Выбрать главу

Przez chwilę gawędziliśmy o londyńskiej pogodzie, Moskwie i polityce, krążąc wokół właściwej kwestii, która stanowiła powód naszego spotkania. W końcu zapytałem go, co sprawiło, że zdecydował się przybyć z tak daleka, aby ze mną porozmawiać. Igor westchnął ciężko i oznajmił, że ostatnio milicja wkroczyła do siedziby Renaissance Capital. Jego zdaniem do nalotu doszło dlatego, że jego spółka robiła z nami interesy. Powtórzył to, co powiedział Jamisonowi, dając jasno do zrozumienia, że jeśli pozwolę mu zlikwidować skradzione spółki holdingowe Hermitage, jakimś sposobem rozwiąże to wszystkie problemy, z którymi borykamy się my i Renaissance.

Nie miało to sensu. Po pierwsze, Hermitage od lat nie robiła żadnych interesów z Renaissance. Po drugie, jak mogłem dać mu zgodę na likwidację owych spółek, skoro nie należały już do nas? I po trzecie, nawet gdybym mógł go do tego upoważnić, jak mielibyśmy skorzystać na tym my, a w szczególności Iwan, przeciwko któremu wciąż toczyło się postępowanie karne? Doszedłem do wniosku, że Sagirian albo oszalał, albo tak naprawdę ma zgoła inne plany. Podejrzewałem to drugie.

Starałem się ciągnąć go za język, żeby jak najwięcej nagrać. Niestety na każde bezpośrednie pytanie odpowiadał wymijająco i niespójnie, podobnie jak wtedy, gdy ostatnio rozmawialiśmy przez telefon. Nagle spojrzał na zegarek i gwałtownie poderwał się z miejsca.

— Spóźnię się na kolację, Bill. Liczę, że będziesz miał udane święta.

Wymieniliśmy uścisk dłoni i Sagirian opuścił hotel równie pospiesznie, jak do niego wszedł. Podążyłem za nim i od razu wskoczyłem do taksówki, by jak najszybciej wrócić do biura i przeanalizować nagranie.

Gdy dojechałem na Golden Square, w sali konferencyjnej czekał już na mnie cały mój zespół, a także Steven wraz z jednym ze swoich speców od inwigilacji. Wyciągnąłem dyktafon z kieszeni, odłączyłem kabel i wręczyłem urządzenie Stevenowi, który położył je na stole i nacisnął przycisk odtwarzania.

Wszyscy pochyliliśmy się nad blatem. Słyszeliśmy moją rozmowę z kierowcą taksówki i odgłosy jazdy do hotelu. Potem rozległy się moje kroki na chodniku i słowa odźwiernego, który pozdrowił mnie przy wejściu. Następnie z głośnika popłynęły ściszone dźwięki wypełniające hotelowy hol, gdy wtem wszystko zagłuszył jednostajny szum.

Steven wziął dyktafon, myśląc, że coś się popsuło. Przesunął nagranie kilka sekund w tył i znów włączył odtwarzanie. Efekt był taki sam. Przesunął nagranie do przodu, licząc, że udało się zarejestrować dalszy ciąg rozmowy, ale nadal słyszeliśmy tylko szum. Ustał dopiero wtedy, gdy wyszedłem z hotelu i poprosiłem odźwiernego o przywołanie taksówki.

— Co to było? — zapytałem, patrząc na Stevena.

Steven obracał dyktafon w dłoni i przyglądał mu się, marszcząc brwi.

— Nie wiem. Albo to urządzenie nawaliło, albo ten Sagirian miał przy sobie aparaturę zagłuszającą.

— Jezu Chryste. Aparaturę zagłuszającą? Skąd on w ogóle mógł coś takiego wytrzasnąć?

— To nie jest łatwe. Ale takiego sprzętu powszechnie używają służby specjalne, jak choćby FSB.

Kompletnie wytrąciło mnie to z równowagi. Wydawało mi się, że jestem sprytny, zatrudniając Stevena i bawiąc się w szpiega, tymczasem okazało się, że miałem do czynienia z prawdziwym szpiegiem. Zadecydowałem, że nie będę już więcej się angażował w jakieś dziecinne podchody.

Sagirian okazał się fałszywym tropem, a my nadal nie wiedzieliśmy, co knują przeciwnicy. Teraz mogliśmy już tylko liczyć, że coś przyniosą skargi, które przedłożyliśmy rosyjskim władzom.

Dzień po spotkaniu z Sagirianem otrzymaliśmy pierwszą oficjalną odpowiedź z petersburskiego oddziału Komitetu Śledczego przy Prokuraturze Generalnej Federacji Rosyjskiej. Wadim wydrukował ją i pomijając zawiłości terminologii prawnej, przeszedł do sedna.

— Posłuchaj tego, Bill. Tu jest napisane: „W sądzie w Petersburgu nie doszło do żadnych uchybień i wniosek o wszczęcie postępowania karnego zostaje oddalony z powodu braku znamion przestępstwa”.

