Po wyjściu z metra Siergiej okrążył jeszcze dwa razy cały kwartał, żeby ochłonąć, ale kiedy zasiadł przy swoim biurku w kancelarii Firestone Duncan, dostrzegł na blacie jeszcze jedną rzecz, której się nie spodziewał. Leżał przed nim list z urzędu w Chimkach, do którego wysłał prośbę o informacje na temat naszych skradzionych spółek.
Adwokat rozdarł kopertę i zaczął czytać. Przynajmniej raz ktoś naprawdę się postarał. Odpowiedź zawierała żądane informacje i nazwiska, ale co najważniejsze, wynikało z niej, że ludzie, którzy bezprawnie zagarnęli nasze spółki, założyli konta w dwóch mało znanych bankach — Universal Savings Bank oraz Intercommerz Bank.
To był wielki przełom. Do czego trzy spółki zadłużone na miliard dolarów i nie mające żadnych aktywów potrzebowały rachunków bankowych? Siergiej natychmiast wszedł na stronę Banku Centralnego. Wpisał w okno wyszukiwarki hasło „Universal Savings” i odkrył, że jest to bardzo mały bank, którego kapitał wynosi zaledwie 1,5 miliona dolarów. Intercommerz był nieco większy ze swoim dwunastomilionowym kapitałem. Trudno w ogóle było nazwać je bankami.
Potem jednak zauważył coś niesłychanie interesującego. Ponieważ oba banki były tak niewielkie, za każdym razem, kiedy wpłacano do nich jakieś pieniądze, na stronie internetowej dało się zauważyć wzrost wartości depozytu. I faktycznie, Siergiej znalazł parę dużych wpływów. Pod koniec grudnia, niedługo po tym, jak oszuści założyli rachunki bankowe dla naszych skradzionych spółek, Universal Savings Bank przyjął wpłatę w wysokości 97 milionów dolarów, a Intercommerz 147 milionów.
Wtedy to Siergiej przypomniał sobie nasze pytanie o zwrot podatku. Suma wpłat do obydwu banków odpowiadała w przybliżeniu kwocie podatku za 2006 rok, który zapłaciły spółki należące do funduszu Hermitage. To nie mógł być zbieg okoliczności. Siergiej szybko zebrał wszystkie orzeczenia sądowe i rozłożył je obok zeznań podatkowych naszych spółek. W tym momencie wszystko stało się dla niego jasne.
Orzeczenie petersburskiego sądu w sprawie przeciwko spółce Mahaon opiewało na kwotę 71 milionów dolarów i okazało się, że dokładnie tyle samo wynosił dochód tej spółki w 2006 roku. Sąd w Kazaniu uznał zadłużenie spółki Parfenion w wysokości 581 milionów, czyli tyle samo, ile zarobiła w 2006 roku. Identycznie wyglądała sprawa trzeciej ze skradzionych spółek, Rilend, rozpatrywana przed sądem w Moskwie. W sumie oszuści sfabrykowali fałszywe orzeczenia o 973 milionach dolarów zaległości, by uzyskać zwrot realnej kwoty 973 milionów.
Siergiej niezwłocznie zadzwonił do Iwana, by poinformować go o swoim odkryciu, a po kilku minutach wyjaśnień Iwan zerwał się z krzesła i ruchem ręki przywołał mnie i Wadima.
— Spójrzcie na to — rzekł podekscytowany, wskazując na monitor.
Iwan otworzył stronę internetową Banku Centralnego Rosji i zobaczyliśmy dwa wykresy obrazujące duże wpłaty na konta bankowe, które odkrył Siergiej.
— Sukinsyny — powiedziałem.
— Bill, Siergiej wszystko rozgryzł — oznajmił Iwan.
— To świetnie, ale jak udowodnimy, że te pieniądze tak naprawdę pochodzą od władz podatkowych? — spytałem.
— Zapytam w kilku źródłach w Moskwie, czy będą w stanie zweryfikować przelewy elektroniczne. Teraz, kiedy znamy już nazwy banków, chyba możemy ustalić, skąd przyszły pieniądze.
Dwa dni później Wadim wpadł do mojego gabinetu i rozłożył na moim biurku kilka kartek.
— To są te przelewy — powiedział, szczerząc zęby w uśmiechu.
Spojrzałem na wydruki, ale na każdym z nich widniał tekst po rosyjsku.
— Co tu jest napisane?
Wadim przewertował kartki i zatrzymał się na ostatniej stronie.
