Выбрать главу

Potem, zanim Frank zdołał powiedzieć choćby jedno słowo, ktoś niewidoczny na ekranie przyciągnął uwagę Arkadego. Chwilę szeptali po rosyjsku, po czym Arkady znów spojrzał na Chalmersa i powiedział:

— Przykro mi Frank, ale mam robotę. Oddzwonię tak szybko, jak to tylko będzie możliwe.

— Nie odchodź! — krzyknął Chalmers, ale połączenie już zostało przerwane. — Niech cię cholera!!!

Nagle na ekranie pojawiła się twarz Nadii. Przebywała w Burroughs, ale słyszała całą rozmowę. W przeciwieństwie do Arkadego była spięta, szorstka i najwyraźniej nieszczęśliwa.

— Nie możesz popierać tego, co on robi! — wrzasnął na nią Frank.

— I nie popieram — odparła ponuro Rosjanka. — Właściwie już ze sobą nie rozmawiamy. Ciągle mamy to połączenie telefoniczne, stąd wiem, gdzie teraz jesteś, ale nie używamy go już. Nie ma sensu.

— Nie możesz jakoś na niego wpłynąć? — spytała Maja.

— Nie, już nie.

Frank zauważył, że Mai trudno w to uwierzyć, i to go trochę rozśmieszyło. Jak to, myślała zapewne jego przyjaciółka, ty, Nadiu, będąc kobietą, nie potrafisz wpłynąć na mężczyznę, nie umiesz nim manipulować? Jak to możliwe, Nadiu?

Tę noc spędzili w hotelu blisko stacji. Po kolacji Maja wróciła do biura zarządu miasta, aby pogawędzić z Aleksandrem, Dmitrim i Eleną. Frank nie miał ochoty na tę rozmowę, uważał ją za stratę czasu. Zdenerwowany, udał się więc na spacer wokół starego miasta. Idąc alejkami w pobliżu ściany namiotu, przypominał sobie noc sprzed lat. Zaledwie dziewięć lat upłynęło od chwili, gdy poprzednio przebywał w tym mieście, a miał wrażenie, jak gdyby minęło ich sto. Nikozja wyglądała obecnie na małą miejscowość. Z parku na zachodnim wierzchołku ciągle rozciągał się niezły widok na całe miasto, ale ponieważ w tej chwili było ciemno, Frank niewiele widział.

W lasku platanów, obecnie już zupełnie dojrzałych, Frank minął jakiegoś niskiego mężczyznę, który zatrzymał się i popatrzył uważnie na Franka, stojącego akurat pod uliczną latarnią.

— Chalmers! — krzyknął nieznajomy.

Frank obrócił się. Mężczyzna miał szczupłą twarz, długie poskręcane dredy i ciemną cerę. Z pewnością nie był to nikt mu znany. Jednak na jego widok Frank poczuł dziwny chłód.

— Tak? — warknął ochryple.

Mężczyzna nadal mu się przyglądał. Po dłuższej chwili odezwał się:

— Zdaje się, że mnie nie poznajesz.

— Rzeczywiście. Kim jesteś?

Uśmiech nieznajomego był dziwnie krzywy, jak gdyby jego twarz pękła w miejscu, gdzie łączyły się ze sobą szczęki. Światła uliczne wydawały się również jakoś spaczone, jakby na wpół oszalałe.

— Kim jesteś? — spytał jeszcze raz Frank.

Mężczyzna podniósł palec.

— Ostatnim razem, kiedy się spotkaliśmy, powaliłeś to miasto na kolana. Dziś wieczorem moja kolej. Ha! — Odchodząc wielkimi krokami mężczyzna śmiał się, wydając co jakiś czas ostre “Ha!” w coraz wyższej tonacji.

Gdy Frank wrócił z przechadzki, Maja była już w pokoju i nerwowo chwyciła go za ramię.

— Martwiłam się o ciebie. Nie powinieneś spacerować sam po tym mieście!

— Odczep się. — Podszedł do telefonu, zadzwonił do elektrowni i dowiedział się, że na razie nic się nie dzieje. Następnie połączył się z policją UNOMY i polecił im, by wystawili uzbrojoną straż przy elektrowni oraz stacji kolejowej. Powtarzał polecenie wiele razy kolejnym coraz wyżej postawionym osobom i zanosiło się na to, że za chwilę uda mu się dotrzeć aż do samego nowego przedstawiciela UNOMY, kiedy nagle ekran zgasł. Frank poczuł pod stopami drżenie i jednocześnie w całym mieście rozdzwoniły się wszystkie urządzenia alarmowe. Zgodne denerwujące “Drrryń!”

Po kilku sekundach nastąpił ostry wstrząs i wszystkie drzwi zamknęły się z sykiem; budynek został zaplombowany, a ciśnienie na zewnątrz zaczęło gwałtownie spadać. Frank i Maja natychmiast pobiegli do okna i wyjrzeli. Namiot nad Nikozją opadł, w niektórych miejscach wisiał nad najwyższymi dachami niczym winylowe włókno saranu, w innych falował na wietrze. Pod hotelem i na ulicach ludzie bezskutecznie łomotali do drzwi, przez chwilę biegali, potem przewracali się i kulili w sobie jak tamci przed wiekami w Pompejach. Frank z napięciem odwrócił się od okna. Zacisnął usta tak mocno, że znowu rozbolały go zęby.

