Dzień po przyjeździe udałem się do jego biura w centrum miasta. Zważywszy na reputację Winera, wyobrażałem go sobie jako wysokiego i szorstkiego faceta w typie bohaterów, w których wcielał się Clint Eastwood, toteż przestępując próg jego gabinetu, pomyślałem, że chyba pomyliłem drzwi. Moim oczom ukazał się niewysoki, łysiejący mężczyzna w średnim wieku o pociągłej twarzy, podobny do jednego z moich ulubionych profesorów ekonomii z czasów studenckich. W niczym nie przypominał bohaterskiego pogromcy kryminalistów, jakiego spodziewałem się zobaczyć.
Jonathan zaprosił mnie do środka, a gdy usiadłem, poprosił mnie uprzejmie, abym przedstawił mu całą historię. Słuchał uważnie, co jakiś czas robiąc notatki. Cały czas milczał i odezwał się dopiero, kiedy skończyłem opowiadać. Wtedy to zacząłem rozumieć, czym zasłużył sobie na swoją opinię.
— Rozmawiał pan już o tym z komisją senacką do spraw stosunków międzynarodowych? — zapytał mnie niskim głosem.
— Nie. A powinienem?
— Owszem. Proszę ją dopisać do listy. — Winer postawił znaczek obok jednego z punktów na swojej kartce. — A co z komisją śledczą Izby Reprezentantów?
— Też nie. A co to takigo? — zapytałem, czując się jak coraz większy ignorant.
— To komisja kongresowa, która ma praktycznie nieograniczoną władzę w kwestii powoływania świadków. Ją też proszę dodać do listy. A Helsińska Fundacja Praw Człowieka?
— Tak, jestem umówiony na spotkanie ostatniego dnia pobytu.
Poczułem się odrobinę lepiej, widząc, że nie jestem całkowicie nieprzygotowany. Chociaż dopiero poznałem tego człowieka, zależało mi na jego aprobacie.
— To dobrze. Oni są ważni. Po tym spotkaniu chciałbym się dowiedzieć, jak panu poszło. — Winer postawił kolejny znaczek w swoich notatkach. — A co z Departamentem Stanu? Będzie się pan widział z kimś od nich?
— Tak, jutro. Nazywa się Kyle Scott i kieruje sekcją rosyjską.
— To dopiero początek. Później przydzielą panu kogoś wyższego rangą, ale na razie tyle wystarczy. — Jonathan na moment zawiesił głos. — Ma pan jakiś plan?
Każde jego pytanie uświadamiało mi coraz bardziej, że nie mam pojęcia, co robię.
— Cóż, zamierzałem im opowiedzieć, co się przytrafiło Siergiejowi — odparłem niepewnie.
Jonathan uśmiechnął się dobrotliwie, jak gdyby rozmawiał z dzieckiem.
— Scott dostał szczegółowy raport wywiadu na temat waszego funduszu i Siergieja. Przy takim dostępie do informacji, jakimi dysponuje nasz rząd, będzie prawdopodobnie wiedział o tej sprawie więcej niż pan. Jeżeli chodzi o Departament Stanu, podstawowym celem tego spotkania jest ograniczenie potencjalnych szkód. Będą próbowali ustalić, czy sytuacja jest na tyle poważna, by zmusić rząd do działania. Pańskim zadaniem jest przekonać ich, że tak.
— W porządku. Jak mam tego dokonać?
— Wszystko zależy od tego, czego pan od nich oczekuje.
— Tak naprawdę chciałbym, aby ludzie, którzy zamordowali Siergieja, ponieśli zasłużoną karę.
Jonathan Winer przez kilka sekund pocierał dłonią podbródek.
— Cóż, jeśli naprawdę chce pan włożyć kij w mrowisko, radzę poprosić ich o zastosowanie restrykcji 7750. Pozwala ona Departamentowi Stanu na wprowadzenie sankcji wizowych wobec skorumpowanych zagranicznych urzędników. To prawo ustanowił Bush w dwa tysiące czwartym roku. Można by w ten sposób naprawdę zaleźć Rosjanom za skórę.
