Выбрать главу

— Ci ludzie przez całe życie oglądali filmy wideo. To wychowankowie Marsa. Na Ziemi wierzyli w niego jak w Graala i zrobili wszystko, aby się tutaj dostać. Pracowali latami i oszczędzali, a potem sprzedali cały dobytek, aby mieć pieniądze na przelot, ponieważ wydawało im się, że życie tu będzie takie jak na filmach. A gdy wreszcie przylecieli do tego świata, uwięziono ich w namiotach i kazano wykonywać znowu tę samą pracę, jaką wykonywali na rodzimej planecie i prawdziwy Mars nadal wygląda dla nich tak, jak gdyby ciągle mogli go oglądać jedynie na ekranie telewizyjnym. Więc znikają. Znikają dlatego, że szukają tego, po co tu przybyli!

— Ależ oni nie wiedzą, jakim życiem żyją ci, którzy zniknęli — zaoponował Chalmers. — Tamtym w ogóle nie uda się przeżyć! Kobieta potrząsnęła głową.

— Słyszą plotki. Niektórzy ludzie wracają. Ktoś nagrywa filmiki wideo, które od czasu do czasu można obejrzeć. — Zgromadzone dokoła niej osoby pokiwały głowami. — Widzimy, kto przylatuje tu po nas z Ziemi. Najlepiej uciec, gdy ma się jeszcze ku temu szansę.

Frank potrząsnął głową zaskoczony. Dokładnie to samo mówił mu ciężarowiec w obozie górniczym, ale tym razem — ponieważ mówiła o tym spokojna kobieta w średnim wieku — brzmiało to inaczej, było o wiele bardziej niepokojące.

Tej nocy Frank nie mógł zasnąć, zamówił więc rozmowę z Arkadym i połączono go jakieś pół godziny później. Arkady przebywał właśnie na Olympus Mons w obserwatorium.

— Czego ty właściwie chcesz, Arkady? — krzyknął Frank. — Co ty sobie wyobrażasz? Myślisz, że będzie świetnie, jeśli wszyscy stąd wyruszymy i ukryjemy się w górach?

Arkady uśmiechnął się.

— A po co się twoim zdaniem żyje, Frank? Będziemy tam pracować, aby zaspokajać własne potrzeby, prowadzić różnego rodzaju badania i może nawet trochę terraformować… Będziemy śpiewać i tańczyć, spacerować w słońcu i pracować jak szaleni jedynie dla jedzenia i zaspokojenia naszej własnej ciekawości.

— Ależ to jest niemożliwe! — wrzasnął Frank. — Jesteśmy częścią tamtego świata, nie możemy przed tym wszystkim uciec.

— Nie możemy? Tamten świat to tylko błękitna gwiazda wieczorna, maleńka kropka na naszym niebie. Dla nas teraz jedynie prawdziwa jest ta planeta i nic poza nią.

Frank poddał się, zupełnie wyprowadzony z równowagi. Nigdy nie potrafił rozmawiać z Arkadym. Z Johnem było inaczej, ale wtedy on i John byli przyjaciółmi.

Wrócił pociągiem do Elysium. Masyw Elysium wznosił się nad horyzontem jak ogromne siodło upuszczone na pustynię. Urwiste stoki dwóch wulkanów miały teraz barwę różowawobiałą, były pokryte głębokim śniegiem, tak zbitym, że tworzył firn; jeszcze trochę i staną się lodowcami. Frank zawsze myślał o miastach Elysium jako o przeciwwadze wobec tych, które leżały na Tharsis — wydawały mu się starsze, mniejsze, bardziej funkcjonalne i o wiele rozsądniejsze. Ale teraz znikali tu setkami ludzie; osady te bezsprzecznie stanowiły główną bazę wypadową w nieznane, do kolonii ukrytych w dziczy kraterów.

W Elysium poproszono Chalmersa, aby wygłosił mowę do grupy nowych amerykańskich przybyszy. Byli tu dopiero jeden dzień. Przed oficjalną mową odbyło się nieformalne spotkanie i Frank chodził wśród nich, jak zwykle zadając pytania.

— Oczywiście wyjedziemy, jeśli będziemy mogli — oświadczył mu śmiało jeden z mężczyzn.

Inni natychmiast się wtrącili, mówiąc jeden przez drugiego.

— Powiedziano nam, żebyśmy tu nie przylatywali, jeśli chcemy wychodzić na zewnątrz. Tak to już jest na Marsie, mówili nam.

— Czy oni nas uważają za głupców?

— To wy wysyłacie nam filmy wideo. Wszyscy: i my, i oni oglądamy te same.

— Do diabła, co drugi artykuł mówi o marsjańskim “podziemiu”. Wynika z nich, że “ukryci” są komunistami, nudystami albo różokrzyżowcami…

— Utopistami, karawaniarzami albo prymitywnymi mieszkańcami jaskiń…

— Amazonkami, lamami albo kowbojami…

— Rozumiesz… jest to po prostu projekcja własnych marzeń każdego z mówiących. Ponieważ tutaj jest tak źle…

— Może istnieje jeden uporządkowany “przeciwświat”…

— To jest kolejna mrzonka, uogólniająca…

— Oni są prawdziwymi władcami tej planety, nie sądzisz? “Ukryci”, którymi może kieruje twoja przyjaciółka Hiroko, którzy może mają kontakt z twoim przyjacielem Arkadym, a może nie. Kto to może wiedzieć? Nikt niczego nie wie na pewno, nie na Ziemi…

— To wszystko są tylko opowiastki. A ta akurat jest najlepsza… Miliony ludzi na Ziemi palą się, by zakosztować takiego życia. Wielu z nich chce przylecieć, ale tylko nieliczni się tu dostali. A spory procent tych, którzy zostali w końcu tu wysłani, musiało przejść przez cały proces selekcyjny. Kłamaliśmy, aby tu dotrzeć.

