Выбрать главу

Umilkła; jej ostatnie słowa rozchodziły się jak fale na stawie. Nie mógł przestać na nią patrzeć; potem z wysiłkiem oderwał od niej wzrok i podniósł oczy na blade wieczorne gwiazdy nad głową. Usiłował zapamiętać ich położenie. Kiedy powiedziała, że go kocha, Orion stał wysoko na południowym niebie. Frank siedział nadal na twardym metalowym krzesełku. Miał zimne stopy.

— Nie chcę myśleć o niczym innym. Liczy się tylko to — odezwała się znowu Maja.

A więc nie wiedziała. On jednak wiedział, mało tego, on to zrobił. Tylko że, pomyślał Frank, trzeba sobie jakoś radzić z własną przeszłością. Mieli prawie po osiemdziesiąt lat i byli zdrowi. Niektórzy mieszkańcy Marsa liczyli sobie teraz po sto dziesięć lat i byli zdrowi, energiczni, silni. Kto wie, jak długo to jeszcze potrwa? Sporo się jeszcze zdarzy, a własna przeszłość, z którą trzeba żyć, jest coraz pojemniejsza, ciągle składa się na nią więcej zdarzeń. A wszystko, co się zdarzyło, lata ich młodości, straciły na znaczeniu, odsunęli je w mrok własnej niepamięci, Owyschły już wszystkie te niesamowite namiętności, które kiedyś raniły tak głęboko… Czy po tych ranach naprawdę pozostały już tylko blizny? Obyło się bez trwałego kalectwa? Nie przeżyli tysiąca maleńkich amputacji?

Nie, to przecież nie była kwestia materii. Amputacje, kastracje, drążenie duszy; wszystko działo się tylko w wyobraźni. Wyimaginowana wzajemna zależność wobec prawdziwej sytuacji…

— Mózg to zabawna rzecz — mruknął Frank.

Maja podniosła głowę i wpatrzyła się w niego z zaciekawieniem. Nagle zaczął się bać. Przecież każde z nich “było” własną przeszłością, musieli nią “być”, ponieważ w przeciwnym razie byliby niczym; cokolwiek czuli, myśleli albo mówili w chwili obecnej, nie było niczym więcej jak tylko echem przeszłości. Więc jeśli coś mówili, skąd mogli wiedzieć, jakie są ich najgłębsze myśli? Co naprawdę czują, myślą, mówią ich umysły? Nie mogli tego wiedzieć, w każdym razie nie do końca i nie na pewno. Związki międzyludzkie musiały z tego powodu być czymś skrajnie zagadkowym. Każde znajdowało się między dwoma podświadomymi umysłami: własnym i tej drugiej osoby, i cokolwiek człowiek mówił, jakakolwiek powierzchniowa wolna myśl pojawiała się w jego głowie, nie można jej było zaufać. Czy głęboko w swojej podświadomości Maja wiedziała o jego zbrodni, czy też nie miała o niej pojęcia, czy tam w głębi swego umysłu pamiętała mu to, czy o tym zapomniała, poprzysięgła zemstę czy wybaczyła? Nie mógł się tego dowiedzieć. Uświadomił sobie, że nigdy nie będzie tego pewien. To było niemożliwe.

I w dodatku była teraz przy nim. Siedziała naprzeciw niego nieszczęśliwa i wyglądała na tak kruchą, że mógłby ją rozbić jak filiżankę kawy, roztrzaskać, zaledwie raz pstryknąwszy palcami. A gdyby nagle przestał udawać, że jej wierzy… co stałoby się wtedy? Co by się zdarzyło? Czy w ten sposób zniweczyłby jej wysiłki? Znienawidziłaby go za to — za zmuszanie jej do myślenia o przeszłości i przykładania do niej na nowo znaczenia. Cóż… trzeba będzie kontynuować tę grę, trzeba będzie dalej udawać, grać…

Podniósł rękę, przerażony, że ruch ten kojarzy mu się z teleoperacją. Był karłem w kabinie wielkiej koparki. Maszyna była sztywna, drażliwa, obca. Podniesienie, potem szybkie wyrównanie! Na lewo, stop; powrót, stop; wyrównanie. Powoli, łagodnie w dół. Tak bardzo łagodnie na grzbiet jej dłoni. Poklepanie po ręce, bardzo delikatnie. Jej ręka bardzo, bardzo chłodna; taka sama była jego dłoń.

Popatrzyła na niego bezradnie.

— Chodźmy… — Musiał odchrząknąć. — Wracajmy do domu.