Najwidoczniej budynek został zaplombowany na czas. W tle tego całego hałasu Frank słyszał czy też raczej wyczuwał szum generatora. Ekrany wideo były puste i tym trudniej było uwierzyć w to, co się działo za oknem. Twarz Mai była zaróżowiona, ale spokojna.

— Namiot spada!

— Wiem.

— Ale co się stało?

Nie odpowiedział.

Maja zawzięcie usiłowała włączyć ekran.

— Czy próbowałeś już radia?

— Nie.

— No więc? — krzyknęła, zirytowana jego milczeniem. — Wiesz, co się dzieje?

— Tak. Wybuchła rewolucja.

CZĘŚĆ 7 — Senzeni Na

Czternastego dnia rewolucji Arkademu Bogdanowowi śniło się, że wraz z ojcem siedzi na drewnianej skrzyni przed małym ogniskiem na skraju polany. Było to coś w rodzaju wieczornego spotkania przy ogniu w lesie, chociaż zaledwie sto metrów od ogniska Arkady widział długie niskie budynki Ugoły o blaszanych dachach. Mężczyźni wyciągali dłonie w kierunku źródła jasności i ciepła, a ojciec Arkadego po raz kolejny opowiadał o swoim spotkaniu z irbisem. Było wietrznie i płomienie poruszały się w gwałtownych podmuchach. Nagle rozdzwonił się gdzieś za nimi alarm przeciwpożarowy.

W rzeczywistości zadzwonił budzik Arkadego, nastawiony na czwartą rano. Bogdanów wstał i wziął gorący prysznic. Przed oczyma znów pojawił mu się obraz ze snu. Odkąd zaczęła się rewolta, nie spał zbyt wiele, a właściwie tylko drzemał w wolnych chwilach po kilka godzin. Prawie wszystko, co mu się śniło, stanowiły niemal zupełnie wolne od zniekształceń wspomnienia z dzieciństwa, których na jawie nie przypominał sobie od lat. Dziwiło go, jak wiele mieści się w ludzkiej pamięci i jakie to osobliwe, że człowiek potrafi tak wiele wspomnień zgromadzić, a tak niewiele z nich przywołać. Może nawet, rozmyślał Arkady, wszyscy pamiętamy każdą sekundę naszego życia, ale sporo z tego przywołać możemy jedynie podczas snów, które zapominamy natychmiast po przebudzeniu? Czy musi tak być? A co się stanie, kiedy ludzie zaczną żyć dwieście albo trzysta lat?

Nagle pojawiła się Janet Blyleven. Była zaniepokojona.

— Wysadzili w powietrze Nemesis. Roald przeanalizował zapis wideo i twierdzi, że z pewnością użyli do tego bomb wodorowych.

Poszli do dużego budynku zarządu miasta Carr, gdzie Arkady spędził większość czasu w ostatnich dwóch tygodniach. Byli tam już Aleks i Roald; oglądali wideo. W pewnej chwili Roald powiedział głośno:

— Ekran, wyświetl jeszcze raz kasetę numer jeden.

Obraz chwilę migotał, potem się ustabilizował i pojawiła się gęsta siatka gwiazd na tle czarnej przestrzeni. W środku ekranu tkwiła ciemna nieregularna planetoida, widoczna raczej jako plama w obłoku zimnobarwnych gwiazd. Obraz utrzymywał się przez kilka chwil, następnie po jednej stronie planetoidy pojawiło się białe światło, po czym planetoida w jednej sekundzie wybuchła i rozproszyła się.

— Szybka robota — zauważył Arkady.

— Teraz pokażą to samo z innego ujęcia. Z dalszej kamery.

Filmik pokazał planetoidę jako podłużne ciało, na którym można było zauważyć srebrne pęcherzyki automatycznego urządzenia naprowadzającego. Nagle pojawiła się biała błyskawica, a kiedy na ekran powróciło czarne niebo, nie było już na nim planetoidy; migotanie gwiazd w prawym rogu ekranu wskazało kierunek, w którym poleciały odłamki. Taki był koniec. Później nie działo się już nic. Nie pojawiła się żadna ognista biała chmura, nie rozległ nawet najmniejszy odgłos wybuchu; kompletnie nic. Tylko dziwny, jakby blaszany głos sprawozdawcy trajkotał coś o końcu, jaki spotkał marsjańskich buntowników, o dniu Sądu Ostatecznego; usprawiedliwiał też koncepcję obrony strategicznej. Czworo przedstawicieli pierwszej setki skupionych nadal przy ekranie podejrzewało, że atak na Nemesis nastąpił z bazy księżycowej Amexu; pociski wystrzelone zostały przez wyrzutnię szynową.