— Tak, tak — wtrącił Frank ponuro. — Wszyscy tak postępowaliśmy. — To mu przypomniało stary dowcip Michela: “Skoro wszyscy i tak zaczną wariować”…

— Sam widzisz! Czego się spodziewaliście?

— Nie wiem. — Frank smutno potrząsnął głową. — Ale to wszystko są mrzonki, urojenia, rozumiecie? Potrzeba pozostania w ukryciu krępuje każdą społeczność, paraliżuje ją. To tylko opowiastki, kiedy się nad tym dobrze zastanowić…

— Ciekawe więc, dokąd twoim zdaniem udają się ci wszyscy, którzy znikają?

Frank z niepokojem wzruszył ramionami, a oni tylko się uśmiechnęli.

Godzinę później ciągle jeszcze się nad tym zastanawiał. Wszyscy przeszli do amfiteatru, który znajdował się częściowo na powietrzu, a zbudowany został z nieruchomych bloków solnych w klasycznym stylu greckim. Półokrąg białych ławek wznoszących się coraz wyżej jedna nad drugą wypełniły tłumy ludzi o uprzedzająco grzecznych twarzach. Czekali na jego mowę, ciekawi tego, co może im powiedzieć przedstawiciel pierwszej setki; był dla nich reliktem przeszłości, postacią historyczną, człowiekiem, który przebywał na Marsie już dziesięć lat, zanim niektórzy z obecnych na widowni w ogóle się urodzili, a jego wspomnienia z Ziemi sięgały czasów ich dziadków. Dzieliła ich rozległa i mroczna przepaść tych wszystkich lat.

Starożytni Grecy najwyraźniej dobrze znali się na akustyce — musiał tylko trochę podnieść głos i wszyscy już go słyszeli. Wygłosił do zgromadzonych dość szablonową mowę, powiedział im niemal to, co zwykle, chociaż wiele słów wykroiły i ocenzurowały aktualne wydarzenia. Całość nie brzmiała zbyt przekonująco, nawet dla niego samego.

— Słuchajcie — mówił, na poczekaniu desperacko rewidując swoją przemowę, improwizując, a jednocześnie z uwagą obserwując twarze w tłumie, by natychmiast wychwycić ich reakcję — kiedy przybyliśmy tutaj, znaleźliśmy się w całkowicie innym miejscu, w nowym świecie i to musiało sprawić, że staliśmy się zupełnie innymi istotami niż przedtem. Przestały mieć dla nas znaczenie wszelkie stare dyrektywy z Ziemi. Prawda jest taka, że musimy tu stworzyć nowe marsjańskie społeczeństwo, taka jest kolej rzeczy. Fakt ten wypływa z decyzji, które podejmujemy razem, poprzez kolektywne działanie. Są to decyzje, które podejmujemy w naszym czasie, w obecnych latach, dokładnie teraz, w tej właśnie chwili… Ale jeśli postanowicie uciec na otwartą przestrzeń i przyłączyć się do którejś z ukrytych kolonii, odizolujecie się od nas! Pozostaniecie tacy, jacy byliście, kiedyście tu przybyli, i nigdy nie zdołacie się przeobrazić w przedstawicieli marsjańskiej społeczności. A jednocześnie pozbawicie tych, co pozostaną, waszej wiedzy i wkładu w tę społeczność. Znam to z własnego doświadczenia, wierzcie mi. — Przeszył go nagły ból, co niezwykle go zaskoczyło. — Jak wiecie niektórzy z pierwszej setki zniknęli jako pierwsi, przypuszczalnie pod przywództwem Hiroko Ai. Wciąż nie rozumiem, dlaczego to zrobili, naprawdę nie rozumiem… Ale mogę wam powiedzieć, jak bardzo przez te wszystkie lata tęskniliśmy za genialnym talentem projektowania systemów Japonki. Sądzę, że mogę się posunąć do tego, aby obarczyć ją częściową odpowiedzialnością za obecną sytuację. Jestem bowiem pewien, że spora część problemów, z którymi borykamy się obecnie, wynika właśnie z jej nieobecności przez te wszystkie lata. — Potrząsnął głową, próbując uporządkować myśli. — Pierwszy raz, kiedy zobaczyłem ten kanion, w którym jesteśmy w tej chwili, byłem właśnie z nią. To było w czasie jednej z pierwszych wypraw badawczych na ten teren. Stałem u boku Hiroko Ai, patrzyliśmy w ten kanion, którego dno jest takie nagie i płaskie, i nagle powiedziała: “Wygląda jak podłoga w pokoju”. — Frank popatrzył po słuchaczach, próbując sobie przypomnieć twarz Hiroko. Tak… nie. Jakie to dziwne, pomyślał, że się pozornie pamięta twarze, póki się nie spróbuje spojrzeć na nie w swoim umyśle: wtedy odwracają się. — Tęsknię za nią. Przyjechałem teraz tutaj i nie mogę uwierzyć, że jest to to samo miejsce, toteż… trudno mi uwierzyć, że naprawdę ją znałem. — Przerwał, usiłując się skupić na ich twarzach. — Rozumiecie?