Выбрать главу

Moim drugim posunięciem było spotkanie z nowym szefem sekcji rosyjskiej Biura Spraw Zagranicznych, Michaelem Davenportem, wykształconym w Cambridge prawnikiem mniej więcej w moim wieku. W przeciwieństwie do jego poprzednika, Simona Smitha, nie darzyłem go sympatią. Zetknąłem się z nim wcześniej kilka razy, by powiadomić go o naszych problemach z Rosjanami, jednak Davenport postrzegał mnie chyba jako biznesmena, który dostał to, na co sobie zasłużył, i nie jest godny uwagi brytyjskiego rządu.

Teraz, kiedy chodziło o ratowanie bezbronnego człowieka, miałem nadzieję, że jego nastawienie się zmieni.

Przyszedłem do jego gabinetu przy King Charles Street. Davenport zaprosił mnie do środka i wskazał na duży stół konferencyjny, po czym poprosił swojego asystenta, aby podał nam herbatę.

— Co mogę dla pana zrobić, panie Browder? — zapytał, gdy usiedliśmy naprzeciwko siebie.

— Mam bardzo złe wieści z Rosji — powiedziałem cicho.

— Co się stało?

— Jeden z moich prawników, Siergiej Magnitski, został aresztowany.

Davenport zesztywniał.

— Jeden z pańskich prawników, powiada pan?

— Tak. Siergiej zdemaskował wielkie oszustwo podatkowe, o którym panu opowiadałem kilka miesięcy temu. A teraz aresztowali go funkcjonariusze zamieszani w to przestępstwo.

— Na jakiej podstawie?

— Wciąż próbujemy to ustalić. Ale gdybym miał zgadywać, oskarżyli go o uchylanie się od zobowiązań podatkowych. Takie są ich metody.

— To bardzo przykre. Proszę mi wszystko opowiedzieć.

Przedstawiłem każdy szczegół, a Davenport notował.

— Poruszymy tę kwestię z Rosjanami tak szybko, jak to tylko możliwe — obiecał władczym tonem, gdy skończyłem mówić.

Poznałem w życiu dostatecznie wielu dyplomatów, by zdawać sobie sprawę, że przekaz, który kryje się pod tą standardową formułą, naprawdę brzmi: „Gówno dla ciebie zrobimy”.

Spotkanie wkrótce dobiegło końca. W pośpiechu wyszedłem na ulicę, wsiadłem do taksówki i wróciłem do biura. Kiedy przejeżdżałem przez Trafalgar Square, zadzwoniła moja komórka.

— Właśnie otrzymałem niezbyt dobre wieści od mojego informatora, Asłana — oznajmił Wadim.

— Co takiego?

— Powiedział mi, że ministerstwo przydzieliło do sprawy Siergieja dziewięciu wysokich rangą śledczych. Dziewięciu!

— O czym to świadczy?

— W normalnych przypadkach wystarcza dwóch albo trzech. Nad większymi przestępstwami pracuje trzech albo czterech. Tylko do spraw politycznych wielkiego kalibru, jak afera Jukosu, potrzeba aż dziewięciu.

— Jasna cholera!

— To jeszcze nie wszystko. Powiedział też, że za aresztowanie Siergieja osobiście odpowiada Wiktor Woronin, szef Departamentu K.

— O kurwa — wymamrotałem i zakończyłem połączenie.

Siergiej był w poważnych tarapatach.

Dwa dni po aresztowaniu Siergieja przesłuchano go w Twerskim Sądzie Rejonowym w Moskwie. Milicja nie zdobyła żadnych dowodów przestępstwa, więc nie było podstaw prawnych do przetrzymywania go w areszcie. Siergiej i jego prawnicy spodziewali się, że w związku z tym na pewno zostanie orzeczone zwolnienie za kaucją.

Kiedy zjawili się w sądzie, stanęli twarzą w twarz z nowym oficerem śledczym oddelegowanym przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Był nim trzydziestojednoletni major Oleg Silczenko, który ze swoją chłopięcą powierzchownością sprawiał wrażenie, jakby nawet nie był jeszcze uprawniony do składania zeznań w sądzie. Mógłby być stażystą Siergieja w dziale podatkowym Firestone Duncan albo studentem ostatniego roku Uniwersytetu Moskiewskiego. Miał jednak na sobie starannie odprasowany niebieski mundur, a agresywny sposób, w jaki przedstawiał „dowody”, nie pozostawiał żadnych wątpliwości, że jest on w każdym calu funkcjonariuszem rosyjskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.

Silczenko przekonywał, że Siergiej nosi się z zamiarem ucieczki, i wymachując dowodem w postaci „raportu” sporządzonego przez Departament K, twierdził, iż ubiegał się on o wizę brytyjską i zarezerwował bilet na samolot do Kijowa. Oba zarzuty były fałszywe. Siergiej oświadczył, że nie starał się o żadną wizę, co można łatwo potwierdzić, kontaktując się z ambasadą Wielkiej Brytanii. Następnie przeszedł do rzekomej rezerwacji biletu do Kijowa, ale sędzia nie dał mu dokończyć.

