Выбрать главу

— Na początku było Słowo — powiedział ze znużeniem pewnego wieczoru Simon, wystukując polecenia na konsoletce swojego naręcznego komputerka.

Dźwig, który miał naprawić most, zakołysał się na tle zachodzącego słońca. Po chwili mogli już polecieć dalej w nieznane.

Zaczęli właśnie programować naprawę agregatu i zabezpieczenie odpadów radioaktywnych z trzech stopionych reaktorów. Tkwili bezpiecznie za horyzontem, wykonując wszystko za pomocą teleoperacji. Obserwując akcję, Jeli czasami zmieniał kanał i oglądał wiadomości. Pewnego razu pokazano ujęcia z orbity: dzienny obraz pełnej tarczy półkuli Tharsis. Widać było wszystko z wyjątkiem zachodniego odgałęzienia. Z tej wysokości nie można było dostrzec żadnego śladu płynącej wody, ale głos niewidocznego komentatora twierdził, że zalane zostały wszystkie stare kanały odpływowe, które biegły na północ z Marineris do Chryse, po czym na ekranie pojawiło się zdjęcie teleskopowe, na którym można było dojrzeć białaworóżowawe pasy w tym regionie. Więc w końcu doczekali się na Marsie czegoś w rodzaju legendarnych kanałów.

Nadia przełączyła wiadomości z powrotem na kanał monitora i wrócili do pracy. Tak wiele rzeczy zniszczono, myślała, i tak wiele osób zabito, ludzi, którzy mogliby żyć tysiąc lat… żadnej wiadomości od Arkadego… Minęło już dwadzieścia dni od jego zaginięcia. Niektórzy sugerowali, że może jest zmuszony się ukrywać, aby uniknąć śmierci z orbity. Nadia jednak już w to nie wierzyła, chyba że w momentach najwyższego pożądania i bólu, dwóch uczuć, które od czasu do czasu mimo szaleńczej pracy szarpały jej ciałem. Nienawidziła i bała się tej mieszaniny uczuć: pożądanie wywoływało prawdziwie fizyczny ból, a ból znowu wyzwalał żądzę — gorącą, dziką, niepohamowaną żądzę, l nic już nie wydawało się takie jak przedtem. Jakże bolesne to pożądanie! Powtarzała sobie bez końca, że jeśli będzie pracowała wystarczająco ciężko, nie będzie miała na nie czasu. Ani chwili czasu na myślenie albo czucie.

Lecieli nad mostem spinającym brzegi Harmakhis Vallis na wschodniej granicy Hellas. Widzieli ten basen pod sobą. Roboty naprawcze znajdowały się w dobudówkach na wszystkich głównych mostach i można je było adaptować do pełnej rekonstrukcji przęseł, chociaż wykonywały takie zadanie bardzo powoli. Podróżnicy uruchomili je, a wieczorem, po skończeniu programowania, usiedli w kabinie samolotu nad podgrzanym w mikrofalowej kuchence spaghetti. Jeli włączył kanał ziemskiej telewizji. Nie było widać niczego, z wyjątkiem układu przesuwających się pasków. Próbował przełączać kanały, ale na wszystkich obraz był taki sam. I wszędzie słychać było tępe buczenie — szum zakłóceń atmosferycznych.

— Czyżby również Ziemię wysadzili w powietrze? — spytała Ann.

— Nie, nie sądzę — odparł Jeli. — Po prostu ktoś blokuje obraz. Słońce znajduje się obecnie między nami i nimi i wystarczy zakłócić działanie satelity komunikacyjnego, aby przerwać połączenie.

Wpatrzyli się posępnie w szumiący ekran. W ostatnich dniach na lewo i prawo cichły lokalne areosynchroniczne satelity komunikacyjne; były wyłączane, a może uszkadzane, trudno powiedzieć. Pozbawieni ziemskiego programu, poczuli się teraz tak, jak gdyby znaleźli się w ciemnościach. Wykorzystanie naziemnego połączenia radiowego było bardzo ograniczone ze względu na wąski horyzont i brak jonosfery; zasięg tego typu urządzeń był w gruncie rzeczy niewiele większy niż interkomów w walkerach. Aby się przedrzeć przez blokadę, Jeli wypróbowywał szereg stochastycznych wzorców rezonansowych, ale niczego nie usłyszał. Po chwili zrezygnował, chrząknął i wystukał funkcję samoposzukiwania. Radiowy głos to się oddalał, to przybliżał w eterze, a gdy Rosjanin choćby lekko chciał wyregulować stację, słychać było tylko wyładowania atmosferyczne i inne odgłosy: trzaski zakodowanych rozmów lub stale odpływające fragmenty dziwacznej, niezrozumiałej muzyki. Pozbawione twarzy głosy trajkotały w niemożliwych do rozpoznania językach, jak gdyby Jeli odniósł sukces tam, gdzie SETI się nie udało, i w końcu — co akurat teraz nie miałoby zupełnie żadnego znaczenia — otrzymał wiadomości z gwiazd. Prawdopodobnie była to po prostu mieszanina różnych kanałów z górniczych planetoid. W każdym razie przekaz był całkowicie niezrozumiały. Grupce przyjaciół wydało się nagle, że są zupełnie sami na powierzchni Marsa — pięcioro ludzi w dwóch maleńkich samolocikach.

