— Dokumenty — odezwał się po rosyjsku, nie odrywając wzroku od terminalu komputerowego.
Prawnik sięgnął do saszetki, w której trzymał paszporty i karty pokładowe.
— Szalona noc dzisiaj na lotnisku — zagadnął, starając się przybrać swobodny ton.
Młodzieniec mruknął pod nosem coś niezrozumiałego. Spojrzał na Władimira i zmarszczył czoło, czekając na dokumenty.
— Proszę bardzo. — Władimir wręczył mu wszystkie papiery.
Prawdopodobnie był to pięćsetny zestaw dokumentów, jaki strażnik przeglądał tego dnia. Zazwyczaj rosyjska służba migracyjna skrupulatnie kontroluje każdy paszport. Zanim urzędnik przybije stempel, wpisuje szczegółowe dane do komputera i czeka na wyniki. Jednak gdyby tego dnia wszyscy byli tak dokładni, doprowadziłoby to do wielogodzinnych opóźnień i połowa pasażerów nie zdążyłaby na swoje loty.
Nie zawracając sobie głowy procedurami, mężczyzna wziął pieczątkę i przekartkował każdy paszport, wbijając w środku czerwony stempel wyjazdowy. Potem oddał dokumenty Władimirowi.
— Następny! — krzyknął.
Władimir chwycił syna pod ramię i cała rodzina oddaliła się pospiesznie. Weszli na pokład samolotu zaledwie piętnaście minut przed startem. Zasiedli w fotelach, zapięli pasy i odmówili dziękczynne modły. Samolot pokołował na pas startowy i oderwał się od ziemi, a po kilku godzinach wylądował we Włoszech.
Władimir zadzwonił do mnie późno w nocy, kiedy tylko znalazł się na lotnisku.
— Bill, jesteśmy w Mediolanie! — zawołał radośnie.
Władimir był bezpieczny, a ja nareszcie odetchnąłem z ulgą.
Rozdział 28
Chabarowsk
Władimir był już bezpieczny, ale Eduard wciąż przebywał gdzieś na terenie Rosji i nie mieliśmy od niego żadnych wiadomości.
Nawet jego żona nie wiedziała, gdzie się ukrywał. Po tym, jak rozstali się na Prospekcie Uniwersyteckim, Eduard został zawieziony do mieszkania przyjaciela po wschodniej stronie Moskwy, tuż za obrębem Pierścienia Sadowego. Spędził tam dwie noce. Nie wychodził na zewnątrz i do nikogo nie dzwonił. Chodził tam i z powrotem po mieszkaniu, a gdy jego przyjaciel wracał do domu, dyskutował z nim o całej tej sytuacji i rozważał swoje możliwości. Nie był przygotowany na opuszczenie kraju. Jeszcze nie w tej chwili.
Trzeciego dnia tuż przed świtem Eduard wsiadł do samochodu innego przyjaciela i został przewieziony do innego mieszkania. Eduard leżał na tylnym siedzeniu, a kierowca kluczył okrężną drogą i gdy tylko się upewnił, że nikt ich nie śledzi, pojechał do następnej kryjówki.
Tam Eduard spędził kolejne dwie noce. Takie przenosiny działały mu na nerwy. Przywykł robić wszystko samodzielnie, a teraz nagle stał się całkowicie zależny od innych. Nie mógł skorzystać z telefonu ani sprawdzić poczty elektronicznej. Mógł jedynie śledzić wiadomości i miotać się po mieszkaniu jak uwięzione w klatce dzikie zwierzę. Czuł się coraz bardziej zestresowany.
Pod koniec pierwszego tygodnia Eduard otrzymał wiadomość od jednego ze swoich przyjaciół. Nie była pocieszająca. Zwiększono liczbę ludzi zaangażowanych w jego poszukiwanie.
Pościg był coraz bliżej i w Moskwie zaczęło się robić za gorąco.
Eduard nie miał zamiaru opuszczać Rosji i przyznawać się do porażki, musiał więc znaleźć inne miasto, w którym mógłby się ukryć. Zastanawiał się nad wyjazdem do Woroneża albo Niżnego Nowogrodu. Każde z tych miast dzieliło od Moskwy kilka godzin jazdy pociągiem, ale byłby tam zdany wyłącznie na siebie. Eduard był doświadczonym adwokatem, ale nie miał wprawy w ukrywaniu się i prawdopodobnie nie przetrwałby tygodnia. Zdał sobie sprawę, że potrzebuje dwóch rzeczy — oddalonej od Moskwy kryjówki i pomocy kogoś zaufanego.
Przejrzał swoje kontakty, spośród których jeden wyraźnie się wyróżniał. Był to mężczyzna imieniem Michaił, który mieszkał w Chabarowsku na dalekim wschodzie Rosji. Dziesięć lat wcześniej Eduard pomógł mu wykaraskać się z poważnych tarapatów, ratując go przed wyrokiem długoletniego więzienia.
