Выбрать главу

Harrison pochylił się nad grzywą konia i zapłakał w dłonie zlane krwią. Ale były to łzy wściekłości, nie wstydu. Oto legły w gruzach wszystkie jego plany. Gdyby mógł, zabiłby teraz Proroka. Zamierzał szukać po całym świecie wiedźmy albo czarnoksiężnika, który przełamie tę klątwę. Nie pozwoli, żeby ten nędzny jednooki Czerwony go pokonał.

Measure odezwał się z brzegu do Proroka.

— Gdzie teraz pójdziesz, Tenska-Tawa?

— Na zachód. Mój lud, wszyscy ci, co nadal we mnie wierzą, przejdzie przez Mizzipy. Kiedy będziecie o tym opowiadać, powtórzcie Białym, że na zachód od Mizzipy leży kraina czerwonego człowieka. Nie chodźcie tam. Ta ziemia nie zniesie dotknięcia stopy Białego. Wy oddychacie śmiercią, wasz dotyk to trucizna, wasze słowa to kłamstwa. Żywa kraina was nie przyjmie.

Odwrócił się, podszedł do Czerwonych, którzy czekali po drugiej stronie, i pomógł rannemu dziecku wspiąć się na brzeg, między drzewa. Za nim znów ruszyły wody Chybotliwego Kanoe.

Miller zszedł na brzeg, do syna.

— Measure — powiedział. — Measure. Measure.

Measure odwrócił się i wyciągnął do ojca ramiona.

— Tato, Alvin żyje. Jest na wschodzie razem z Ta-Kumsa-wem i…

Ale Miller uciszył go, chwycił syna za ręce. Ociekały krwią, tak jak jego. Potrząsnął głową.

— To przeze mnie — oświadczył. — To wszystko moja wina.

— Nie całkiem, tato. Winy wystarczy dla wszystkich.

— Ale nie dla ciebie, synu. To moją hańbę masz na rękach.

— W takim razie może lżej ci będzie, jeśli we dwóch ją poniesiemy. — Measure objął ojca i przycisnął mocno. — Widzieliśmy najgorsze, co może zrobić człowiek. Byliśmy najgorszymi z ludzi. Ale to nie znaczy, że pewnego dnia nie staniemy się najlepszymi. A jeśli po tym wszystkim nigdy już nie będziemy doskonali, nadal możemy być całkiem dobrzy.

Może, pomyślał Miller. Ale wątpił w to. A może wątpił, czy kiedykolwiek potrafi w to uwierzyć, nawet jeśli to prawda. Już nigdy nie zdoła spojrzeć we własne serce zadowolony z tego, co tam znajdzie.

Czekali na brzegu na pozostałych synów Millera. Podeszli z krwią na dłoniach: David, Calm, Wastenot, Wantnot. David wyciągał przed siebie ręce i szlochał.

— Wolałbym zginąć z Vigorem w Hatrack River.

— Wcale nie — rzekł Calm.

— Byłbym martwy, ale byłbym czysty.

Bliźniacy milczeli, ale trzymali się za zimne, śliskie dłonie.

— Musimy wracać do domu — oświadczył Measure.

— Nie — zaprotestował Miller.

— Martwią się o nas. Mama, dziewczynki, Cally. Miller wspomniał swoje rozstanie z Faith.

— Powiedziała, że jeśli ja… jeśli to…

— Wiem, co mówi mama, ale wiem też, że dzieci potrzebują ojca. Nie odepchnie cię.

— Będę jej musiał powiedzieć… co zrobiliśmy.

— Tak. I dziewczynkom, i Cally'emu też. Każdy z nas musi im opowiedzieć, a David i Calm jeszcze swoim żonom. Lepiej zróbmy to zaraz, oczyśćmy sobie ręce i wracajmy do normalnego życia. Wszyscy od razu, wszyscy jednocześnie. Ja też muszę wam opowiedzieć o sobie i Alvinie. Kiedy skończymy tę historię, opowiem swoją. Zgoda? Wysłuchacie mnie?

Armor spotkał ich nad Wobbish. Prom był już po drugiej stronie, ludzie schodzili jeszcze, a inni zabrali wszystkie łodzie, którymi przeprawili się tutaj nocą. Czekali więc.

Measure zrzucił poplamione krwią spodnie i marynarkę, ale Armor nie chciał ich włożyć. Nikogo nie oskarżał, ale żaden z braci nie śmiał spojrzeć szwagrowi w oczy. Measure wziął go na stronę i kiedy prom wolno wracał z drugiego brzegu, opowiedział o klątwie. Armor wysłuchał go, po czym podszedł do Millera, który stał odwrócony plecami, zapatrzony w wodę.

