— Musimy się pospieszyć — dodał Sam. — Woda “połyka” skałę w niewiarygodnym tempie.
— Jeśli nie nakryjemy tej szczeliny — oświadczyła Angela z dziwnym, niezdrowym entuzjazmem — wylew będzie wyglądał jak wtedy, gdy Atlantyk przedarł się przez cieśninę Gibraltar i zalał basen Morza Śródziemnego. To była kaskada trwająca dziesięć tysięcy lat.
— Nigdy o tym nie słyszałam — odrzekła Nadia. — Pojedźcie z nami do urwiska i pomóżcie uruchomić roboty.
W trakcie jazdy Nadia skierowała wszystkie miejskie roboty budowlane z hangaru do podnóża północnej ściany i poleciła im się ustawić obok stacji wodnej. Kiedy oba rovery dojechały na miejsce, okazało się, że kilka szybszych robotów przybyło już tam przed nimi; reszta przesuwała się po dnie kanionu ku pierwszej grupce. U podnóża urwiska było małe pochyłe zbocze, które górowało nad pojazdami jak ogromna zamarznięta fala, połyskująca w południowym świetle. Nadia uruchomiła maszyny do prac ziemnych i buldożery i poleciła im oczyścić drogę przez pochyłość. Kiedy automaty skończyły pracę, przyszła pora na roboty tunelowe; mogły teraz zacząć wiercić bezpośrednio w urwisku.
— Zobaczcie — odezwała się Nadia, wskazując na areologiczną mapę kanionu, którą wywołała na ekranie pojazdu. — Za całym tym wiszącym fragmentem znajduje się spora luka. Powinna spowodować niewielkie załamanie się krawędzi ściany… Widzicie tę trochę niższą półkę na wierzchołku? Jeśli zsynchronizujemy wszystkie wybuchy, dostaniemy się na dno tej luki i z pewnością uda nam się zrzucić ten nawis, nie sądzicie?
— Nie wiem — odparł Jeli. — Ale na pewno warto spróbować.
Dotarły do nich właśnie powolniejsze roboty, przywożąc cały zestaw pozostałych po budowie fundamentów miasta ładunków wybuchowych z detonatorami czasowymi. Nadia zajęła się programowaniem maszyn, które miały przekopać do dna urwiska i niemal przez godzinę nie istniało dla niej nic poza pracą. Wreszcie oznajmiła:
— Wracamy do miasta i ewakuujemy mieszkańców. Nie mam pewności, jak duża część urwiska spadnie, a nie chcemy chyba wszystkich pogrzebać. Zostały nam cztery godziny.
— Na Boga, Nadiu!
— Cztery godziny. — Wystukała na klawiaturze ostatnią komendę i uruchomiła rover. Angela i Sam podążyli za nią, pokrzykując radośnie.
— Najwyraźniej nie żałujecie, że wyjeżdżamy — odezwał się Jeli.
— Do diabła, tu było tak nudno! — odparła Angela.
— Nie sądzę, żeby w najbliższym czasie wam groziła nuda — przygryzł jej Jeli.
Ewakuacja była trudna. Wielu z mieszkańców miasta nie chciało wyjeżdżać, a miasto nie posiadało wystarczającej liczby łazików. W końcu jednak wszyscy jakoś się upchnęli w pojazdach i wyruszyli drogą transponderową do Burroughs. Lasswitz opustoszało. Nadia przez godzinę próbowała się skontaktować z Phyllis przez telefon satelitarny, ale kanały komunikacyjne zostały najwyraźniej zniszczone lub zablokowane. Zostawiła więc wiadomość bezpośrednio na satelicie: “Jesteśmy cywilami. Znajdujemy się w Syrtis Major i próbujemy zapobiec zalaniu Burroughs przez formację wodonośną Lasswitz. Nie atakujcie nas!” Pomyślała, że jest to swego rodzaju kapitulacja.
Do Nadii, Saszy i Jeliego w roverze dołączyli Angela i Sam i całą grupą ruszyli w górę stromymi górskimi drogami urwiska na południowy stożek Kanionu Arena. Przed nimi wznosiła się imponująca północna ściana, a poniżej na lewo leżało miasto, które wyglądało z daleka niemal normalnie; jednakże gdy się spojrzało na prawo, jasne było, że coś jest nie w porządku. Na środku stacji wodnej widniało pęknięcie, a z niego wielki biały gejzer strzelał mętnym wodnym pióropuszem jak pęknięty hydrant przeciwpożarowy, a potem opadał na rumowisko brudnych, czerwonobiałych lodowych bloków. Ta dziwaczna masa przesuwała się w tempie widocznym gołym okiem, na krótko ukazując czarną wodę, która gwałtownie zamarzała w parę; białe mgły wysnuwały się z czarnych pęknięć, a potem płynęły z wiatrem w dół kanionu. Skała i pył powierzchni Marsa były tak odwodnione, że kiedy woda je opryskiwała, wydawały się wybuchać w gwałtownych reakcjach chemicznych. Gdy woda płynęła po suchej ziemi, wielkie chmury pyłu strzelały w powietrze i mieszały się ze zmrożoną parą.