Zadzwonił do Michaiła z telefonu na kartę i opowiedział o swojej sytuacji.
— Jeżeli tylko znajdziesz sposób, by dostać się do Chabarowska, mogę cię ukrywać, jak długo zechcesz — powiedział Michaił, wysłuchawszy opowieści.
Chabarowsk z pewnością spełniał warunki odległej kryjówki, jako że od Moskwy dzieliło go przeszło sześć tysięcy kilometrów, czyli prawie pięćset więcej, niż dzieli Londyn od równika. Problem tkwił w tym, jak się tam dostać. Podróż samochodem trwałaby zbyt długo i Eduard mógłby zostać zatrzymany do kontroli drogowej, a gdyby jakiś skorumpowany lokalny gliniarz przyczepił się do niego, skończyłoby się to katastrofą. Pociąg również nie wchodził w grę, ponieważ kupując bilet, Eduard musiałby podać nazwisko, żeby potem spędzić tydzień w metalowym pudle na kółkach, podczas gdy jego prześladowcy mogliby połączyć elementy układanki.
Najlepszym rozwiązaniem był samolot. Choć tutaj jego nazwisko też zostałoby wprowadzone do systemu, podróż zajęłaby osiem godzin i prześladowcom zostałoby znacznie mniej czasu na reakcję.
By zwiększyć szanse, że uda mu się wymknąć niepostrzeżenie, Eduard postanowił lecieć w piątek późno w nocy. Miał nadzieję, że ludzie, którzy go monitorują, zaczną już weekendowe pijaństwo, dzięki czemu zmaleje prawdopodobieństwo, że przyjmą informację, wyciągną wnioski i zaczną działać, zanim on zdąży wylądować.
Półtorej godziny przed planowanym odlotem przyjechał na moskiewskie lotnisko Domodiedowo, które obsługuje większość regionalnych rejsów, i podszedł do kontuaru, aby kupić bilet. Kasjerka podała mu cenę — 56 890 rubli, czyli prawie 1500 funtów — a Eduard wyjął portfel i odliczył banknoty. Wręczył kobiecie gotówkę z taką nonszalancją, na jaką tylko potrafił się zdobyć, chociaż serce kołatało mu w piersi jak oszalałe. Była to wielka kwota, ale kasjerka przyjęła pieniądze bez zmrużenia oka i wróciła do stukania w klawiaturę. Po chwili podała Eduardowi bilet i z uśmiechem życzyła mu przyjemniej podróży.
Pierwszą przeszkodę Eduard miał już za sobą. Czekała go jeszcze kontrola bezpieczeństwa i odprawa przed wejściem na pokład, a następnie pozostało mu tylko czekać na start. Te przeszkody również pokonał bez żadnych problemów, ale istniało jeszcze jedno zagrożenie. Zakup imiennego biletu mógł zaalarmować naszych przeciwników i było bardzo prawdopodobne, że ich kompani zaczają się na Eduarda w Chabarowsku. Nasz adwokat usiłował przespać nocny lot, w trakcie którego pokonywał siedem stref czasowych, lecz okazało się to niemożliwe.
W końcu Eduard, wyczerpany i zmięty, wylądował w Chabarowsku. Samolot zatrzymał się przy terminalu, do kadłuba przystawiono schodki i pasażerowie zaczęli wysiadać. Kiedy Eduard stanął w drzwiach, zobaczył zaparkowany na płycie lotniska samochód. Serce podjechało mu do gardła, ale w tym samym momencie obok pojazdu zauważył Michaiła, który uśmiechał się do niego przyjaźnie.
Eduard zszedł po stopniach, niosąc podręczny bagaż i nie przechodząc nawet przez terminal, opuścił lotnisko samochodem Michaiła, który zawiózł go do niepozornego hotelu na obrzeżach miasta, gdzie wynajął dla niego pokój pod przybranym nazwiskiem.
Nie mieliśmy pojęcia, gdzie Eduard przebywa, co robi ani czy jest bezpieczny. Ale chociaż nie byliśmy w stanie udzielić mu pomocy na terenie Rosji, mogliśmy dowiedzieć się czegoś więcej na temat przyczyny jego problemów.
Na początku września otrzymaliśmy kopie materiałów z sądu w Kazaniu. Najbardziej złowrogim z dokumentów było oświadczenie Wiktora Markiełowa, przestępcy skazanego za zabójstwo, który bezprawnie zagarnął nasze spółki. Zeznał on, że robił wszystko pod kierunkiem niejakiego Oktaja Gasanowa, który zmarł na atak serca na dwa miesiące przed kradzieżą. Co więcej, Markiełow twierdził, że Gasanow wszystkie instrukcje dostał od Eduarda Hajruddinowa i że Eduard wykonywał moje polecenia.