Выбрать главу

— Nigdy nie przychylałem się do tej idei — oświadczył Arkady. — Obustronnie gwarantowana destrukcja, która znowu niszczy wszystko…

Na te słowa odezwał się Roald:

— Ale jeśli mamy do czynienia z obustronnie gwarantowaną destrukcją, jedna strona zwykle traci swoją siłę i możliwości…

— Nie straciliśmy nic ze swojej siły. A oni cenią ten świat tak samo jak my. Po prostu teraz wrócimy do obrony szwajcarskiej. — Zniszczyć, co się da, a potem uciec w las i na wzgórza i przejść do partyzantki. Ruch oporu. Ten pomysł bardzo się Arkademu podobał.

— Poważnie nas osłabili — powiedział z przekonaniem Roald. Był zwolennikiem skierowania Nemesis ku Ziemi.

Arkady skinął głową. Trudno było zaprzeczyć, że z równania wypadł jeden z elementów, ale Rosjanin nie był wcale pewien, czy zmieniła się przez to równowaga sił. Nemesis nie była zresztą pomysłem Bogdanowa. Poddał go pod rozwagę Michaił Jangieł, a grupa zajmująca się planetoidami uznała ideę za własną. Teraz wielu z nich nie żyło; zabiła ich główna eksplozja albo mniejsze wybuchy planetoidowego pasa. Dzięki Nemesis udało im się wywołać wrażenie, że rewolucjoniści mają zamiar dokonać masowych zniszczeń na Ziemi. Arkady uważał ten pomysł za kiepski.

Jednak takie było życie podczas rewolucji. Nikt już nad niczym nie panował, niezależnie od tego, co mówili ludzie. Dla większości z nich tak było nawet lepiej, zwłaszcza tutaj na Marsie. W pierwszym tygodniu walka była ostra, przede wszystkim dlatego, że w ubiegłym roku UNOMA i konsorcja ponad-narodowe przysłały tu spore siły bezpieczeństwa, które szybko zajęły wiele dużych miast. Mieli nadzieję, że uda im się je utrzymać na całej planecie, ale okazało się, że zbuntowanych grupek jest więcej, niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Ponad sześćdziesiąt miast i stacji połączyło się i wspólnie ogłosiło niepodległość; powstańcy wypadli z laboratoriów albo zeszli ze wzgórz i po prostuje przejęli. Obecnie sytuacja się więc zmieniła. Ziemia znajdowała się po niewidocznej stronie słońca, a najbliższy kursowy wahadłowiec zniszczono, więc to siły bezpieczeństwa musiały się bronić. Zarówno w miastach, jak i poza nimi.

Otrzymali właśnie telefoniczną wiadomość z elektrowni. Obsługa miała tam jakieś problemy z komputerami i wiele osób domagało się, żeby Arkady przyszedł do nich i sam rzucił na wszystko okiem.

Bogdanów opuścił więc budynek zarządu miasta i poszedł przez Park Menlo do elektrowni. Było tuż po wschodzie słońca i większa część krateru Carra tonęła jeszcze w mroku. O tej godzinie tylko zachodnia ściana i wysokie betonowe budynki elektrowni były oblane słonecznym światłem. W zimnym porannym słońcu ich ściany wydawały się zupełnie żółte; tory magnetyczne, które biegły w górę ściany krateru, wyglądały jak złote wstążki. Na ocienionych ulicach życie dopiero się budziło. Wielu buntowników przyjechało tu z innych osad albo z kraterowych wyżyn i spali teraz w parku na trawie. Ludzie powoli siadali, nadal opatuleni w śpiwory. Oczy mieli podpuchnięte, włosy w nieładzie. Nocne temperatury nie pozwalały łatwo zasnąć, a o świcie śpiących budził chłód. Niektórzy, nie wychodząc ze śpiworów, przykucnęli wokół piecyków. Dmuchali w dłonie, przygotowywali dzbanki z kawą i samowary z herbatą, a od czasu do czasu patrzyli ku zachodowi, by sprawdzić, o ile posunęło się słoneczne światło. Kiedy ujrzeli Arkadego, zaczęli do niego machać, a niektórzy nawet go zatrzymywali i pytali, co sądzi na temat ostatnich nowin, albo udzielali mu rad. Arkady odpowiadał im wszystkim wesoło. Znowu czuł się dobrze, znowu miał poczucie wspólnoty i wrażenie, że są tu razem w nowej przestrzeni. Każdy stawiał teraz czoło tym samym problemom, wszyscy byli równi i wszystkich — pomyślał, patrząc na spiralę, która jarzyła się pod dzbankiem z kawą — rozżarzył ten sam wolnościowy ogień.