Był to znakomity pomysł. Sankcje wizowe mogłyby okazać się dotkliwym ciosem dla stylu życia rosyjskich hochsztaplerów. Kiedy upadł komunizm, skorumpowani rosyjscy oficjele zaczęli podróżować po całym świecie, panosząc się we wszystkich pięciogwiazdkowych hotelach od Monte Carlo po Beverly Hills i szastając pieniędzmi, jakby to był ostatni dzień w ich życiu. Gdybym zdołał przekonać amerykański rząd do wprowadzenia tej restrykcji, wstrząsnęłoby to rosyjskimi elitami.
— Czy Departament Stanu naprawdę mógłby to zrobić? — zapytałem.
Jonathan wzruszył ramionami.
— Mało prawdopodobne, ale warto spróbować. Rzadko się stosuje ten przepis, aczkolwiek figuruje w kodeksach i ciekawe, jakich argumentów użyją, żeby się od niego wykręcić przy całym materiale dowodowym w tej sprawie.
— Zatem tak zrobię — oznajmiłem, podnosząc się z fotela. — Bardzo panu dziękuję.
Opuściłem biuro Jonathana, czując się o wiele pewniej. Wciąż byłem obcy w Waszyngtonie, ale teraz przynajmniej miałem plan i sojusznika.
Rankiem następnego dnia przyjechałem do Departamentu Stanu. Prosta bryła gmachu o ostro zarysowanych krawędziach bardziej przypominała gigantyczną wydłużoną cegłę aniżeli siedzibę dyplomatycznej potęgi Stanów Zjednoczonych. Gdy przeszedłem skrupulatną kontrolę bezpieczeństwa, powitała mnie sekretarka Kyle’a Scotta, która stukając rytmicznie wysokimi czarnymi obcasami, poprowadziła mnie przez labirynt bezbarwnych korytarzy o wyłożonych linoleum podłogach. W końcu stanęliśmy przed drzwiami opatrzonymi wizytówką „Wydział ds. Rosji”.
Sekretarka otworzyła przede mną drzwi, a gdy wszedłem do niewielkiego przedsionka, wskazała mi wejście do narożnego gabinetu.
— Pan Scott zaraz do pana przyjdzie.
Zazwyczaj takie położenie gabinetu świadczy o pewnym starszeństwie, kiedy jednak wszedłem do środka, uzmysłowiłem sobie, że jest to jedyna oznaka statusu Kyle’a Scotta. Wnętrze było zagracone i z ledwością mieściło się w nim biurko, sofa dla dwóch osób, stolik do kawy i para krzeseł. Usiadłem na sofie i czekałem.
Po kilku minutach do gabinetu wszedł Kyle Scott w towarzystwie asystentki. Był mniej więcej mojego wzrostu, wyglądał na mojego rówieśnika i miał osadzone blisko siebie brązowe oczy. Jego szary garnitur z białą koszulą i czerwonym krawatem stanowił typowy strój pracownika amerykańskiej administracji rządowej.
— Witam, panie Browder. Bardzo dziękuję, że zechciał pan przyjść — powiedział, wspaniałomyślnie nie wspominając, że to ja prosiłem go o spotkanie.
— To ja dziękuję, że znalazł pan dla mnie czas.
— Mam tu coś, co jak myślę, bardzo pana ucieszy. — Scott uśmiechnął się tajemniczo.
Jego asystentka, młoda kobieta w szarym kostiumie z czerwoną apaszką owiniętą wokół szyi, pisała coś w kołonotatniku. Szef sekcji rosyjskiej obrócił się, by podnieść leżący na biurku pękaty szary skoroszyt, który zgodnie z przewidywaniami Jonathana bez wątpienia zawierał materiały na temat Siergieja. Scott złączył kolana, położył na nich skoroszyt i wyjął z niego pojedynczą kartkę.
— Co to jest? — spytałem zaintrygowany.
— Panie Browder, co roku Departament Stanu publikuje raport na temat praw człowieka, a w tegorocznym raporcie znajdują się dwa bardzo dobitne punkty dotyczące sprawy Magnitskiego.
Słyszałem, że takie organizacje jak Human Rights Watch albo Amnesty International przez cały rok ciężko pracują nad tym, by sprawy, którymi się zajmują, zostały włączone do tego raportu, a tymczasem Kyle Scott wręczał mi to na srebrnej tacy.