Выбрать главу

— Bezpiecznego lotu, skarbie. Kocham cię.

— Ja ciebie też.

Zająłem swoje miejsce i pogrążony w myślach wlepiłem wzrok przed siebie. Wiedziałem, że teraz będę musiał się zmierzyć z lawiną przykrych nagłówków prasowych głoszących, że „Browder i Magnitski stają przed sądem za oszustwo podatkowe” albo „Rosja wydaje list gończy za Browderem”. Każde sprostowanie, jakie ogłosimy, znajdzie się na samym końcu tych artykułów, więc prawie nikt nie zwróci na nie uwagi. W tym właśnie tkwił cały urok poczynań skorumpowanych rosyjskich urzędników, którzy nadużywali swojej władzy, aby kraść pieniądze i terroryzować swoje ofiary. Swoje przestępstwa ukrywali za otoczką legalności, jaką zapewniał im urzędowy status organów ochrony porządku publicznego. Prasa zawsze publikowała ich oficjalne oświadczenia, jakby były one zgodne z rzeczywistością, ponieważ w większości krajów stróżowie prawa nie kłamią w żywe oczy. Stanowiło to dla nas duży problem. Musiałem znaleźć jakiś sposób, by ogłosić, jak było naprawdę.

Samolot osiągnął pułap przelotowy, wygaszono światła, a ja próbowałem zająć wygodną pozycję w fotelu. Wpatrując się tępo w podświetlany znak informujący o zakazie palenia, nagle przypomniałem sobie o filmie, który zamierzaliśmy umieścić na YouTube. Siergiej dał nam zielone światło zaledwie tydzień wcześniej i wszystko było gotowe. Po co wydawać oświadczenie prasowe — pomyślałem — skoro mamy znacznie lepszy sposób na ujawnienie prawdy?

Po przybyciu do Londynu wsiadłem w taksówkę i pojechałem prosto do biura. Zdjąłem z półki dysk z nagraniem i przesłałem film na serwer YouTube. Zatytułowałem go: „Hermitage ujawnia oszustwo rosyjskiej milicji”. Film szybko zyskał popularność i pod koniec pierwszego dnia miał już jedenaście tysięcy odsłon. Trzy dni później liczba ta wzrosła do dwudziestu tysięcy, a po tygodniu przekroczyła czterdzieści siedem tysięcy. Jak na materiał poświęcony skomplikowanemu przestępstwu i naruszeniu praw człowieka było to całkiem sporo. Wcześniej musiałem organizować serie czterdziestopięciominutowych spotkań, podczas których zapoznawałem kolejnych rozmówców z tematem. Teraz za jednym razem dziesiątki tysięcy ludzi dowiedziały się o wszystkim.

Kiedy tylko film znalazł się w sieci, zaczęli do mnie dzwonić przyjaciele, współpracownicy i znajomi, a każdy z nich był wielce zdumiony zawiłością tej sprawy. Słyszeli oni o uwięzieniu Siergieja, ale nie do końca zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji, dopóki nie zobaczyli tego materiału. Wśród ludzi, którzy kontaktowali się ze mną, byli również dziennikarze. Film szybko stał się wielkim wydarzeniem. Po raz pierwszy ludzie uzmysłowili sobie, że rosyjskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych nie jest szacowną instytucją pilnującą przestrzegania prawa, ale raczej grupą urzędników, którzy nadużywają swojej władzy, by dokonywać oszustw finansowych na ogromną skalę. Dzięki temu filmowi zyskaliśmy po raz pierwszy mocny punkt zaczepienia, który pozwolił nam ogłosić prawdę o tym, co wydarzyło się w Rosji, i zadać naszym przeciwnikom silny cios.

Zamknięty w więziennej celi Siergiej również dzielnie stawał w obronie prawdy, nawet pomimo wszystkich cierpień, na które był narażony.

W środę 14 października 2009 roku wysłał do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych oficjalne dwunastostronicowe oświadczenie, w którym przedstawił dokonane przez urzędników państwowych oszustwa oraz późniejsze próby ich zatajenia. Nie pozostawiając miejsca na żadne domysły, skrupulatnie wyszczególnił, kto, gdzie i kiedy dopuścił się konkretnych czynów. W podsumowaniu napisał: „Jestem przekonany, że wszyscy członkowie grupy śledczej są wykonawcami czyichś przestępczych zleceń”.

Był to dokument o niezwykłym znaczeniu i wysyłając go, Siergiej wykazał się nie lada odwagą. Komuś, kto nie zna panujących w Rosji stosunków, trudno wytłumaczyć, jak wiele ryzykował, zdobywając się na ten czyn. W Rosji wystarczy ujawnić o wiele mniej, by stracić życie. Fakt, że Siergiej dokonał tego, siedząc w więzieniu, gdzie był zdany na łaskę ludzi, którzy go tam zamknęli i których obciążał swoimi zeznaniami, świadczy o tym, z jaką determinacją starał się zdemaskować korupcję w rosyjskich organach ścigania i pociągnąć do odpowiedzialności swoich prześladowców.