— Braku znamion przestępstwa? Przecież ukradziono nasze spółki!

— Czekaj, to jeszcze nie wszystko. Łaskawie zaznaczają, że nie będą ścigać naszego prawnika, Eduarda, za złożenie skargi — rzekł Wadim z przekąsem.

Dzień później przyszła kolejna odpowiedź. Tym razem z wydziału wewnętrznego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, który powinien być szczególnie zainteresowany brudnymi interesami Kuzniecowa i Karpowa.

— Posłuchaj — odezwał się Wadim, przeglądając dokument. — Wydział wewnętrzny powierza zbadanie naszej skargi samemu Pawłowi Karpowowi.

— Nie mówisz poważnie.

— Owszem. Tu jest wyraźnie napisane.

W ciągu następnego dnia dostaliśmy jeszcze trzy odpowiedzi, z których każda była tak samo bezużyteczna.

Do końca roku tylko jedna skarga pozostała nierozpatrzona. Nie miałem powodu, aby przypuszczać, że odpowiedź będzie w czymkolwiek inna od poprzednich. Jednak rankiem 9 stycznia 2008 roku do Eduarda zadzwonił śledczy Rostisław Rassochow z wydziału kryminalnego Komitetu Śledczego. Rassochow, któremu powierzono rozpatrzenie naszej skargi, poprosił Eduarda o przybycie do siedziby komitetu w celu złożenia szczegółowych wyjaśnień.

Kiedy Eduard dotarł na miejsce, powitał go mężczyzna w podobnym wieku. Nosił wygnieciony bistorowy garnitur, tani zegarek i miał niemodną fryzurę. W kraju tak przeżartym korupcją jak Rosja taki wygląd budził nadzieję. Udali się do gabinetu Rassochowa i linijka po linijce prześledzili całą skargę. Śledczy z kamiennym wyrazem twarzy zadawał naszemu adwokatowi szczegółowe pytania. Na koniec oznajmił, że zamierza wszcząć postępowanie przygotowawcze w sprawie naszych zarzutów przeciwko Kuzniecowowi oraz Karpowowi i wezwać ich na przesłuchanie.

Była to wspaniała wiadomość. Mogłem tylko wyobrazić sobie miny Kuzniecowa i Karpowa, kiedy dostaną wezwanie do śledczego. Wydawało się, że po tym wszystkim, co tamci dwaj nam wyrządzili, nareszcie sytuacja zaczyna się obracać na naszą korzyść.

Rozkoszowałem się uczuciem satysfakcji blisko dwa miesiące, aż do pewnego wieczoru na początku marca, kiedy Wadim wszedł do mojego biura z posępną miną.

— Właśnie dostałem wiadomość od mojego informatora, Asłana — oznajmił.

— Na jaki temat? — spytałem zaniepokojony, gdyż zaczynałem się już przyzwyczajać, że Wadim wciąż przynosi niepomyślne wieści, zwłaszcza jeśli pochodziły od Asłana.

Wadim podsunął mi swój telefon i wskazał palcem wyświetlacz, na którym widniały jakieś rosyjskie słowa.

— Tu jest napisane: „Toczy się postępowanie karne przeciwko Browderowi. Sprawa numer 401052. Republika Kałmucji. Uchylanie się od zobowiązań podatkowych na znaczne sumy”.

Poczułem się, jakby nagle uszło ze mnie powietrze. Wyglądało na to, że Kuzniecow i Karpow biorą odwet za to, że zostali wezwani na przesłuchanie do siedziby Komitetu Śledczego. W głowie kotłowały mi się setki pytań, ale była już 19.30 i tak się pechowo złożyło, że Elena i ja za pół godziny musieliśmy się pojawić na kolacji, która została zaplanowana przed wieloma miesiącami. Mój dawny przyjaciel z Salomon Brothers i jego narzeczona zdołali dokonać niemożliwego, gdy udało im się zarezerwować stolik w nowej londyńskiej restauracji L’Atelier du Joël Robuchon, i nie mogłem odwołać tego spotkania w ostatniej chwili.

W drodze do restauracji zadzwoniłem do Eleny, by opowiedzieć jej o wiadomości od Asłana. Po raz pierwszy od rozpoczęcia tego kryzysu jej rytm emocjonalny zgrał się z moim i obydwoje wpadliśmy w panikę. Gdy dotarliśmy na miejsce, nasi przyjaciele siedzieli już przy stoliku, uśmiechając się szeroko. Zdążyli zamówić dla całej naszej czwórki zestaw siedmiu dań, na których degustację potrzeba było co najmniej trzech godzin. Wytrwale starałem się maskować panikę, podczas gdy narzeczeni beztrosko opowiadali o planowanym weselu i podróży poślubnej oraz innych fantastycznych restauracjach w Londynie. Nie mogłem się doczekać końca kolacji. Kiedy podano drugi deser, Elena ścisnęła moje kolano pod stołem i oznajmiła, że musimy wracać do dzieci. Opuściliśmy restaurację w pośpiechu. W drodze do domu obydwoje milczeliśmy w taksówce.