— Nie mam powodu, aby wątpić w informacje dostarczone przez organy śledcze — rzekł sędzia.

Potem zarządził, aby do rozprawy Siergiej przebywał w areszcie. Siergieja wyprowadzono z sądu i zakutego w kajdanki wsadzono do samochodu. Dziesięć dni był przetrzymywany w nieznanym miejscu, a następnie został przewieziony do miejsca, w którym miał spędzić kolejne dziesięć miesięcy, moskiewskiego aresztu zwanego po prostu ośrodkiem zatrzymań nr 5.

Trafił tam do celi, w której przebywało czternastu osadzonych, ale do dyspozycji było tylko osiem pryczy. Światło paliło się dwadzieścia cztery godziny na dobę, a więźniowie spali na zmianę. Miało to na celu doprowadzić zarówno Siergieja, jak i innych osadzonych do wyczerpania na skutek braku snu. Prawdopodobnie Silczenko spodziewał się, że po tygodniu walk z zahartowanymi kryminalistami o miejsce na materacu ten nienawykły do niewygód prawnik zmięknie i będzie gotów zgodzić się na wszystko. Okazało się jednak, że był w błędzie.

W ciągu kolejnych dwóch miesięcy Siergiej kilkakrotnie zmieniał miejsce pobytu. Każda cela była gorsza od poprzedniej. W jednej nie było ogrzewania, a przez wybite okno dostawało się do środka mroźne powietrze. Panował taki ziąb, że Siergiej omal nie zamarzł na śmierć. Toalety, które miały postać zwykłych otworów w podłodze, nie były niczym odgrodzone od miejsc do spania. Często wybijało kanalizację i nieczystości rozlewały się po podłodze. W jednej z cel jedyne gniazdko elektryczne znajdowało się tuż obok toalet, więc chcąc zagotować wodę, trzeba było trzymać czajnik, stojąc nad latryną. W innej celi Siergiej zatkał nieszczelny wychodek plastikowym kubkiem, ale w nocy przegryzł go szczur i do rana wybiło tyle ścieków, że więźniowie musieli skakać po pryczach i krzesłach jak małpy.

Jednak gorsze od takich niewygód były dla Siergieja tortury psychiczne. Nasz prawnik był bardzo zżyty ze swoją rodziną, a Silczenko pastwił się nad nim, odmawiając mu wszelkich kontaktów z bliskimi. Kiedy Siergiej ubiegał się o pozwolenie na wizytę żony i matki, major odpowiedział:

— Wniosek odrzucony. To nie jest korzystne dla śledztwa.

Potem Siergiej poprosił o zgodę na rozmowę telefoniczną z ośmioletnim synem.

— Odmawiam — rzekł Silczenko. — Pański syn jest zbyt młody, by rozmawiać z panem przez telefon.

Nie zgodził się również na odwiedziny ciotki Siergieja, gdyż jak twierdził, „osadzony nie mógł udowodnić”, że jest ona jego krewną.

Cel tych wszystkich działań był prosty — Silczenko chciał zmusić Siergieja do wycofania zeznań obciążających Kuzniecowa i Karpowa. Jednak Siergiej pozostawał nieugięty, a za każdym razem, gdy odmawiał majorowi, ten starał się jeszcze bardziej uprzykrzyć mu życie, izolując go od świata, który znał i w którym do niedawna cieszył się wolnością.

Dopiero po przesłuchaniu, które odbyło się w styczniu 2009 roku, dowiedzieliśmy się, w jak strasznych warunkach przebywał Siergiej, całkowicie odizolowany od rodziny i narażony na szykany ze strony Silczenki. Dopiero wtedy dowiedzieliśmy się, że stanowczo odmawiał wycofania swoich zeznań. Wtedy to zaczęliśmy zdawać sobie sprawę z niezłomnej siły Siergieja.

Chociaż większość informacji, które dotarły do nas w styczniu, była niesłychanie przygnębiająca, pojawił się również pewien pozytywny akcent. Przenoszony z miejsca na miejsce Siergiej w jednej z cel poznał Ormianina oskarżonego o włamanie. Człowiek ten przygotowywał się do rozprawy i rozpaczliwie potrzebował pomocy adwokata. Nawet nie mając dostępu do kodeksów czy innych źródeł, Siergiej zdołał przygotować wyczerpującą mowę obrończą dla swojego towarzysza niedoli. Kiedy Ormianin stanął przed sądem, został nieoczekiwanie oczyszczony z zarzutów i wyszedł na wolność. Wieść o tym rozeszła się wśród osadzonych i notowania Siergieja błyskawicznie wzrosły. Z dnia na dzień stał się jednym z najbardziej lubianych i najlepiej chronionych pensjonariuszy aresztu śledczego.