— Tak sądzę.
— Wspaniale. Zorientuję się, kiedy jest uchwytny, i zorganizuję wasze spotkanie.
Dwa tygodnie później siedziałem na pokładzie samolotu, który leciał do Londynu.
Rozdział 4
„Możemy przysłać kobietę, która ogrzeje pana w nocy”
Siedziba londyńskiego oddziału BCG mieściła się tuż nad stacją linii metra Picadilly Line przy Green Park w ekskluzywnej dzielnicy Mayfair. Przedstawiłem się w recepcji i skierowałem kroki do narożnego biura Johna Lindquista, które przywodziło raczej na myśl pracownię jakiegoś roztargnionego profesora, gdyż wszędzie piętrzyły się stosy książek i dokumentów.
Gdy tylko zobaczyłem Johna, natychmiast dostrzegłem w nim coś nietypowego. W garniturze z Savile Row, krawacie od Hermèsa i okularach w rogowej oprawie wyglądał jak ulepszona wersja Chipa lub Winthropa, ale miał w sobie również nieporadność typową dla naukowców. W przeciwieństwie do swoich młodszych odpowiedników z JP Morgan mówił niemal szeptem i unikał patrzenia prosto w oczy.
— Ludzie z Chicago powiedzieli mi, że chcesz pracować w Europie Wschodniej, tak? — zagadnął, gdy rozsiadłem się w jego biurze. — Nigdy nie spotkałem w BCG nikogo, kto chciałby tam pracować.
— Możesz mi wierzyć albo nie, ale właśnie to chcę robić.
— Dlaczego?
Opowiedziałem mu o moim dziadku; o tym, jak mieszkał w Moskwie, a potem wrócił do Stanów Zjednoczonych, gdzie kandydował na prezydenta i został twarzą amerykańskiego komunizmu.
— Chciałbym robić coś równie interesującego jak on. Coś, co pasuje do mnie i mojego charakteru.
— Cóż, nigdy dotąd nie zatrudnialiśmy komunisty w BCG — rzekł John, puszczając do mnie oko, i wyprostował się na krześle. — W tej chwili nie prowadzimy działalności w Europie Wschodniej, ale coś ci powiem. Jeżeli przyjdziesz do nas pracować, obiecuję ci, że pierwszy interes, jaki trafi się nam na Wschodzie, będzie należał do ciebie, tak?
Szybko się zorientowałem, że John prawie każde zdanie kończy słowem „tak?”, jak gdyby to był jakiś ozdobnik.
Nie potrafiłem wyjaśnić dlaczego, ale polubiłem Johna. Bez ociągania przystałem na jego propozycję i tak oto stałem się pierwszym pracownikiem wschodnioeuropejskiej sekcji BCG.
W sierpniu 1989 roku przeprowadziłem się do Londynu i wynająłem niewielki dom w Chelsea do spółki z dwoma kolegami ze Stanfordu, których również sprowadziła tam kariera zawodowa. Z niecierpliwości skręcało mnie w żołądku, gdy w pierwszy poniedziałek września dziarsko wkroczyłem do wagonu metra na linii Picadilly, gotów wyruszyć z BCG na podbój Europy Wschodniej.
Tylko że w Europie Wschodniej nie mieliśmy w tamtych czasach nic do roboty. W każdym razie jeszcze nie wtedy.
Ale potem, 10 listopada, kiedy wraz z moimi współlokatorami siedziałem w małym salonie, oglądając telewizję, świat zadrżał pod moimi stopami. Właśnie runął mur berliński. Niemcy ze wschodniej i zachodniej strony przyszli uzbrojeni w młoty i dłuta i zaczęli go rozłupywać kawałek po kawałku. Patrzyliśmy, jak na naszych oczach tworzy się historia. Po kilku tygodniach aksamitna rewolucja ogarnęła również Czechosłowację.
Komunistyczne rządy upadały jak kostki domina i zapowiadało się, że wkrótce cała Europa Wschodnia będzie wolna. Mój dziadek był największym komunistą Ameryki, a ja, przyglądając się tym wydarzeniom, postanowiłem, że zostanę największym kapitalistą Europy Wschodniej.
Pierwszy przełom nastąpił w czerwcu 1990 roku.
— Hej, Bill — powiedział John, zaglądając do mojego biura. — To ty chciałeś pracować na Wschodzie, tak?
Pokiwałem głową.
– Świetnie — ciągnął. — Bank Światowy szuka doradców do spraw restrukturyzacji, którzy pojadą do Polski. Chcę, żebyś sporządził projekt przekształcenia tamtejszej fabryki autobusów, która upada.