W owym czasie zostałem zaproszony do Stanfordu, gdzie miałem wygłosić odczyt na temat zagrożeń związanych z inwestowaniem w Rosji. Postanowiłem zabrać ze sobą mojego syna, Davida, który miał wówczas dwanaście lat. David nigdy nie widział mojej Alma Mater i kiedy wokół działo się tyle przykrych rzeczy, zapragnąłem pokazać mu miejsce, w którym spędziłem kilka najszczęśliwszych lat życia.

Wchodząc na pokład samolotu lecącego do San Francisco, starałem się zapomnieć o wydarzeniach w Rosji. Ale bez względu na strefę czasową albo część świata, w której się znajdowałem, nie mogłem się uwolnić od myśli o Siergieju, które przepełniały mnie smutkiem i poczuciem winy. Jedynie widząc go na wolności, mógłbym zaznać spokoju.

Dzień po przybyciu na miejsce wygłosiłem odczyt. Opowiedziałem słuchaczom o moich interesach w Rosji zakończonych wydarzeniami, które w ciągu ostatniego roku bez reszty wypełniły moje życie. Zaprezentowałem również opublikowany na YouTube film, który nawet kilka osób wzruszył do łez.

Kiedy David i ja opuściliśmy salę wykładową i przechadzaliśmy się w ciepłym kalifornijskim słońcu, przez chwilę poczułem się trochę lepiej. Choć nasz film miał dziesiątki tysięcy odsłon w internecie, nigdy wcześniej nie zetknąłem się bezpośrednio z ludźmi, którzy go oglądali. Kiedy podzieliłem się historią Siergieja z publicznością wypełniającą salę i zobaczyłem przejęcie na twarzach ludzi, nie czułem się już tak bardzo osamotniony w mojej walce.

Potem jednak, kiedy spacerowałem z Davidem po kampusie, odezwała się moja komórka. Dzwonił Władimir Pastuchow, a ton jego głosu nie zwiastował niczego dobrego.

— Bill, stało się coś naprawdę okropnego.

— Co takiego?

— Właśnie dostałem wiadomość tekstową. Po rosyjsku. Treść jest taka: „Co jest gorsze, więzienie czy śmierć?”.

Przyspieszyłem kroku.

— Czy to było skierowane do ciebie?

— Nie wiem.

— Tu może chodzić o mnie. O Wadima albo… O Siergieja?

— Nie wiem. Możliwe.

— Kto to przysłał?

— Nie podpisał się.

— Skąd wziął twój numer? Nikt nie zna numeru twojej komórki.

— Nie mam pojęcia, Bill.

David przyglądał mi się zaniepokojony. Zatrzymałem się i posłałem mu niewyraźny uśmiech, aby rozproszyć jego obawy.

— Można go wyśledzić? Ustalić, kto jest nadawcą?

— Spróbuję. Zadzwonię do ciebie, kiedy tylko dowiem się czegoś więcej.

— Dziękuję ci.

Wszelkie pozytywne odczucia, jakich doświadczyłem, wyparowały w ciągu tej krótkiej rozmowy. Podróż powrotna do Londynu była długa i przygnębiająca. Nie miałem pojęcia, jak potraktować tę groźbę, do kogo była skierowana i co powinniśmy zrobić w tej sprawie. Sytuacja wydawała się poważna, co było bardzo niepokojące.

Po kilku dniach Władimir otrzymał kolejną wiadomość, także po rosyjsku: „Pociągi, pociągi jadą przez noc, pociągi, pociągi nigdy nie przystają”. Władimir wyjaśnił mi, że był to fragment słynnego rosyjskiego wiersza, który opowiadał o niezliczonych transportach więźniów do obozów pracy w górach Uralu, gdzie czekała ich pewna śmierć.

Kilka dni później zadzwonił do mnie niespodziewanie mój wieloletni klient, Philip Fulton. Był on moim przyjacielem i powiernikiem od czasów afery Gazpromu. Właśnie przyleciał z żoną do Londynu i chciał poznać moją rodzinę. Zjedliśmy urocze śniadanie w restauracji na czwartym piętrze domu towarowego Harvey Nicholas i udało mi się na parę godzin odsunąć wszystkie zmartwienia na bok. Philip i jego żona zachwycali się moimi córeczkami i spotkanie przebiegło w miłej atmosferze. Wstyd mi się przyznawać, ale przez krótką chwilę czułem się dobrze. Zdawałem sobie sprawę, że moje problemy nie znikły, ale wiedziałem również, że jest rzeczą dopuszczalną — a może nawet wskazaną — zapomnieć o nich na kilka chwil i poudawać, że wiodę normalne życie.