Przez całe tygodnie po tej rozmowie Frank czuł się jakoś fizycznie niezgrabny, jak gdyby jego umysł opuścił ciało i musiał nim teraz poruszać z pewnej odległości. Stałe poczucie teleoperacji. Dzięki niej uświadamiał sobie, jak wiele ma mięśni. Czasami znał je tak dobrze, że z łatwością parł przez powietrze, ale przez większość czasu miotał się po okolicy niczym potwór Frankensteina.

Burroughs zalewały złe wiadomości; życie w mieście wydawało się dość normalne, ale ekrany wideo ukazywały sceny ze wszystkich stron planety, w które Chalmers ledwie mógł uwierzyć. Zamieszki w Hellas. Pokryty kopułą krater Nowe Houston ogłosił się niezależną republiką, a w tym samym tygodniu Slusinski przysłał Frankowi kasetę, na której Amerykanie zajmujący pięć hoteli zagłosowali, aby wyjechać z Hellas bez wymaganego pozwolenia na podróż. Chalmers skontaktował się z nowym przedstawicielem UNOMY i kazał pojechać na miejsce oddziałowi ONZ-owskiej policji. Dziesięciu ludzi aresztowało pięćset osób przy użyciu prostego fortelu — przejęli komputer elektrowni namiotu i rozkazali bezradnym mieszkańcom, aby wsiedli do szeregu kolejowych wagoników, zanim z ich namiotu zostanie wypuszczone powietrze. Buntowników odwieziono do Korolowa, które stało się ostatnimi czasy miastemwięzieniem, o czym powszechnie wiedziano wszędzie na Marsie. Trudno było ten fakt ukryć, ponieważ już wcześniej panowała wokół miasta “więzienna” atmosfera, a różne rodzaje więzień istniały już od wielu lat, sekretnie rozproszone po całej planecie.

Chalmers rozmawiał z kilkoma więźniami przez wideotelefony w ich celach; z dwoma lub trzema naraz.

— Sami widzicie, jak łatwo było was pokonać — powiedział im. — Tak to się wszędzie skończy. Systemy wspomagania życia są tak kruche, że nijak nie można się bronić. Nawet na Ziemi wysoko rozwinięta technika militarna sprawia, że stan wyjątkowy można wprowadzić o wiele łatwiej niż kiedyś, ale tutaj takie działanie jest wręcz absurdalnie proste.

— Cóż, udało wam się wziąć nas przez zaskoczenie. To było łatwe odparł mężczyzna około sześćdziesiątki. — Dzięki temu wiemy, że jesteście inteligentni. Ale spróbujcie nas złapać, kiedy wydostaniemy się na wolność. W tej chwili wasz system wspomagania życia jest tak samo słaby dla nas, jak nasz dla was, ale wasz w sposób bardziej widoczny.

— A cóż wy możecie o tym wiedzieć?! Cały system wspomagania życia, który mamy tutaj, jest w gruncie rzeczy w decydującym stopniu zależny od Ziemi. A oni mają do dyspozycji ogromne siły militarne, natomiast my nie. Wy i wszyscy wasi przyjaciele próbujecie żyć na zewnątrz i ten wasz bunt to jakaś mrzonka, coś w rodzaju powieści science fiction z 1776 roku. Mieszkańcy amerykańskiego pogranicza zrzucający jarzmo tyranii… Tylko nie bierzecie pod uwagę, że tutejsza sytuacja jest zupełnie inna! Tego typu analogie są fałszywe i niewłaściwe, ponieważ maskują rzeczywistość, prawdziwą naturę naszej podległości wobec Ziemi i jej władzy nad nami. Czy nie możecie zrozumieć, że to mrzonka?!

— Jestem pewien, że w wielu koloniach były niezłe torysowskie sąsiedzkie kłótnie — odrzekł mężczyzna z uśmiechem. — I rzeczywiście można by znaleźć wiele podobieństw. Ale my nie jesteśmy zwykłymi trybikami w tutejszej maszynie, jesteśmy prawdziwymi jednostkami, w większości zupełnie przeciętnymi, ale są między nami również osoby niezwykłe… Zobaczycie wśród nas Waszyngtonów, Jeffersonów i Paine’ów, gwarantuję to panu. Także Andrewów Jacksonów i Forrestów Mosebych, brutalnych facetów, którzy umieją zdobywać to, czego chcą.

— Ależ to, co mówisz, jest śmieszne! — krzyknął Frank. — To jest fałszywa analogia!