— Dobrze, ale ja nigdy wcześniej nie układałem takich projektów. Co mam zrobić?
— Idź do Wolfganga. On ci wszystko powie.
Wolfgang. Wolfgang Schmidt. Już na sam dźwięk jego nazwiska dostawałem gęsiej skórki.
Wolfgang był menedżerem, który na co dzień kierował kilkoma zespołami. Powszechnie uważano go za jednego z najbardziej uciążliwych we współpracy menedżerów w londyńskim oddziale BCG. Ten trzydziestokilkuletni Austriak uwielbiał podnosić głos, zmuszał ludzi do zarywania nocy i mieszał młodych konsultantów z błotem. Nikt nie chciał z nim pracować.
Zdawałem sobie jednak sprawę, że jeśli zależy mi na wyprawie do Polski, będę musiał pomęczyć się z Wolfgangiem. Nigdy nie byłem w jego biurze, ale wiedziałem, gdzie się znajduje. Wszyscy wiedzieli, choćby po to, żeby omijać je szerokim łukiem.
Kiedy przekroczyłem próg, moim oczom ukazał się straszliwy bałagan. Całe pomieszczenie było zawalone pudełkami po pizzy, zmiętymi papierami i stosami dokumentów. Wolfgang pochylał się zgarbiony nad wielkim segregatorem i wodził palcem po kartce papieru. Jego wilgotne od potu czoło połyskiwało w świetle lampy, a zmierzwione włosy sterczały na wszystkie strony. Miał na sobie drogą, szytą na miarę koszulę, a spomiędzy rozpiętych guzików wyzierał okrągły goły brzuch.
Chrząknąłem, żeby zwrócić na siebie jego uwagę.
— Coś ty za jeden? — Wolfgang uniósł głowę i spojrzał w moją stronę.
— Bill Browder.
— Czego chcesz? Nie widzisz, że jestem zajęty?
Przyszło mi na myśl, że powinien być raczej zajęty sprzątaniem tego chlewu, w który zamieniło się jego biuro, ale zachowałem tę refleksję dla siebie.
— Muszę ułożyć projekt restrukturyzacji polskiej fabryki autobusów. John Lindquist kazał mi przyjść z tym do ciebie.
— Chryste — burknął Austriak. — Słuchaj, Browner, na początek znajdź życiorysy naszych konsultantów, którzy mieli do czynienia z ciężarówkami, autobusami, samochodami, czymkolwiek, co według ciebie ma jakiś związek. Zbierz ich jak najwięcej.
— Dobra. Mam tu z nimi wrócić?
— Najpierw je znajdź!
Menedżer znów pochylił się nad segregatorem i wrócił do lektury.
Opuściłem zagracone biuro i udałem się do biblioteki. Przeglądając akta personalne, zdałem sobie sprawę, dlaczego BCG cieszy się na całym świecie tak doskonałą reputacją. Pracowali dla nas ludzie w każdym zakątku świata, mający doświadczenie we wszystkich dziedzinach. Zespół konsultantów z oddziału w Cleveland zrzeszał ekspertów od produkcji samochodów, grupa z Tokio opracowywała strategię zarządzania zapasami dla japońskich koncernów motoryzacyjnych, a kilku konsultantów z Los Angeles specjalizowało się w badaniach operacyjnych. Skopiowałem wszystkie potrzebne życiorysy i niezwłocznie wróciłem do Wolfganga.
— Tak szybko, Brower?
— Nazywam się Browder …
— Tak, tak. Posłuchaj, mamy jeszcze parę innych zleceń w Polsce i faceci, którzy opracowują tamte projekty, wyjaśnią ci, co masz zrobić. Ja nie mam na to czasu. A teraz, gdybyś mógł… — Wolfgang machnął dłonią w stronę drzwi, dając mi do zrozumienia, że powinienem już iść.
Znalazłem potrzebnych mi konsultantów, którzy na szczęście bardzo się ucieszyli, że mogą mi służyć pomocą. Przez następnych kilka tygodni sporządzaliśmy harmonogramy i plany oraz gromadziliśmy informacje o tym, jak wspaniałą firmą jest BCG. Kiedy skończyliśmy, projekt był tak zgrabnie dopracowany, że nie mieściło mi się w głowie, jak można by go odrzucić. Wręczyliśmy efekt naszej pracy Johnowi Lindquistowi, który przekazał go Bankowi Światowemu, i zaczęło się oczekiwanie.