— Ojcze — powiedział Armor-of-God.

— Miałeś rację, Armor. — Miller wciąż na niego nie patrzył. Podniósł ręce. — Oto jest dowód, że miałeś rację.

— Measure mówił, że muszę wysłuchać tej opowieści raz od każdego z was. — Armor odwrócił się do pozostałych. — Ale potem nie usłyszycie ode mnie ani słowa. Wciąż jestem waszym synem i bratem, jeśli mnie przyjmiecie. Moja żona to wasza córka i siostra. Nie mam tu innej rodziny.

— Ta rodzina wstyd ci przyniosła — szepnął David.

— Nie karzcie mnie za to, że ręce mam czyste.

Calm wyciągnął zakrwawioną dłoń. Armor przyjął ją bez wahania, uścisnął mocno i puścił.

— Popatrz — zdziwił się Calm. — Dotykasz nas i krew przechodzi na ciebie.

W odpowiedzi Armor tę samą dłoń we krwi wyciągnął do teścia. Po chwili wahania Miller ją przyjął. Uścisk trwał długo, dopóki nie przybił prom. Potem ruszyli do domu.

ROZDZIAŁ 15

CZŁOWIEK O DWÓCH DUSZACH

Bajarz przebudził się o świcie i od razu wiedział, że coś się stało. Ta-Kumsaw siedział na trawie z twarzą zwróconą ku zachodowi, kołysał się w przód i w tył i oddychał ciężko, jakby dokuczał mu tępy, nieustępliwy ból. Czyżby był chory?

Nie. To Alvin zawiódł. Rozpoczęła się rzeź. Ta-Kumsaw cierpiał ból innych. To jego lud umierał gdzieś daleko stąd. A on nie czuł żalu czy współczucia, ale cierpienie tych śmierci. Wyczuć zgon z tak daleka oznaczało, nawet dla człowieka tak wrażliwego jak Ta-Kumsaw, że wiele, wiele dusz wyruszyło po nagrodę w niebie.

Jak tyle razy przedtem, Bajarz zwrócił się z kilkoma cichymi słowami do Boga. Słowa te zawsze sprowadzały się do jednego pytania: „Dlaczego stawiasz przed nami takie problemy, skoro w końcu i tak nic z tego nie wychodzi?” Bajarz nie mógł znieść tej daremności. Ta-Kumsaw i Alvin pędzili przez cały kraj, Bajarz osiągał najlepszy możliwy dla Białego czas, Alvin wspiął się na Ośmiościenny Kopiec… i co z tego? Czy ocalił choć jedno życie? Tak wielu teraz ginie nad Wobbish, że Ta-Kumsaw czuje to aż tutaj.

I jak zwykle Bóg nie miał Bajarzowi nic do powiedzenia.

Bajarz nie chciał przeszkadzać Ta-Kumsawowi. A raczej domyślił się, że Ta-Kumsaw w tej konkretnej chwili nie ma specjalnej ochoty na rozmowę z Białym. Poczuł za to, jak rodzi się w nim wizja. Nie taka, jakie podobno przeżywali prorocy, nie wizja wewnętrznego spojrzenia. U Bajarza wizje ubrane były w słowa i nie miał pojęcia, co oznaczają, dopóki nie odczytał tego z własnych słów. Nawet wtedy wiedział, że nie jest prorokiem; jego wizje nigdy nie mogłyby odmienić świata, jedynie zapisać go, pomóc zrozumieć. Ale że zdolność zapisania tych słów została mu tutaj odebrana, cóż pozostało, jak nie wypowiedzieć je na głos?

I Bajarz przemówił, układając słowa w strofy, gdyż tak właśnie należy wyrażać wizje: w poezji. Była to przerażająca opowieść i Bajarz nie wiedział, czy oślepia go światło Boga, czy Szatana. Był jednak pewien, że ktokolwiek dopuścił do takiej rzezi, zasłużył sobie na jego gniew. Dlatego nie powstrzymywał się od chłostania ich językiem.

Wszystko sprowadziło się do tych słów, płynących potokiem tak gwałtownym, że Bajarz prawie nie nabierał tchu, nie przełamywał rytmu mowy. Jego głos rozbrzmiewał coraz mocniej i mocniej, a strofy zrywały się z ust i uderzały o szorstki mur powietrza… Jakby wyzywał Boga, by go wysłuchał i rozgniewał się na jego gniew.

Kiedy swój zew rzuciłem śmiało Słońce na niebie zadrżało Księżyc, co nisko w dole legł Chory się stał i biały jak śnieg, A każda ludzka dusza na ziemi Zarazę czuła, chorobę, ból i cierpienie.