— To jest potwierdzenie przelewu od rosyjskiego fiskusa dla spółki Parfenion na kwotę stu trzydziestu dziewięciu milionów dolarów z tytuły zwrotu podatku. Tu jest przelew na siedemdziesiąt pięć milionów dla Rilend. A to szesnaście milionów dla Mahaon. Łącznie dwieście trzydzieści milionów dolarów.
Była to taka sama kwota jak podatek, który zapłaciliśmy za ubiegły rok. Identyczna.
Natychmiast zebraliśmy się w moim biurze i zadzwoniliśmy do Siergieja, by pogratulować mu wspaniałego odkrycia, on jednak, chociaż udało mu się rozwiązać zagadkę, był przygnębiony. Ci ludzie ukradli te pieniądze rosyjskim podatnikom — jemu, jego rodzinie, jego przyjaciołom. Każdemu, kogo znał.
— To jest najbardziej cyniczny postępek, jaki w życiu widziałem — stwierdził.
Byliśmy świadkami największego zwrotu w dziejach rosyjskiego systemu podatkowego. Został przeprowadzony z tak wielkim rozmachem i cynizmem, że nie mieliśmy już żadnych wątpliwości. To musiała być nielegalna operacja, a my dysponowaliśmy teraz dowodami, które pozwalały ujawnić cały ten proceder i pociągnąć sprawców do odpowiedzialności.
I właśnie to zamierzaliśmy zrobić.
Rozdział 27
DHL
Moim zdaniem Władimir Putin upoważnił stosowne organy do wydalenia mnie z Rosji i prawdopodobnie zatwierdził próby zagarnięcia naszych aktywów, jednak nie mieściło mi się w głowie, że mógłby pozwolić urzędnikom państwowym na kradzież 230 milionów dolarów należących do państwa. Byłem przekonany, że gdy tylko przekażemy dowody przestępstwa rosyjskim władzom, to strażnicy prawa dopadną złoczyńców i na tym sprawa się skończy. Mimo wszystko nie przestawałem wierzyć, że są jeszcze w Rosji porządni ludzie. Tak więc 23 lipca 2008 roku zaczęliśmy składać szczegółowe doniesienia o oszustwie podatkowym, wysyłając je do wszystkich organów ścigania oraz instytucji ochrony porządku publicznego w Rosji.
Podzieliliśmy się również informacjami o tej aferze z „New York Timesem” i zajmującym czołową pozycję wśród niezależnych rosyjskich mediów dziennikiem „Wiedomosti”. Opublikowane w nich artykuły wzbudziły niemałą sensację i sprawa szybko nabrała rozgłosu zarówno w Rosji, jak i na całym świecie.
Kilka dni po ujawnieniu afery zwróciła się do mnie niezależna rosyjska rozgłośnia radiowa Echo Moskwy, prosząc o udzielenie czterdziestopięciominutowego wywiadu przez telefon. Zgodziłem się i 29 lipca podczas audycji na żywo metodycznie opowiedziałem o naszych perypetiach — nalotach milicji, bezprawnym zagarnięciu naszych spółek, fałszywych orzeczeniach sądu, byłych kryminalistach zamieszanych w ten proceder, współudziale organów ścigania i, co najważniejsze, kradzieży 230 milionów dolarów należących do podatników. Prowadzący wywiad Matwiej Ganapolski, doświadczony reporter, który od lat stykał się z przestępczością i korupcją w Rosji, był wyraźnie wstrząśnięty.
— Skoro nikt nie przerwał naszej transmisji, to jutro ktoś na pewno zostanie aresztowany — powiedział, kiedy skończyliśmy wywiad. — Coś muszą z tym zrobić.
Też byłem takiego zdania. Tylko że nikt nic nie robił. Mijały godziny, mijały dni i nic się nie działo. Mijały tygodnie i nadal nic się nie działo. Trudno było uwierzyć, że tak nagłośniona sprawa kradzieży państwowych pieniędzy nie wywołała żadnej reakcji.
W końcu doczekaliśmy się reakcji, lecz nie takiej, jak się spodziewałem. W niezwykle spokojny i upalny letni dzień 21 sierpnia 2008 roku rozdzwonił się telefon w moim londyńskim biurze. Pierwszy odezwał się Siergiej, który przebywał w kancelarii Firestone Duncan, potem ze swojego domowego biura zadzwonił Władimir Pastuchow, a na koniec Eduard ze swojej daczy pod Moskwą. Każdy z prawników miał mi do powiedzenia to samo — właśnie ekipa funkcjonariuszy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych przeprowadziła rewizję w jego miejscu pracy.