— Saxowi będzie się to podobać — ponuro mruknęła Nadia.
O wyznaczonej godzinie z podstawy północnej ściany wystrzeliły cztery pióropusze dymu. Potem przez wiele sekund nic więcej się nie działo, aż obserwatorzy zaczęli jęczeć z rozczarowania. Jednak nagle w pewnej chwili urwisko drgnęło i nawis skalny zaczął się zsuwać powoli i majestatycznie. Następnie z podnóża skalnej ściany podniosły się gęste chmury dymu, a wreszcie — niczym woda spod oderwanej od lodowca lodowej góry — strzeliły w górę fragmenty skalnych ejektamentów. W tym momencie pojazdem wstrząsnął głuchy ryk i Nadia ostrożnie wycofała rover z południowego stożka. Zanim widok odcięła im ciężka chmura pyłu, dostrzegli jeszcze w ułamku sekundy, jak stację wód przykrywa szybko spadająca krawędź osuwiska.
Angela i Sam zaczęli wznosić okrzyki radości.
— Jak się dowiemy, że się udało? — spytała praktycznie Sasza.
— Poczekamy, aż opadnie pył i będziemy mogli spojrzeć jeszcze raz — odparła Nadia. — Jeśli powódź się zatrzymała, nie powinno już być ani otwartej wody, ani w ogóle żadnego ruchu.
Sasza skinęła głową. Siedzieli, spoglądali w dół na stary kanion i czekali. Nadia nie myślała o niczym, a kiedy przez głowę przelatywały jej jakieś myśli, były zwykle ponure. Wiedziała, że potrzebuje więcej ruchu i działania, niż było jej dane w ostatnich kilku godzinach, i ponad wszystko pragnęła zagubić się w pracy, aby nie pozostawało jej czasu na rozmyślanie; podczas każdej, nawet najkrótszej przerwy jej umysł wypełniały bowiem obrazy tragicznej sytuacji: zrujnowane miasta, tysiące trupów, zniknięcie Arkadego. Najwyraźniej nikt już nad tym wszystkim nie panował. I chyba nikt również nie miał żadnego planu, jak z tego wybrnąć. Oddziały policyjne niszczyły kolejne miasta, aby stłumić rebelię, a buntownicy niszczyli je, aby ją podtrzymać. Efekt końcowy będzie taki, że wszystko zostanie całkowicie zrujnowane, pomyślała Nadia. Praca całego życia zostanie po prostu wysadzona w powietrze na jej oczach! I to bez żadnego powodu! Zupełnie bez powodu.
Nie, nie mogła sobie pozwolić na rozpacz. Musiała się skupić na tym, co pozytywne: tam na dole osuwisko na szczęście zasypywało stację wodną, a pędząca w górę szybu woda została zablokowana i zamarzła, tworząc prowizoryczną tamę. Co będzie dalej, trudno powiedzieć. Jeśli ciśnienie hydrostatyczne w warstwie wodonośnej jest wystarczająco wysokie, może się zdarzyć nowy wybuch, ale jeśli zapora okaże się dostatecznie mocna… Cóż, nic więcej nie da się już zrobić. Chociaż, gdyby zabezpieczyli ją czymś, gdyby stworzyli jakiś zawór bezpieczeństwa i obniżyli ciśnienie w tamie osuwiska…
Wiatr powoli rozpraszał pył. Towarzysze Nadii cieszyli się. Gdy pył zupełnie opadł, okazało się, że stacja wodna zniknęła, przykryta świeżymi, czarnymi kamieniami, które spadły z północnej ściany. Jej stożek wzbogacił się o nowy łuk. Ale wszystkie kamienie upadły blisko siebie i nie wszędzie było ich tak wiele, jak Nadia się spodziewała. Sama formacja wciąż istniała, a warstwa skały leżąca na stacji wodnej nie była zbyt gruba. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że powódź się zatrzymała. Woda nie ruszała się, tkwiąc w postaci klocowatego, brudnobiałego pasa, niczym lodowiec spływający do środka kanionu. A wokół niego podnosiło się bardzo niewiele zmrożonej pary. Ale…