Uczucie to było nowe i bardzo szczególne, a w następnych dniach, kiedy odbiorniki telewizyjne i radiowe nadal były głuche i puste, zaczęło się jeszcze bardziej nasilać. Zrozumieli, że dalej będą się poruszać pozbawieni jakichkolwiek informacji. Uznali tę sytuację za absolutnie niezwykłą, nie tylko na tle doświadczeń na Marsie, ale w ogóle w kontekście całego swojego życia. I szybko doszli do wniosku, że odczuwają utratę elektronicznej sieci informacyjnej jak nagły brak jednego ze zmysłów.

Nadia co jakiś czas spoglądała na swój naręczny notesik komputerowy, na którym — aż do chwili awarii łączności — w każdej chwili mógł się pojawić obraz Arkadego albo twarz innego przedstawiciela pierwszej setki, wypowiadającego tak bardzo oczekiwane słowa: “Jesteście już bezpieczni”. Podniosła oczy znad maleńkiego pustego kwadracika ekranu, rozejrzała się po otaczającej ją krainie i cała planeta wydała jej się nagle o wiele większa, dziksza i bardziej pusta niż kiedykolwiek przedtem. To było naprawdę przerażające uczucie. W zasięgu jej wzroku nie było nic, z wyjątkiem postrzępionych wzgórz w rd/awym kolorze. Nawet wtedy, kiedy lecieli samolotami o świcie, szukając jednego z zaznaczonych na mapie małych pasów do lądowania, które — gdy na nie spojrzeć z góry — przypominały małe brązowe wiązki linii. Ogromny świat! A oni byli w nim sami. Nawet nawigacja okazała się trudna, gdy pozbawiono ich pomocy satelity: musieli używać dróg transponderowych. dokonywać obliczeń i ustalać pozycje za pomocą bezpośredniej obserwacji; patrzyli więc niespokojnie w dół na półmrok świtu, aby dostrzec następny pas startowy na tym dzikim, pustym lądzie. Kiedyś cały ranek strawili na szukaniu pasa startowego w pobliżu Dao Vallis. Potem pewnej nocy Jeli podążał wzdłuż torów magnetycznych: leciał nisko w ciemnościach, obserwował srebrniejące wstążeczki, wijące się pod samolotem w blasku gwiazd, i sprawdzał transponderowe sygnały na mapach.

Wreszcie — podążając za torem magnetycznym prowadzącym do Low Point Lakefront — dolecieli nad szerokie niziny Basenu Hellas. Nagle w padającym horyzontalnie czerwonym świetle, na tle długich cieni wschodzącego słońca pojawiło się na horyzoncie, w zasięgu ich wzroku, morze potrzaskanego lodu. Wypełniało całą zachodnią część Hellas. Morze! Morze na Marsie!

Tor magnetyczny, za którym lecieli, biegł prosto w lód. Zamarzniętą linię brzegową tworzyły poszczerbione lodowe płyty o barwie czarnej, czerwonej, białej, niebieskiej, a nawet intensywnej jadeitowej zieleni — wszystkie kolory zgromadzone razem, pomieszane, jak gdyby pływowa fala rozgniotła wcześniej kolekcję motyli Wielkiego Człowieka i rozrzuciła setki okazów na jałowej pustej plaży. Zamarznięte morze rozciągało się aż po horyzont.

Po długiej chwili milczenia i kontemplacji tego dziwnego zjawiska, pierwsza odezwała się Ann:

— Musieli rozbić formację wodonośną Hellespontus. Była naprawdę duża, więc spłynęła do Low Point.

— Jeśli tak, to mohol Hellas musi być całkowicie zatopiony! — krzyknął Jeli.

— Tak. A woda na dnie grzeje się. Prawdopodobnie będzie wystarczająco ciepła, aby powierzchnia jeziora nie zamarzła. Trudno zresztą powiedzieć. Powietrze jest zimne, ale turbulencja tu spora. Jeśli powierzchnia zamarznie, pod nią na pewno woda będzie płynąć. Z pewnością są tu silne prądy konwekcyjne. Ale sama tafla…