Szedł i czuł się coraz lżejszy, a po drodze nagrywał własne wrażenia na plik dziennikowy naręcznego notesiku komputerowego.

— Ten park przypomina mi słowa, które powiedział Orwell o Barcelonie, kiedy była w rękach anarchistów… To jest euforia nowej umowy społecznej, powrotu do dziecięcego marzenia o sprawiedliwości, od którego wszyscy zaczynaliśmy…

Nagle zadzwonił jego naręczny komputerek i na maleńkim ekranie pojawiła się twarz Phyllis. Jej widok rozdrażnił Arkadego.

— Czego chcesz? — warknął.

— Nemesis nie istnieje — odparła. — I wobec tego chcemy, żebyście się poddali, zanim stanie się coś gorszego. To jest bardzo proste, Arkady: poddajcie się albo zginiecie.

Ledwie się powstrzymał, by nie parsknąć śmiechem. Przyszło mu do głowy, że Phyllis zachowuje się jak nikczemna i złośliwa czarownica z filmu o krainie Oz, pojawiając się niespodziewanie w jego kryształowej kuli.

— Tu się nie ma z czego śmiać! — krzyknęła. Nagle dostrzegł na jej twarzy przerażenie.

— Wiesz, że nie mieliśmy nic wspólnego z Nemesis — oznajmił. — Ten wybuch nie wyrządził nam żadnej szkody.

— Jak możesz być aż takim głupcem! — wrzasnęła.

— To nie głupota. Słuchaj, powiedz swoim szefom, że jeśli spróbują odbić wolne miasta, zniszczymy wszystko na Marsie. — Obrona szwajcarska.

— Sądzisz, że cokolwiek tutaj ma dla nich jakieś znaczenie?! — krzyknęła. Wargi miała aż sine ze strachu, ajej maleńki obraz wyglądał jak prymitywna murzyńska maska uosabiająca boginię wściekłości.

— Ależ zapewniam cię, że ma. Słuchaj, Phyllis, jestem tylko wierzchołkiem góry lodowej całej tej sprawy. Za mną stoi potężne podziemie, którego nie jesteś w stanie zobaczyć. Jest naprawdę spore, a jego przedstawiciele mają środki, aby odpowiedzieć na wasz atak, jeśli tylko zechcą.

Phyllis najwyraźniej opuściła rękę, ponieważ obraz na małym ekranie Arkadego zakołysał się gwałtownie, a następnie pokazał podłogę.

— Zawsze byłeś głupcem — rozległ się jej głos. — Już na Aresie.

Połączenie zostało przerwane.

Arkady szedł dalej, krzątanina w mieście nie wydawała mu się już tak radosna jak wcześniej. Skoro Phyllis jest czymś tak bardzo przestraszona…

Pracownicy elektrowni byli pochłonięci poszukiwaniem usterki. Parę godzin temu poziom tlenu w mieście zaczął gwałtownie wzrastać, a urządzenia alarmowe w żaden sposób tego nie zasygnalizowały. Jakiś technik odkrył tę sprawę całkowicie przypadkowo.

Arkady zabrał się wraz z nimi do pracy. Po mniej więcej trzydziestu minutach znaleziono przyczynę. W komputerze działał, wgrany przez nieznaną osobę, program dezinformujący. Skasowali go, ale Tati Anochin wciąż nie był zadowolony.

— Słuchajcie — powiedział głośno — to był sabotaż, a tlenu na zewnątrz nadal jest więcej niż to wskazują odczyty. Zdaje się, że teraz prawie czterdzieści procent.

— Nic dziwnego, że wszyscy dziś rano są w takim dobrym nastroju.

— Ja nie. Poza tym nastrój to przestarzały mit.

— Jesteś pewien? Więc sprawdź jeszcze raz program, przejrzyj kody identyfikacyjne i zobacz, czy czegoś innego jeszcze nie zmieniono.