mnie jego prośba. Ledwie znałem faceta, a on był gotów przylecieć z Moskwy, żeby zobaczyć się ze mną.
— Nie ma problemu. A o co chodzi?
— Nic wielkiego, ale jak wiesz, każdy ulega pewnym naciskom, więc chciałem tylko przedyskutować z tobą, jakie można jeszcze poczynić kroki, ponieważ sporo ze sobą współpracujemy, a mamy ostatnio małe trudności.
Jego odpowiedź nie trzymała się kupy. Nie miałem pojęcia, o jakich „naciskach” czy „małych trudnościach” mówił, i zacząłem podejrzewać, że ma to coś wspólnego z niedawną wizytą Eduarda u Karpowa.
— Czy chciałbyś teraz pomówić o czymś konkretnym?
— Cóż, szczerze mówiąc, problem w tym, że rozmawiam przez komórkę. Szczęściarz z ciebie, bo mieszkasz w Wielkiej Brytanii, ale ja jestem w Rosji i wolałbym spotkać się osobiście.
Działo się coś niezwykłego. Być może Sagirian zamierzał przekazać mi wiadomość od moich przeciwników albo negocjować w ich imieniu. Jakiekolwiek miał plany, jego prośba nie wyglądała na przypadkową, więc zgodziłem się na spotkanie w hotelu Dorchester. Termin wyznaczyłem na 11 grudnia, zaraz po powrocie z podróży biznesowej na Bliski Wschód, w którą właśnie się wybierałem.
Następnego dnia rano poleciałem do Arabii Saudyjskiej, a w najbliższy poniedziałek nasz zespół prawników przedłożył rosyjskim władzom skargę, która zajęła aż 244 strony. Dwa egzemplarze otrzymał prokurator generalny, dwa trafiły do przewodniczącego Komitetu Śledczego, a kolejne dwa powędrowały do szefa wydziału wewnętrznego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.
Spodziewałem się reakcji na nasze skargi dopiero po Nowym Roku, jednak dwa dni później, kiedy szedłem przez hol hotelu Four Seasons w Rijadzie, zadzwonił do mnie podekscytowany Jamison Firestone, który nadal przebywał w Moskwie.
— Bill, czy to połączenie jest bezpieczne?
— Co?
— Czy twój telefon jest czysty?
— Nie mam pojęcia. Jestem w Arabii Saudyjskiej. A dlaczego pytasz?
— Właśnie miałem bardzo dziwne spotkanie z facetem, który nazywa się Igor Sagirian.
— Sagirian?
— Tak. Jest prezesem Renaissance Capital…
— Wiem, kim on jest. Czego od ciebie chciał?
— Chciał porozmawiać o tobie, Bill.
— Co?
— To było podejrzane. On wiedział wszystko o twojej sytuacji. Kiedy wszedłem do jego gabinetu, miał na biurku plik dokumentów na twój temat. Wziął jedną z kartek i wykonał jakiś dziwny gest, dając do zrozumienia, że sytuacja jest poważna. Powiedział, że stoją za tym bardzo źli ludzie. Tacy, którzy z nikim się nie cackają. Faceci z kryminalną przeszłością.
— Czego od ciebie chciał? — zapytałem.
— I tu robi się ciekawie. Mam cię przekonać, żebyś pozwolił Renaissance na likwidację waszych skradzionych spółek.
— Likwidację naszych skradzionych spółek? To niedorzeczne. Dlaczego mu na tym zależy? Jak miałby tego dokonać?
— Nie mam pojęcia. Nie rozumiem, w jaki sposób likwidacja tych spółek miałaby pomóc Iwanowi. Zresztą jak Sagirian może zlikwidować coś, czym nie zarządza?
Zakończyliśmy rozmowę. Sytuacja faktycznie stała się bardzo osobliwa. Skąd Sagirian dowiedział się o tym wszystkim? Z pewnością nie od nas. Oznaczało to, że nasze spotkanie może mieć rozstrzygające znaczenie, jeśli nadarzy mi się okazja, by poznać bliżej zamiary przeciwników.
W pośpiechu doprowadziłem do końca interesy na Bliskim Wschodzie, a po powrocie do Londynu z pomocą Iwana i Wadima przygotowałem się do spotkania. Liczyłem, że uda mi się zaskoczyć Sagiriana.
Nieodzowne było również nagranie naszej rozmowy, abyśmy później mogli przeanalizować każde słowo wypowiedziane przez Igora. Na dwa dni przed spotkaniem zadzwoniłem do Stevena Becka, byłego oficera brytyjskich sił specjalnych i eksperta w dziedzinie bezpieczeństwa, z którego pomocy korzystałem w tego typu sytuacjach. Przyszedł do mojego biura z dwoma specami od podsłuchów. Jeden z nich poprosił o moją kaszmirową marynarkę. Podałem mu ją niechętnie i wzdrygając się, patrzyłem, jak rozcina szew klapy, wsuwa do środka mikrofon i z powrotem zaszywa otwór. Potem przeciągnął kabel do lewej kieszeni, w której ukrył mały cyfrowy dyktafon. To jego miałem użyć, by nagrać rozmowę z Sagirianem.
Nadszedł dzień spotkania. Wyszedłem z biura na Golden Square, wsiadłem do taksówki i włączyłem dyktafon, gdy samochód ruszył. Byłem kłębkiem nerwów. Miałem spotkać się twarzą w twarz z człowiekiem, którego podejrzewałem o powiązania z wielkim przestępczym spiskiem. W mojej karierze stawiałem czoło niezliczonym oszustom finansowym i innym cwaniakom, ale nigdy dotąd nie pakowałem się dobrowolnie w tak niebezpieczną sytuację. Musiałem wytężać wszystkie swoje siły, by zachować spokój.
Taksówka zajechała pod hotel Dorchester przy Park Lane i zatrzymała się na trójkątnym podjeździe między srebrnym bentleyem i czerwonym ferrari. Nie było to nic niezwykłego, zważywszy na wystawne bogactwo rosyjskich oligarchów i arabskich szejków, którzy upodobali sobie ten hotel. Przyjechałem wcześniej. Wszedłem do środka i rozsiadłszy się w holu na oliwkowozielonym fotelu, zacząłem omiatać wzrokiem wnętrze, próbując wyłowić Sagiriana z tłumu, który przewijał się między marmurowymi kolumnami. Zjawił się około 19.10 i idąc pospiesznym krokiem, sprawiał wrażenie, jakby spóźnił się na zwyczajne spotkanie biznesowe. Pięćdziesięciopięcioletni Sagirian był nieznacznie wyższy ode mnie, miał siwe włosy, krągłe policzki i obwisły podbródek, który płynnie przechodził w szyję. Wyglądał raczej jak dobrotliwy dziadek, a nie ktoś, kogo podejrzewałem o powiązania z naszymi problemami w Rosji.